Izabela Biała: Jaka jest rola konserwatorów w przypadku wyzwania, jakim jest remont i adaptacja na potrzeby muzeum tak dużego zabytkowego obiektu jak Wielki Młyn? Prace budowlane zaczęły się w grudniu 2018 roku, a Wasza praca?
Anna Kriegseisen (AK): - Proces przygotowywania obiektu zabytkowego do remontu jest zawsze taki sam i wymaga wielu miesięcy pracy. Najpierw trzeba dobrze go poznać, rozpoznać wszystkie dostępne dane historyczne, zarówno ikonograficzne (zdjęcia i ryciny), jak i dokumenty pisane, historie remontów i odbudowy. To są dane wyjściowe do sporządzenia projektu remontu, którego elementem jest postępowanie konserwatorskie. Trzeba przyjąć jakąś koncepcję, a to dopiero początek ustaleń, bo wszystko, co zespół specjalistów robi dla inwestora, trzeba później przedyskutować i ustalić z urzędem konserwatorskim. Projekt ostateczny, przyjęcie jakiegoś sposobu postępowania z obiektem w ramach remontu, jest efektem pracy bardzo wielu specjalistów ze strony inwestorskiej i ze strony urzędu.
A i tak później, na etapie realizacji, zawsze pojawiają się jeszcze dodatkowe informacje, których wcześniej nie można było uzyskać, bo coś było zamknięte, niedostępne, albo zamurowane i wpływają jeszcze na drobne zmiany koncepcji.
Katarzyna Darecka (KD): - Warto pamiętać, że Wielki Młyn to zabytek naprawdę niezwykły - największy młyn w średniowiecznej Europie zbudowany przez krzyżaków. Dość mocno ucierpiał w czasie II wojny światowej - cały środek został wypalony w 1945 roku, zniszczeniu uległa drewniana konstrukcja dzieląca młyn na kondygnacje, która zachowana i opisywana była jeszcze w XIX wieku. Ale większość oryginalnych murów oglądać możemy do dziś. Ściana wschodnia (od strony kościoła św. Katarzyny - red.) zachowała się prawie w całości, ściany po stronie północnej i południowej w dużej części również. Najbardziej ucierpiała ściana zachodnia. W czasie powojennej odbudowy w latach 60-tych w większości musiała zostać odbudowana, odbudowy wymagał też fragment częściowo zniszczonego komina od pieca przy ścianie wschodniej i - oczywiście - cały dach.
W jakim stanie był Wielki Młyn w 2016 roku, gdy przejęło go Muzeum Gdańska?
AK: - Był zdegradowany, w dużej mierze z powodu naturalnego procesu niszczenia, dlatego że przy elewacjach po wojnie tak naprawdę nie podejmowano żadnych prac konserwatorskich. Pewien wpływ na stan Wielkiego Młyna miała także jego eksploatacja jako centrum handlowego i dwa lata po jego zamknięciu, kiedy nie był użytkowany.
Konieczność przeprowadzenia remontu od środka wynikła przede wszystkim ze zmiany jego funkcji. Trzeba było najpierw odwrócić to, co zostało zrobione na potrzeby poprzedniej funkcji, a później zrobić to, co będzie odpowiednie dla nowej roli - Muzeum Bursztynu. Była to ogromna praca.
Dowiedzieliśmy się czegoś nowego na temat historii Wielkiego Młyna podczas tego remontu?
KD: - W latach 90-tych były prowadzone badania archeologiczne wewnątrz młyna i w jego okolicach. Trochę kwestii się wtedy wyjaśniło, ale też ciągle jest wiele znaków zapytania. Odnaleziono wówczas między innymi fundamenty starszego młyna, który był trochę mniejszy, a w bezpośredniej bliskości obiektu natrafiono na ślady osadnictwa z X i XI wieku, czyli najstarszego potwierdzonego w Gdańsku. Częściowo były wówczas prowadzone także badania architektoniczne, ale pomimo tego teraz jeszcze uzupełniliśmy naszą wiedzę i natrafiliśmy na parę szczegółów, które wyjaśniły pewne wątki z historii młyna.
Na przykład?
