Moda na Fangora - już ponad 50 tys. osób obejrzało wystawę artysty. Czynna tylko do 12 marca
Anna Umięcka: - “Fangor. Poza obraz” jest największą i najbardziej obleganą wystawą od wielu lat w gdańskim Muzeum Narodowym. Wystawę już raz przedłużono, ale przed nami ostatni weekend. My widzowie będziemy tęsknić, wiele osób przychodziło tu wielokrotnie, z przyjaciółmi, z rodziną… instagram pulsuje fangorowskimi kołami.
Wojciech Zmorzyński, kustosz Muzeum Narodowego i kurator wystawy: Z powodu pandemii zapomnieliśmy, jak wiele muzeum może wygrać dobrze przygotowanymi i trafionymi wystawami, na które przychodzi nie tysiąc, a grubo ponad 50 tysięcy osób. Zapomnieliśmy, że w muzeum nie musi być nudno i jak ważne jest obcowanie ze sztuką, rozbudzanie pozytywnych snobizmów, takich jak czytanie książek czy oglądanie wystaw.
“Fangor. Poza obraz” - niezwykłe obrazy w Pałacu Opatów
Spodziewał się Pan takiego sukcesu?
- Przygotowując wystawę nie myślałem o odbiorze. Nie spodziewałem się, że Fangor może być taki medialny, te tysiące hasztagów na instagramie… Frekwencja przybrała efekt kuli śnieżnej, przychodziło coraz więcej osób, również takich, których nigdy wcześniej tutaj nie widziałem. W ciągu dnia lubię przejść się po wystawie, robię zawsze kilka rundek i… byłem zaskoczony, bo wytworzyła się zupełnie nowa grupa odbiorców. Powstał pozytywny snobizm na Fangora - ludzie chcą zobaczyć obrazy i sfotografować się na ich tle. A one się do tego nadają, szczególnie te abstrakcyjne - dobrze się wygląda na tle Fangora.
To kwestia kolorów, uspokajającej geometrii?
- Tak, kolorystyka, formaty… Te obrazy są fotogeniczne, a człowiek dobrze się w nie wpisuje. Zastanawiam się, jaki inny artysta mógłby wywołać podobny efekt.
Emocje wzbudza też aranżacja wystawy autorstwa Doroty Terleckiej i Anity Wasik.
- Uważam, że zawsze warto współpracować z projektantami. Przez wiele lat nie mieliśmy na to funduszy, wystawy były więc aranżowane poprzez układ samych prac i sposób ich powieszenia. Tym razem dodaliśmy wielkie zdjęcia, cytaty w kilku miejscach, świetlne iluminacje. Trochę się obawiałem, czy nie będą konkurencją dla obrazów, ale okazało się, że nie. Chociaż kilka dni temu odwiedził nas znany gdański malarz i nie spodobało mu się. Uważa, że to ingerencja w dzieło, ale ja sądzę, że ten właśnie rodzaj ekspozycji mógłby spodobać się autorowi. Fangor pracując nad swoimi wystawami robił nawet ich makiety w skali - wykonywał miniaturki prac, a ścianki budował z tektury i montował na nich obrazy.
Zobacz film z wystawy
“Za przemyślaną i zaskakującą podróż po twórczości Wojciecha Fangora” Onet przyznał Panu nagrodę - O!Lśnienie 2023 w kategorii SZTUKI WIZUALNE, a Gazeta Wyborcza Trójmiasto nominację do kulturalnego Sztormu. Rozumiem, że Pan jest zadowolony z efektu wystawy?
- Koncepcja, którą sobie założyłem w 90 procentach została wykonana.
Czego zabrakło?
- Kilku obrazów, na przykład “Postaci”. To bardzo mocny, rzadko wystawiany przed rokiem ‘90 obraz z 1950 roku, który znajduje się w zbiorach Muzeum Sztuki w Łodzi. Jest wyjątkowy w twórczości Fangora, bo nieoczywisty. Byłby bardzo mocnym akcentem na początek wystawy.
A Fangorowi ta wystawa spodobałaby się?
- Niekoniecznie, nasza wystawa jest bardzo muzealna - zajmuje dwa piętra i 17 sal, które mają amfiladowy układ i trzeba przechodzić z jednej do drugiej. Ktoś, kto zajmuje się sztuką zawodowo wystawienniczo, powiedział ostatnio, że to jest najlepsza wystawa Fangora, ale sam Fangor takich wystaw nie lubił i za życia często sam je aranżował. Uważając że chronologia nie jest istotna, wychodził ze studium przestrzeni, nie z pojedynczego obrazu, tylko z ich układu. Interesowała go reakcja, jaka powstaje pomiędzy płótnami. Wciąż eksperymentował i potrafił przekombinować, bo jako twórca starał się robić nawet z bieżącej wystawy - dzieło.
