Radosław Paczocha w “Emigrantkach“ dotknął bolesnego problemu, który jak dotąd nie pojawiał w orbicie zainteresowań teatralnych. Zainspirowany badaniami socjologicznymi oraz własnymi obserwacjami Paczocha opisał los Polek należących do najnowszej fali emigracji związanej z wejściem Polski do UE. Otwarcie europejskich granic w 2004 roku spowodowało, że wielu bezrobotnych rodaków, w tym kobiet, zdecydowało się na tułaczy los. Często niewykształcone, pracujące ponad siły, osamotnione i zdesperowane kobiety stawały się łatwym łupem dla nieuczciwych pracodawców i przestępców. Mierzyły się też ze stygmatyzującymi ocenami w kraju - ich dzieci media określały terminem "eurosierot", a lokalne społeczności oskarżały je o bycie "złymi matkami".
Reżyserka Elżbieta Depta skonstruowała spektakl jak dobry thriller. Używając prostych środków - zmian świateł czy kostiumów, scena po scenie Depta odkrywa przed nami zawiłe i bolesne losy Zosi i Teresy oraz roli jaką w ich życiu odgrywa Monika, do ostatnich minut pozostająca dla nas tajemnicą. Depta serwuje umiejętnie emocje i bezbłędnie stopniuje napięcie nie szczędząc zaskakujących rozwiązań. Brutalny obraz rzeczywistości, w scenach intymnych nie traci cielesnego i zmysłowego wymiaru kobiecego świata.
Kim są bohaterki spektaklu? Zosia (w tej roli Małgorzata Brajner) to niewykształcona dziewczyna z małej wsi, matka piątki dzieci. Brak pracy i niepracujący mąż alkoholik nie pozostawiają jej wyboru. Zostawia dzieci pod opieką matki i wyjeżdża na rok do Brukseli. Po kilkunastu latach wciąż tam jest. Praktyczna i pragmatyczna, na wszystkim oszczędza (również na wodzie), każdy grosz wysyła rodzinie, wciąż mówi o Polsce i dzieciach, ale nie może wybaczyć sobie, że je opuściła. Jedyną pociechą są dla niej kościół i miejscowy ksiądz - substytut łagodnego i wspierającego mężczyzny, którego nigdy nie poznała.
Starsza Teresa (Katarzyna Figura) to z kolei kobieta po przejściach, dla której wyjazd z kraju był jedynym ratunkiem. Uciekła przed brutalnym mężem, lecz wciąż gnębią ją złe wspomnienia mające wpływ na jej wybory, nawet teraz. W ponurej i śmierdzącej brukselskiej piwnicy tkwi jeszcze dłużej. Jest twarda i wulgarna, lecz w głębi duszy pozostaje delikatną, spragnioną miłości, niewierzącą w siebie dziewczyną, która - gdy przytrafi się jej cud zakochania - nie będzie umiała go przyjąć.
Najmłodsza z nich - Monika (Justyna Bartoszewicz) dopiero tu przyjechała, szuka pracy i dołącza do piwnicznej pary. Ma również trudne przejścia za sobą, lecz jakoś nie pasuje do tego miejsca. Co tu robi, dowiemy się w dramatycznym finale.
Z empatią skonstruowane postaci i dobrze napisane dialogi (w większości) stały się materiałem do wykreowania wybitnych ról. Aktorki kradną uwagę widza od pierwszej do ostatniej chwili, nie pozwalają nawet na chwilę odetchnąć.
Wspaniale było obserwować, jak dawno nie widziana w tak dużej roli Małgorzata Brajner daje wiarygodne życie swojej postaci. Jej Zosia - to cała feeria emocji: na pozór pogodna i otwarta, niezbyt bystra, bywa szorstka i życzliwa, naiwna, ale wyposażona w chłopski spryt. Tragiczna i zabawna jednocześnie. Trudno z nią nie współodczuwać, gdy cierpi dręczona wyrzutami sumienia, popada w skrajne stany, źle osądza siebie jako matkę. Jest w tym dojmująco prawdziwa.
Dla postaci Teresy (w tej roli Katarzyna Figura) los był najbardziej okrutny. Jej opowieść, gdy przypomina sobie to, czego doświadczyła w małżeństwie, jest najmocniejszym momentem spektaklu. Figura grając w tej scenie jednocześnie dwie postaci - ofiary i kata - dostarcza publiczności skrajnie intensywnych przeżyć. Podczas premiery, temu monologowi towarzyszyła dojmująca cisza na sali. Aktorka jest gejzerem energii, lecz potrafi też powściągnąć nadekspresję. Gdy trzeba przeistacza się w subtelną, pełną nadziei dziewczynę, marzącą wciąż o miłości.
Justyna Bartoszewicz jako Monika wrażliwie partneruje koleżankom. Jej postać pełni rolę papierka lakmusowego - pobudza Teresę i Zosię do zwierzeń...
Dramaturgowi, reżyserce i aktorkom udała się rzecz niezwykle trudna. Wychodząc od naukowego opisu społecznego zjawiska, unikając zbyt publicystycznego tonu (choć rozpoznamy w tekście niedawaną bulwersującą sprawę z pierwszych stron gazet dotyczącą przemocy domowej), artyści wykreowali wiarygodny świat poruszający widzów do głębi. “Woman is the nigger of the world” śpiewał na początku lat 70. John Lennon. To przygnębiające, jak niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Trudno więc być obojętnym wobec treści, które niesie sztuka Radosława Paczochy, a aktorstwo najwyższej próby sprawia, że w tym sezonie powinien być to obowiązkowy punkt każdego teatromana. W czasach #meeToo to jeszcze jeden ważny głos w dyskusji o pozycji kobiet w świecie i artystyczne przeżycie. Serdecznie polecam.
Radosław Paczocha
EMIGRANTKI
Reżyseria: Elżbieta Depta
Scenografia: Agata Andrusyszyn-Chwastek
Światła: Magdalena Gajewska
Muzyka: Maciej Szymborski
Konsultacja choreograficzna: Nicola Egwuatu
Konsultacja wokalna: Anna Domżalska
Projekt plakatu: Monika Starowicz
W spektaklu występują: Małgorzata Brajner (Zosia), Katarzyna Figura (Teresa) i Justyna Bartoszewicz (Monika).
Prapremiera: 20 lutego w Starej Aptece. Kolejne spektakle: 24 i 25 lutego.
Czas: 1 godzina 30 minut (bez przerw).