KD: - W sprawie najstarszego młyna, który został zniszczony przez pożar pod koniec XIV wieku - na podstawie dostępnych dotąd danych badacze uważali, że był on trochę węższy niż obecny, ale teraz, w trakcie prac przy ścianie wschodniej nie znaleźliśmy żadnych śladów po węższym młynie. W związku z tym może on od samego początku był takiej szerokości, jak jest teraz, albo ściana wschodnia nie jest tą pierwotną? Budynek na pewno był krótszy, bo później był przedłużany w stronę zachodnią i widać ślady na ścianach po tej zmianie. Podczas naszych badań archeologicznych znaleźliśmy natomiast murki, którymi był obudowany kanał od strony wschodniej (czyli od “Katarzyny”).
Z kolei, analizując nieomal każdą cegłę, znaleźliśmy ślady po pierwotnych okiennicach i mniejszych otworach okiennych, które były bardzo mocno przebudowywane na przestrzeni wieków.
Dziś najbardziej “okienną” częścią Wielkiego Młyna jest jego dach - czy zawsze tak było?
KD: - Nie, pierwotnie w dachu nie było tylu lukarn. Na początku były dwie od strony południowej, później pojawił się jeden rząd z obu stron, a z czasem stopniowo coraz bardziej doświetlano wysokie poddasze magazynowe wprowadzając coraz więcej otworów okiennych. Wielkość lukarn, które dziś widzimy jest powojenna, podobnie jak ich obudowa. W XIX wieku były okna dachowe były trochę większe i miały obudowę szachulcową.
Skoro jesteśmy już przy oknach, na fasadzie od strony św. Katarzyny w czterech otworach przywróciliśmy nietypowe okiennice klapowe, które otwierają się do góry. Występują w ikonografii z XVII wieku. Okna, które zakrywają miały zapewne funkcję transportową, wciągano nimi worki z ziarnem. Nigdzie indziej w Gdańsku takich okiennic nie mamy. Nawet jeśli były, to ślad po nich zaginął.
Pierwszym etapem remontu Wielkiego Młyna była termomodernizacja, która laikowi kojarzy się z wyłożeniem elewacji styropianem. Na czym polegała w przypadku młyna?
AK: - Termomodernizacja obiektu zabytkowego nie ogranicza się broń Boże do ocieplenia. Termin ten obejmuje wszystkie zabiegi służące poprawie warunków termicznych w budynku i często jest to po prostu - tak jak w przypadku Młyna - porządny, konserwatorski remont ścian: uszczelnienie wszystkich przestrzeni między oknami, porządne wyspoinowanie i wymiana stolarki okiennej.
Elementem termomodernizacji była także wymiana dachu. Nowy dach, wyłożony włoską dachówką miał chyba wyglądać jakby był stary?
AK: - To, że dachówka jest włoska to kwestia przypadku. Oferował ją polski dostawca, choć Włosi mają na pewno większe pole do popisu, jeśli chodzi o historyczne dachy. Z nową dachówką jest zawsze problem. Jeżeli wymieniamy ją na małych dachach kamienic, zwłaszcza w przypadku, gdy połacie dachowe są zasłonięte szczytami z dekoracją, to jest mniejszy problem. Natomiast tak gigantyczna połać dachu jak tu, tak nisko osadzona i widoczna, w jaskrawo czerwonej barwie nowych dachówek wyglądałaby bardzo źle i sztucznie. A nam chodziło o to, żeby pokazać, że można znaleźć rozwiązanie, w którym współczesne wymogi dotyczące technicznej jakości dachu można połączyć z wyglądem nawiązującym do historycznego. Oczywiście - zachowujemy też kształt dachówki historycznej, ale to nie jest już ściśle autentyczna mniszka, bo tak się ten kształt nazywa. Z różnych względów dokładnie tak samo już nie wygląda, ale forma to jedno, a barwa to drugie i przy tak wielkiej połaci bardzo silnie oddziałująca. Ta dachówka jest barwiona w masie w trakcie produkcji w taki sposób, że wygląda jak lekko przybrudzona. Układana tworzy przypadkowe, ciemne przebarwienia na połaci, co powoduje, że dach nie jest tak jaskrawy. Znalezienie tego kształtu i barwy wymagało długotrwałych poszukiwań i ustaleń. Ale wydaje się, że efekt został osiągnięty i naprawdę warto było włożyć w to trochę pracy.