Nigdy nie osiadał na laurach?
- Do końca był aktywny. W ostatnim okresie życia zaprojektował ściany zatorowe drugiej linii metra w Warszawie, tworzył instalacje, wrócił do rzeźby, wciąż malował.
Zobacz prace najciekawszych trójmiejskich artystów na 7. Gdańskim Biennale Sztuki w GGM
Ludzie odwiedzajacy muzeum są ciekawi sztuki, ale i człowieka, który ją tworzy. O co pytają Pana na oprowadzaniach kuratorskich, bo też są oblegane?
- Rozpiętość zainteresowań jest bardzo duża. Od pytań: “czy Fangor wierzył w Boga” po: ”czy coś brał, malując?”. Są też sensowniejsze - dotyczące etapów życia, tego, co robił w Stanach, czy dużo zarabiał?
Swoistym magnesem do wystawy są ceny, które artysta uzyskuje na aukcjach - 5, 7 mln zł. Ludzie chcą zobaczyć - dlaczego. Ale tym razem nie słyszałem opinii negatywnych, podważających sens takich zakupów. Fangor zresztą nadaje się na artystę, który “ciągnie” ceny w górę, bo rynek sztuki działa inaczej niż muzea. Te dwie działalności rzadko się zazębiają i to raczej rynek sztuki przygląda się temu, czym zajmują się muzea, a nie odwrotnie, i na tej podstawie tworzy swoje strategie. Efektem dużych wystaw monograficznych jest wzrost cen dzieł artysty na rynku.
Czyli Fangor podrożeje.
- Jeśli ta bańka nie pęknie, to tak. Sztuka nie jest dobrą lokatą kapitału na czas kryzysu i wojen. W czasach II wojny światowej obrazy polskich artystów z przełomu XIX i XX wieku można było kupić bardzo tanio. Wyprzedawali je ludzie w potrzebie.
Wracając do cen, polski rynek sztuki równa do tego na Zachodzie, gdzie jest grupa artystów, których prace osiągają o wiele wyższe ceny od pozostałych. W Polsce jest podobnie i Fangor się nadaje do takiej czołówki.
A na Zachodzie sprzedałby się za 7 milionów zł?
- Nie, to są ceny polskie. Fangor zresztą nie doczekał tego wzrostu. Za jego życia ceny obrazów nie przekraczały miliona złotych. Jeszcze w 2010, w 2011 roku, w amerykańskim domu aukcyjnym Sotheby’s, sprzedawano je za 50, 60 tysięcy dolarów. Po śmierci artysty w 2015 roku, ceny poszybowały w górę.
Jeśli rynek sztuki, między innymi dzięki takim artystom jak Fangor, rośnie w Polsce, to chyba dobrze?
- Niekoniecznie. W latach 60. był duży boom na polską sztukę w USA. Wielu artystów przebywało tam na stypendiach, współpracowało z galeriami, organizowano ich wystawy. Obrazy się sprzedawały, trafiały też do tamtejszych muzeów. A teraz polski rynek sztuki je zasysa.
Fangor był bardzo płodnym artystą. Wiele wczesnych obrazów posiada rodzina, wiele jest w rękach marszandów i polskich kolekcjonerów, którzy kupują prace na Zachodzie i sprowadzają do Polski. I to działanie jest odwrotne do promocji polskiej sztuki za granicą - obrazy wracają, a wiedza o polskiej sztuce maleje.
A co pan odpowiada, gdy zwiedzający chcą się dowiedzieć - “dlaczego to jest dobre?”
- Takie pytania: “dlaczego to jest dobre” i “dlaczego takie drogie” - są najtrudniejsze. Unikam na nie odpowiedzi. Radzę wtedy, by znaleźć jeden obraz dla siebie, taki, który nam się spodoba. Bo jak odpowiedzieć - dlaczego? To jak z zupą pomidorową. Jej smak jest kwestią składników, które zostały dodane do garnka.
W sztuce - łatwiej zobaczyć to w figuracji niż w abstrakcji - efekt jest również sumą pewnych elementów: osobowości artysty, treści i formy. Fangor mówił: “treść i forma”, czyli: jak to jest przedstawione, jakimi środkami malarskimi, jaka jest struktura obrazu.
Są takie osoby, które po prostu to wiedzą, “mają oko” i widzą.
Zadam więc pytanie w podobnym stylu: “po co wystawie kurator?”
