Rozczochrany, przygarbiony, w rozpinanym szarym swetrze i z równie nieformalnym nastawieniem - takiego Ignacego Karpowicza, cenionego pisarza, laureata Paszportu „Polityki” mogli z bliska oglądać przybyli w środę, 31 stycznia, do świeżo otwartej - zaledwie dzień wcześniej - odnowionej Biblioteki Oliwskiej.
Zobacz: Biblioteka Oliwska znów otwarta. Nie tylko książki, ale też kulturalne miejsce spotkań
- Jestem tu w charakterze półprywatnym. To znaczy, że gdyby ktoś z państwa miał ochotę podejść i mnie uderzyć, to można - żartował pisarz i... żartował już nieustannie.
W atmosferze zupełnie pozbawionej dystansu między znanym pisarzem a publicznością, przesyconej chwilowo absurdalnym poczuciem humoru, przebiegło całe, zaskakująco krótkie - niespełna godzinne - spotkanie. Choć wydarzenie miało być poświęcone najnowszej książce pisarza, zatytułowanej „Miłość”, rozmowa prowadzona przez Aleksandrę Lamek przypominała przypadkowe spotkanie dwójki dobrych znajomych przy kawie. Tematy oscylowały między prywatnymi a tymi przeznaczonymi dla publiczności, wątki się rwały, a całość przypominała polski kabaret: przybyli co chwilę wybuchali śmiechem.
O literaturze czy procesie pisarskim Karpowicza miłośnicy czytelnictwa nie usłyszeli zbyt wiele. Na wstępie pisarz zaskoczył za to swoją bezpośredniością.
- Z pierwszej wersji „Miłości” nie przetrwało nawet jedno zdanie... To była najbardziej upiorna rzecz, którą napisałem. Ta powieść w ogóle się mnie nie słuchała - mówił pisarz. - Jak podałem mojemu wydawcy tytuł to spytał, czy jestem chory psychicznie. A potem zobaczył rozdziały zatytułowane „Piękno”, „Prawda”, „Dobro” i już nie miał wątpliwości, że coś mi się stało.
Pisarz wytłumaczył także skąd pomysł na rozdział pierwszy, który opowiada o trudnych relacjach z bliskimi, z Anną Iwaszkiewicz, żoną Jarosława Iwaszkiewicza, na pierwszym planie.
- Mój zamiar, kiedy ta powieść się jakoś ustrukturyzowała, był taki, że w pierwszym rozdziale chciałem przedstawić literaturę sublimacyjną, jak u Iwaszkiewicza. Chociaż przyznam, że myślałem wtedy o Andrzejewskim. Stanęło jednak na Iwaszkiewiczu, głównie przez jego małżonkę.
Warto przypomnieć, że Karpowicz często chętniej sięga po bohaterki niż bohaterów - jak w przypadku jego poprzedniej powieści „Sońka”, w której opisał postać prawdziwą.
- Wuj mi opowiedział o tej kobiecie, która miała romans z Niemcem w czasie wojny - zdradził pisarz. I dodał - Znacznie bardziej mnie interesują postaci kobiece. Są głębsze i neurotyczne.
Autor „Miłości” opowiedział także pokrótce o motywie przewodnim swojej najnowszej powieści.
- Jednym z leitmotivów, które pojawiają się w każdym z rozdziałów jest motyw ciała, które przez bohaterów - można to odnaleźć nawet u Anny Iwaszkiewicz - jest nieakceptowane. Ciała, które jest traktowane jako wróg. Jeden z bohaterów mówi „sypiałem z wrogiem od dziecka”. Ciało jest tu przeszkodą do poznania siebie. Dopiero, kiedy bohaterom udaje się zaakceptować fakt, że można lubić swoje ciało, coś się zmienia.
Niewiele więcej w czasie spotkania pisarz mówił o samej książce, chętnie przeskakiwał za to z tematu na temat i opowiadał anegdoty na nieomal każdy temat, wliczając... czarne australijskie łabędzie. Zdradził również dość dosadnie, dlaczego nie ma go na Facebooku.
- Facebook to zło, wylęgarnia nienawiści. Okazał się miejscem, gdzie można nienawidzić, kompletnie nie spełnia funkcji, która została mu u początku przypisana. Wcale nie działa na rzecz utrzymywania czy tworzenia relacji między ludzkich. To miejsce do leczenia własnych kompleksów i nienawidzenia innych ludzi. Zuckerbeg powinien trafić do piekła razem z Matką Teresą.
Zdradził też, zapytany przez osobę z publiczności, czy coś go łączy z Tymoteuszem Karpowiczem.
- O ile sobie przypominam, z tego co mówiła mama, to nie. O wiele więcej łączy mnie z Leonem Tarasewiczem, to taki malarz. Jest moim wujkiem. Był też Tytus Karpowicz, dawałem jego opowiadania bratu, żeby płakał. To też nie rodzina.
Na zakończenie spotkania nie mogło oczywiście zabraknąć pytania o to, kiedy będzie można spodziewać się jego następnej książki - na „Miłość” trzeba było czekać aż trzy lata. Pisarz odparł, że trzeba będzie czekać bardzo długo, bo.. coraz wolniej mu się pisze. Zdradził jednak chętnie zarys historii, zainspirowanej życiem najpewniej Stanisławy Walasiewicz (nazwisko nie padło).
- Jest ryzyko, ze będzie to książka, która nawiąże do olimpijskiej mistrzyni, która była sprinterką, hermafrodytą, w latach 80. przeniosła się do Stanów i została zupełnie przypadkowo zamordowana przed sklepem jako ofiara napadu.
Ostanie słowa, które Karpowicz powiedział głośno, zanim rozbawiona publiczność zerwała się, żeby podchodzić do pisarza po autograf? - Gdańsk jest wspaniały. Je t'aime - zaśmiał się pisarz i ochoczo zabrał się do podpisywania swoich książek.
Czytaj także:
Biblioteka Oliwska znów otwarta. Nie tylko książki, ale też kulturalne miejsce spotkań