A jak ten postarzony dach będzie się starzeć?
AK: - Jego starzenie jest przewidywalne. Te jaśniejsze dachówki będą z czasem ciemnieć, a ciemne nieco wypłowieją, bo pigment dodawany do masy będzie się pewnie trochę wypłukiwał podczas deszczu. Pewnie z czasem wyrównają się bardziej te fragmenty ciemne i jasne, w kierunku ogólnej szarości, jak każdy starzejący się materiał w mieście.
KD: - Warto zwrócić też uwagę, jak podczas remontu zostały potraktowane ceglane mury Młyna. Są na nich zachowane ślady użytkowania i zniszczeń - oczywiście większość z nich, takie które nie wpływają na stan techniczny. Widać przebudowy, przemurowania i ślady po pożarach, to wszystko jest na nich czytelne dzięki temu, że konserwacja została przeprowadzona w sposób zachowawczy.
Każda cegła była konserwowana osobno? Na czym polega taka zachowawcza konserwacja?
AK: - Tak to mniej więcej wygląda przy każdych pracach konserwatorskich. Jaka by nie była ta cegła, jakiej by się nie przyjęło koncepcji, trzeba zająć się każdą. Różnice polegają na sposobie działania. Tutaj, gdy mamy do czynienia z budynkiem przemysłowym o tak długiej historii, nawarstwienia historyczne narastają od XV wieku. Takie nawarstwienia to nie tylko zniszczenia i uszkodzenia, które powstały na skutek różnych zawirowań historii, ale także zdarzenia, które wynikają po prostu z użytkowania. Kiedy coś się popsuło - naprawiano to, z powodów funkcjonalnych powiększono gdzieś okna, w innym miejscu zmieniono drzwi, coś nadmurowano.
To jest normalne życie zabytku i w takich obiektach jak Młyn tych nawarstwień historycznych jest już bardzo, bardzo dużo. Każda ze ścian jest jak mapa, którą nawet laik może spokojnie czytać, jeśli te wszystkie informacje są zachowane. Na tym polega właśnie zachowawcza konserwacja, czyli zachowanie maksymalnej ilości informacji, jakie w murze występują. To wszystko staraliśmy się zachować i wykonawca sprostał temu zadaniu.
Na które elewacje szczególnie warto zwrócić uwagę?
AK: - Najwięcej takich informacji odczytamy na dłuższych ścianach - południowej i północnej. Ściana zachodnia w połowie została odbudowana po wojnie i dokładnie widać, że to już jest zupełnie inna cegła, z innej masy, produkowana maszynowo we współczesnej technologii.
Ciemna cegła, która jest u dołu każdego muru, w przyziemiu, to cegła dawna, ręcznie formowana, częściowo zastąpiona maszynową XIX wieczną.
Patrząc na Młyn od strony wschodniej widzimy w miarę jednolitą elewację, która pokryta jest stosunkowo nową cegłą licową, datowaną na 1938 rok. Jest to dla nas nowa informacja o dużych pracach konserwatorskich przeprowadzonych od frontu, w archiwaliach nie ma po nich śladu.
KD: - W czasie badań prowadzonych w latach 90-tych nie odkryto tej informacji, bo nie było wówczas rusztowania na tej ścianie, a takie rzeczy można zobaczyć tylko jak się ogląda mur z bliska. Cegła ma rozmiar cegły gotyckiej, w związku z czym z daleka wydawało się, że cała ta ściana jest z XIV wieku. Odkrycie, że została w dużej części przelicowana w 1938 roku, było dla nas dużą niespodzianką.
Na czym polega nowe licowanie?
AK: - Każdy mur ma swoją grubość i składa się z kilku warstw cegły. Jego wierzchnia warstwa, narażona na bezpośrednie działanie czynników atmosferycznych, niszczy się najszybciej. Dawniej najczęściej stosowanym sposobem utrzymania trwałości muru było skucie tej zniszczonej warstwy na grubość jednej cegły i zastąpienie jej nową. Dzięki temu miąższość muru pozostawała w dobrym stanie i była chroniona.