- Nadaje jej kształt. Musi doskonale znać artystę i określić główny problem wystawy. Nie może improwizować, ciągle coś dodawać czy odejmować, tylko wiedzieć, dokąd zmierza. Zazwyczaj pokazuje artystę w dobrym świetle, ale nie może przesadzić. Trzeba wyważyć proporcje. W przypadku Fangora, wybitnego w wielu momentach życia i twórczości, chodziło o to, aby odczarować koła i pokazać tę twórczość w całej jej złożoności, nie tylko w najbardziej znanym okresie abstrakcyjnym.
Po dwuletniej benedyktyńskiej pracy nad przygotowaniem wystawy, przeglądaniu setek prac i materiałów, odkrył Pan coś, czego nie wiedział wcześniej? Jaki był Fangor? Miał jakieś słabości?
- Trudno powiedzieć, dużo o nim wiedziałem już wcześniej, dużo czytałem. Fangor był przeciwieństwem Jana Lebensteina, z którym mieli tego samego marszanda. Jan był nieznośny, Wojciech - zdyscyplinowany, skoncentrowany na sobie i swojej twórczości. Był zawodowcem, nie czekał na natchnienie, miał porządek w pracowni. W Stanach wykładał na uczelni, miał pracownię i dom, ale życiowo był minimalistą. Nie zależało mu na nowych samochodach czy apartamentach. Mówiono, że do komunizmu doszedł poprzez literaturę francuską i burżuazyjny dom. Wiedział, co to dostatek, ale przeżył też traumę wojny.
Na zdjęciach widzę postawnego, przystojnego mężczyznę. Lubił kobiety i czy one go lubiły?
- Był przystojny, wysoki, miał niski głos, pewnie podobał się kobietom, ale bardzo wcześnie się ożenił. Jego syn urodził się w 1945 roku, gdy Fangor miał zaledwie 20 lat. Dopiero rok później otrzymał dyplom w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, więc to życie artystyczne, świat akademii i kolegów malarzy otworzyło się przed nim, gdy już miał żonę i dziecko.
Popularność przyszła w latach 50., wtedy dostawał nagrody i dobrze zarabiał (projektował plakaty, za które dobrze płacono), ale pracował już na uczelni, robił inne realizacje.
Bardzo otwarty stał się po powrocie do Polski. Osoby, które go znały w tym okresie wspominają, że lubił biesiadować, zostało mu to z życia artystycznego lat 50. i 60., gdy chodził z Arturem Samborskim na wódeczkę.
Był intelektualistą?
- Tak, łączył naukę ścisłą z humanistyką. Nie robił wrażenia wysublimowanego czy natchnionego artysty, nie miał maniery, również w sposobie mówienia o swojej sztuce. Ale pochodził z dobrego domu, odebrał akademicką edukację, był oczytany, a jego optyczne obrazy wynikały z poważnych zainteresowań astronomią, którą studiował.
A sam uważał się za dobrego artystę?
- Nie znam artysty, który uważa się za złego artystę.
I…?
- I to jest problem.
Na szczęście, to nie jego przypadek. Doceniany w socjalistycznej Polsce, szybko zauważony za granicą. Człowiek sukcesu?
- Tak, chociaż okres największej sławy przypadł na lata 60. i trwał do połowy lat 70. Skończył się wraz ze śmiercią jego amerykańskiego marszanda Artura Lejwy. Fangorowi nie pomagało też to, że był hardy, znał swoją wartość i nie dostosowywał twórczości do aktualnej mody, a w USA muzea działają inaczej niż w Polsce. Są prywatne, rynek sztuki jest bardzo dominujący i często wpływa na to, co artysta robi. Było mnóstwo przypadków, gdy marszandzi przedłużali czy wymuszali na artystach jakieś okresy ich działalności, bo prace dobrze się sprzedawały. Jemu też radzono: “maluj na niezagruntowanych płótnach”, bo taka była moda. Ale Fangor pozostawał wierny swojej teorii pozytywnej przestrzeni iluzyjnej, która miała też przecież wymiar społeczny: widz bierze udział w odbiorze, ważny jest nie pojedynczy obraz, ale grupa obrazów i relacje pomiędzy nimi. W Ameryce galerie chciały jednak sprzedawać pojedyncze obrazy, nie interesowały ich działania w przestrzeni.
Ostatni raz będzie można obejrzeć dzieła Fangora w Gdańsku w niedzielę, 12 marca. Potem Pan odetchnie, wystawa zostanie zamknięta. O czym dziś marzy kurator najbardziej znanej wystawy w Polsce? Może już o innym artyście?
- Żeby się nie nudzić. Chciałbym zrobić dużą wystawę monograficzną Teresy Pągowskiej. To bardzo ciekawa artystka, której twórczość również zmieniała się w czasie. Może też Leon Tarasewicz?
Inspirował twórców “Diuny” - wystawa Wojciecha Siudmaka w Gdańsku