Licowanie wschodniej ściany Wielkiego Młyna jest o tyle ciekawe, że ewidentnie specjalnie na potrzeby tych prac ręcznie wyprodukowano cegłę o wymiarach tej gotyckiej, znacznie większej od współczesnej. Cegła gotycka powstawała w technologii tzw. półklinkierowego spieku, przez co ma bardziej zbitą strukturę i jest dużo bardziej odporna niż cegła współczesna. Na licowaniu z 1938 roku tylko w dwóch miejscach wydrapano w surowej masie ten rok i to jest jedyna informacja, dzięki której wiemy, że każda z tych cegieł, takich dziwnych, o nieco wiśniowej barwie, pochodzi z tego czasu. Ktoś zaplanował takie duże, stricte konserwatorskie prace z pełną wiedzą historyczną i wyprodukowaniem materiału specjalnie w tym celu. To dla nas ważna i ciekawa informacja.
Czy historię Młyna z perspektywy cegły możemy czytać także od środka?
KD: - Jak najbardziej. Tam też znaleźliśmy ciekawe podpisy i znów z korzystając z rusztowania. Z dołu ich nie widać i nie będzie można ich dostrzec także z poziomu użytkowego, ponieważ znajdują się w szczycie, tuż pod dachem. Natrafiliśmy na wydrapane w cegle imiona i nazwiska z datami, głównie z początku XIX wieku (lata 1818, 1816), niektóre mają nawet po kilkanaście centymetrów wysokości.
Trzeba pamiętać, że poddasze Młyna było kiedyś dzielone na kondygnacje, wtedy przestrzeń gdzie znaleźliśmy autografy mogła być dostępna. Nie wiemy, kim byli autorzy podpisów. Mogli je tu złożyć zarówno pracownicy, jak i goście z jakiejś ekipy remontowej. A może jedni i drudzy? Fajne znalezisko.
Pozostańmy we wnętrzu Wielkiego Młyna, a dokładniej przy jego nowych posadzkach. Kamień na podłogi sprowadzono z Indii i Chin. Dlaczego nie z krajów europejskich, które tradycyjnie były źródłem kamienia w Gdańsku?
AK: - Tak się świat pozmieniał, że najprostszy, czyli czarny, głęboki w barwie kamień dziś sprowadzamy z Chin i Indii, a przecież do końca XVIII wieku przybywał do Gdańska z terenu dzisiejszej Belgii, a na południu Polski z podkrakowskiego Dębnika. To były kamienie zawsze obecne w tutejszej historii, ale złoża się wyczerpują i są zamykane, albo kamień jest bardzo drogi. Warunki gospodarczo - ekonomiczne są takie, że najłatwiej dziś sprowadzić go z drugiej strony świata.
KD: - Należy jednak podkreślić, że posadzka, którą wybraliśmy dla wnętrza Młyna z założenia nie ma naśladować historycznych rozwiązań. Tutaj dawne podłogi były układane z desek. Całe wnętrze młyna jest obecnie współczesną aranżacją wykonaną na potrzeby nowego muzeum. Warto wspomnieć, że mamy też w młynie “egzotyczny” kamień z Burgundii - chalcedonit, który do Gdańska sprowadzili krzyżacy by wykonać z niego spodni kamień młyński, tzw. leżak stosowany do tarcia ziarna, który oglądać będzie można na ekspozycji w holu głównym Muzeum Bursztynu.
AK: - Wapień zbity pochodzący z Gotlandii zobaczyć możemy z kolei przy głównym wejściu. Po prawej stronie drzwi wejściowych zakonserwowaliśmy i wyeksponowaliśmy ościeże wykonane z tego kamienia. Można go sobie dotknąć z pełną świadomością, że tkwi tu prawdopodobnie od XV wieku.
Mówiąc o wejściu do Wielkiego Młyna - w komentarzach pojawiających się przy okazji artykułów o remoncie zabytku często pada pytanie o odtworzenie drewnianej bramy wejściowej od strony ul. Na Piaskach. Jest szansa na jej powrót?
KD: - Na razie nie ma takich planów. Do wnętrza Muzeum Bursztynu prowadzą wspomniane już dwuskrzydłowe wrota od strony kościoła św. Katarzyny, wykonane w klimacie średniowiecznym. Kilka sztuk takich dawnych drzwi zachowało się w Zespole Przedbramia i one były inspiracją do zaprojektowania nowych wrót. To masywna, dębowa, prosta konstrukcja z okuciami i zawiasami z gwoździami. Malowane są, podobnie jak wspomniane już okiennice klapowe, na ciemną czerwień, korespondując z barwą ram okiennych. Czerwień w średniowieczu bardzo chętnie była stosowana do malowania stolarki okiennej i drzwiowej. Tak jak dach jest spatynowany, tak wrota i okiennice są poprzecierane, specjalnie nie były malowane na równo, żeby wyglądały na “wiekowe”.
Od kilku tygodni na szczycie dachu Wielkiego Młyna obraca się zrekonstruowana w ramach remontu chorągiewka wiatrowa z imponującym złotym toporem. Skąd wziął się pomysł, by ją przywrócić i dlaczego wygląda właśnie tak?
KD: - Pomysłodawcą był prof. Andrzej Januszajtis. Jak pokazała analiza ikonografii, najstarszą znaną formą tej chorągwi wiatrowej z XVII wieku był topór, co na pierwszy rzut oka wydawałoby się dość dziwne na dachu młyna. Tymczasem topór był elementem godła cechu młynarzy, ponieważ oni nie tylko produkowali mąkę, ale też wykonywali i naprawiali wszystkie swoje urządzenia, łącznie z obróbką kamieni i budową kół młyńskich.
Na wywieszce sąsiedniego Domu Młynarza wciąż oglądać możemy godło cechu, które tworzą: topór, koło młyńskie, cyrkiel i przymiar.
W naszej rekonstrukcji nad toporem umieściliśmy koło młyńskie, przy czym rycina przedstawiająca chorągiewkę na szczycie Młyna, którą dysponujemy, nie jest na tyle wyraźna, by stwierdzić z całą pewnością, że i wówczas było to koło. Być może pierwotnie znajdowała się tam kula, ale ponieważ w herbie cechu występuje koło młyńskie, powtórzyliśmy je w naszej kompozycji. Chorągiewka ustawia się idealnie z kierunkiem wiatru, w maszt wmontowane jest łożysko, a jej mechanizm jest odporny nawet na bardzo silne wiatry.
Komin, przy którym przytwierdzona jest chorągiewka, na pewno został dobudowany później, bo chorągwie montowano na szczytach, a nie przy kominach. Początkowo był przykryty czterospadowym daszkiem, ale nie mogliśmy go zrekonstruować, ponieważ komin jest teraz elementem systemu wentylacji.
Młynarskie odniesienia na dachu i szum wody w kanale Raduni przypominać będą o pierwotnej funkcji siedziby Muzeum Bursztynu. Czy coś z tego “młyńskiego klimatu” pozostanie także we wnętrzu, które zyska przecież zupełnie nową oprawę?
AK: - Bohaterem ekspozycji będzie przede wszystkim bursztyn, ale charakter monumentalnego budynku przemysłowego został we wnętrzu zachowany. Nowe klatki schodowe i kompozycja pięter wystawienniczych nie burzą przestrzenności Młyna.
KD: - Spora część wnętrza pozostała otwarta aż po dach, więc ogrom przestrzeni będzie z pewnością odczuwalny.
AK: - Przy czym pamiętać trzeba, że takiej otwartej przestrzeni oryginalnie tu nie było. Kiedy Młyn miał wewnątrz wszystkie swoje drewniane podziały, wchodzący widział właściwie tylko stropy, schody i dużo słupów podpierających. Niezależnie od tego, czy we wnętrzu chodzą żarna, czy stoją w nim gabloty z mieniącym się przepychem barw bursztynem, charakter konstrukcji przemysłowej, uniwersalny dla każdej epoki - od XV wieku po dziś, wciąż będzie odczuwalny. Duch młyna zostaje.
WIĘCEJ ZDJĘĆ: