Jakub Chorodeński objął nowo powstałe stanowisko Głównego Specjalisty Dendrologa w Gdańskim Zarządzie Dróg i Zieleni 1 sierpnia b.r. Kilka dni wcześniej w Parku Oliwskim przewrócił się blisko 180-letni kasztanowiec. Przyczyna wywrotu - rozkład korzeni, trzy bardzo silne wichury w ciągu miesiąca i intensywne opady deszczu. Dlatego z Chorodeńskim spotykamy się właśnie w Parku Oliwskim, by dowiedzieć się, jak GZDiZ dba o drzewa w mieście.
Dendrolog prowadzi pod potężny, rozłożysty buk zwyczajny w odmianie zwisłej, w części parku zwanej ogrodem konwentualnym.
Jakub Chorodeński: - Ten buk jest przykładem tego, co możemy zrobić najlepszego dla drzewa: – posadzono go w miejscu, które jest dostosowane do gatunku - ma odpowiednią glebę, ale co najważniejsze, ma nieograniczone miejsce do rozwoju korzeni. Bo mit, z jakim należy się rozprawić, to m. in., jak daleko sięga system korzeniowy od drzewa. Ty byś powiedział, że jak daleko?
Gdańsk ma nowe 2000 drzew. Miasto i GZDiZ wsparły akcję Fundacji „One More Tree”
Przemysław Kozłowski: - Takiego wielkiego drzewa? Strzelałbym, że z 8 metrów.
- Rzeczywiście najwięcej korzeni, tych włośnikowych, które są odpowiedzialne za pobieranie wody znajduje się na obrysie rzutu korony. Kiedy pada deszcz, to największe skumulowanie opadów spływających po koronie znajduje się właśnie tutaj. Ale cały system korzeniowy sięga 3-4 razy dalej, niż zasięg korony, czyli w przypadku tego buka około 30 metrów. Więc to, co możemy zrobić najlepszego, to zapewnić drzewu odpowiednie warunki do wzrostu - nieograniczoną przestrzeń, jeśli to możliwe, i nieingerowanie w naturalne procesy, dzięki którym drzewa sobie radzą z niesprzyjającymi warunkami. Drzewa wyewoluowały przez tysiące lat. Podobnie ewoluuje arborystyka. W latach 60. i 70. XX wieku była modna chirurgia drzew, czyli to co widzieliśmy w przewróconym kilka dni temu kasztanowcu - lanie betonu do środka. Teraz już tego się nie robi. Współczesna arborystyka mówi raczej o poprawianiu warunków siedliskowych, czyli tych, w których drzewo rośnie. Więcej nie trzeba, bo drzewo samo ma mechanizmy, które potrafią je zabezpieczyć.
- Czyli wokół tego drzewa dbacie cały czas np. żeby samosiejki nie wyrastały, żeby miało ono przestrzeń?
- Tutaj generalnie samosiejki same nie wyrosną, bo pod koroną jest za ciemno. Buk jest wprawdzie drzewem cienioznośnym, ale nawet on musi mieć pewien dostęp światła, żeby móc kiełkować. W naturalnym lesie dzieje się tak, że drzewo się wywraca i dopiero wtedy nasiona, które leżą, mogą skiełkować, bo robi się przestrzeń.
- A po co pod drzewem, w tym kręgu o średnicy korony, jest wysypana kora zamiast trawnika?
- My to nazywamy ściółkowaniem albo mulczowaniem. Chodzi o poprawę utrzymywania się wilgoci w glebie – kora zmniejsza parowanie. A poza tym pod drzewo często podchodzą ludzie, robią sobie zdjęcia, więc kora jest po to, żeby nie zagęścić za bardzo podłoża. Mówi się, że korzenie sięgają wiele metrów w głąb, bo drzewo musi dotrzeć do wód powierzchniowych, żeby z nich czerpać. A tak naprawdę najczęściej jest to kilkadziesiąt centymetrów. W mieście często 40 centymetrów. Im drzewo jest młodsze, tym korzenie faktycznie sięgają głębiej, natomiast później główny korzeń, który drzewo utrzymywał, póki nie mogło się rozbudować na boki obumiera. Boczne korzenie już stabilizują drzewo. Korzenie oprócz tego, że potrzebują wody, potrzebują też tlenu, muszą oddychać. A zagęszczenie gruntu w mieście jest jedną z głównych przyczyn obumierania korzeni. Więc, żeby chronić przed zagęszczaniem, stosuje się obsypanie kory lub jeszcze lepiej - zrębki po wyciętych drzewach.
- Czyli drzewa, które rosną przy chodnikach i ulicach, pod którymi ziemia musi być ubita, żeby się nie zapadały, to mają ciężkie życie?
- Tak, dlatego robimy przy nich przestrzenie zielone, nieutwardzone. Teraz już wiemy, że nie wystarczą rozbrukowane kwadraty, gdzie drzewo rośnie trochę jak w donicy; tylko że powinny to być jak najdłuższe pasy zieleni, żeby drzewa mogły rozwijać korzenie wzdłuż nich.
Zrywają część chodnika, by zrobić miejsce dla roślin. Metamorfoza al. Grunwaldzkiej
- Ile ten buk ma lat?
- To bardzo trudno dokładnie określić. Myślę, że około 150.
- Ile jeszcze przed nim?
- Co najmniej drugie tyle, jeśli nikt mu nie przeszkodzi. Jak widać – my nie przeszkadzamy, nie ingerujemy, oprócz ściółkowania. To drzewo nie było nawet przycinane. Tam gdzie naturalnie obłamał się konar, obłamanie zostało. Usuwamy tylko duży posusz (suche gałęzie – red.) ze względów bezpieczeństwa.
- To drzewo jest zdrowe?
- Pytanie, co to znaczy? Bo naturalne jest, że na drzewie pojawiają się organizmy szkodliwe, jak grzyby, owady, nicienie itd., które mogą wywoływać choroby. Ale to, że drzewo ma np. w środku ubytek, w przypadku drzew dojrzałych jest zjawiskiem naturalnym i zapewnia najlepszą mechanikę dla drzewa. Po drugie korzeń, który początkowo sięga w głąb, zaczyna się rozkładać – naturalny proces rozkładu drewna zaczyna się od części odziomkowej – dolnej, i postępuje w górę. Mursz, który w środku drzewa powstaje - rozłożone drewno, jest cennym zasobem dla drzewa, bo uwalniają się wszystkie składniki wcześniej wbudowane w drewno. Te składniki są wymywane przez deszcze do gleby i wchłaniane są przez korzenie, ale też drzewo często do środka wypuszcza specjalne korzenie - przybyszowe, które zagłębiają się w murszu i korzystają z tych substancji.
- Czyli drzewo żywi się samym sobą?
- Tak, dokładnie.
- A kiedyś te zmurszałe w środku drzewo łatano betonem, jak w przypadku powalonego kasztanowca. Co chciano osiągnąć przez to?
- W latach 60-70. popularny był w Polsce pogląd, że drzewa nie mają naturalnych mechanizmów obrony przed grzybami, więc człowiek musi im pomóc. Jeśli widzimy rozkład, to musimy zareagować, bo inaczej całe drzewo zginie. Wyciągano więc mursz ze środka. A im drzewo starsze, tym jest on cenniejszy. W murszu rozwija się wiele gatunków, które nigdzie indziej nie mogą żyć. W Gdańsku występuje np. owad pachnica dębowa, który prawie całe swoje życie spędza w murszu. Jego rozwój trwa do 4 lat i tylko dorosły osobnik wylatuje na rójkę poza drzewo. Uważano, że po wybraniu murszu, żeby pozbyć się grzyba, który zaatakował drewno, trzeba je zeszlifować do żywego. Po tym zalewano drzewo w środku betonem. Ale drzewo ma naturalne procesy ochrony przed grzybami. To się nazywa grodziowanie. Badał to amerykański uczony Alex Shigo w latach 80. i 90. Odkrył, że drzewa grodziują grzyba, czyli izolują. Odbywa się to np. przez wysycanie tkanek drewna, które znajdują się obok substancjami fenolowymi czy żywicami w przypadku drzew iglastych. Czyli zdzieranie tkanki drewna do żywego, niszczyło stworzone naturalnie grodziowanie. Beton miał natomiast odizolować drzewo od grzyba. Co jest bzdurą, bo drzewo cały czas się rusza, więc gdy w betonie powstawały mikroszczeliny, dostawała się w niej woda, zimą zamarzała, rozsadzała beton i cały proces zaczynał się od nowa. A drzewo musiało walczyć nie tylko z grzybem i brakiem murszu, ale i betonem, który jest ciałem obcym i często powoduje dodatkowe uszkodzenia.
- Więc teraz drzewa z dużymi otworami zostawia się takie, jakie są i pozwala samemu walczyć z grzybami?
- Tak. Ale był jeszcze jeden etap pomiędzy laniem betonu a pozostawieniem drzewa w spokoju. Stosowano tzw. sztuczną korę. To był preparat na bazie ropopochodnej, który zabezpieczał ubytki. Również uciętą gałąź zabezpieczało się tą sztuczną korą – wierzono, że gałąź nie będzie przysychać, nie dostaną się tam zarodniki grzyba. Ale jak się okazało, zaburzaliśmy naturalny proces grodziowania. A ponadto , gdy komin wypróchniałego w środku drzewa został zabezpieczony sztuczną korą, a ktoś to później podpalił, to takie drzewa spalały się jak pochodnie. Wiele cennych drzew zostało w ten sposób utraconych.
- Z grzybem drzewo zatem sobie radzi. A są choroby, z którymi nie da rady i wtedy ingerujecie?
- Są choroby, ale zazwyczaj takie, że nie jesteśmy w stanie ingerować. Np. holenderska choroba wiązów, która polega na tym, że naczynia w drewnie są zatykane przez grzyba przenoszonego przez owady. Kiedy naczynia są zatkane, nie ma przewodzenia wody i drzewo obumiera. Ale my w żaden sposób nie jesteśmy w stanie temu zapobiec. Można stosować profilaktykę, czyli wprowadzać odmiany, które są bardziej odporne. Wiemy na przykład, że klon jawor jest mniej podatny na jemiołę niż klon zwyczajny. Stosując odpowiedni dobór drzew jesteśmy w stanie zapobiegawczo reagować. Ale tak, żeby wyleczyć, to raczej się nie udaje. To jest możliwe w przypadku szkodnika owadziego, który pojawia się na cennym okazie. Wtedy angażujemy wszystkie siły i duże koszty, żeby zwalczyć go opryskami. Ale to musi być bardzo uzasadniony przypadek.
- A zdarza się to w Gdańsku?
- Nie pamiętam takiego przypadku. W tym roku na wielu drzewach - głogach i śliwach, pojawił się namiotnik (gatunek motyla - red.). Drzewa były pokryte oprzędami. Wiele osób mówiło - musicie opryskać, musicie wyciąć. Ale namiotniki zjadły trochę liści, przepoczwarczyły się, oprzędy zniknęły zmyte przez deszcz i widzimy, że tym drzewom wielka krzywda się nie stała. To też jest element naturalnego systemu przyrodniczego - pojawiają się owady, które są następnie zjadane przez ptaki. To się dzieje i nie zagraża drzewostanowi w mieście, choć nie wygląda dla niektórych estetycznie. Takie masowe pojawy zdarzają się cyklicznie co parę lat, ale drzewa, krzewy przeżywają i nic im nie doskwiera, oprócz tego, że w tym roku mają trochę objedzonych liści i mniejsze przyrosty.
- Czyli trzeba zadbać, żeby drzewo miało dobre warunki do życia, a jak przyjdzie jego pora, pogodzić się ze śmiercią?
- Często tak jest, ale trzeba mieć świadomość, że możemy drzewu zapewnić tak naprawdę prawie nieskończone życie. Bo drzewo ma fazę młodości, kiedy intensywnie rośnie na wysokość, zajmuje przestrzeń. Potem jest faza dojrzała, kiedy korona osiągnęła wymiar docelowy i przyrasta tylko na grubość. Potem następuje faza drzewa sędziwego. I ona może być najdłuższą fazą życia drzewa, o ile ma takie możliwości, co niestety w miastach zdarza się rzadko. Bo to wiąże się z obumieraniem części korony i dzieleniem się pnia na kolumny funkcjonalne. Każda z kolumn jest osobnym bytem i czasem dochodzi do rozłamania. Ale wtedy często z takiego rozłamanego drzewa, ze śpiących pąków wyrasta nowe drzewo. I gdy możemy sobie pozwolić na taką sytuację, przedłużamy życie drzewa. Bo genetycznie ten nowy pęd jest tym samym drzewem, co drzewo na którym wyrósł, choć biologicznie jest młodszy.
- Tego kasztanowca nie można było uratować?
- Uratować nie. Można było przewidzieć, że będą z nim problemy, bo rosło u zbiegu dwóch asfaltowych ścieżek, więc kiedyś jego korzenie zostały uszkodzone podczas asfaltowania. Zaczął się proces obumierania korzeni i rozkładania przez grzyby. Drzewo walczyło, tworzyło kolejne grodzie, które grzyb pokonywał i tak na zmianę. Na przekrojach drzew, które upadły, często widać jak ten proces zachodził.
- Obok zwalonego drzewa pozostały dwa kasztanowce w podobnym wieku. Jak oceniacie ich stan?
- Będziemy je teraz badać metodą obciążeniową, żeby sprawdzić czy są stabilne w gruncie. Jak widać to ostatnie drzewo też jest w środku puste, ale nie poddano go, tak jak tego upadłego, betonowej chirurgii. Zbadamy je dokładnie, ale wiemy, że potencjalnie jest drzewem kłopotliwym - jest ubytek i jest duża masa rosnącego w bok konaru.
- A na czym polega ta metoda obciążeniowa?
- Przywiązuje się linę do pnia na odpowiedniej wysokości i przykłada siłę, czyli ciągnie całe drzewo za pomocą wciągarki. Na pniu montuje się czujniki podłączone do komputera, który analizuje wyniki i pokazuje, czy pień jest podatny na złamanie oraz, co ważniejsze w naszym przypadku, czy korzenie trzymają drzewo w gruncie. Na podstawie takich wyników, dostajemy analizę, czy drzewo jest bezpieczne, a jeśli nie jest, to czy można zabiegami cięcia obniżyć je do takiego stopnia, żeby było bezpieczne. W niektórych przypadkach niestety nie ma takiej możliwości i wtedy drzewo jest wyznaczane do wycinki. Ale oprócz próby obciążeniowej możemy też zrobić tomograf dźwiękowy. Montuje się czujniki wokół pnia, puka młoteczkiem, a prędkość rozchodzenia się dźwięku wskazuje, jak drzewo jest zbudowane w środku, czy drewno jest zdrowe, czy nie ma ubytku, czy jest już częściowo rozłożone przez grzyby. Ale w przypadku tego kasztanowca nie ma potrzeby robić takiego badania, bo widać gołym okiem, co się w środku znajduje. Tu nas interesuje, czy drzewo jest stabilne w gruncie.
Dendrolog pokazuje kolejne narzędzie - długi, cienki pręt z drewnianą rączką.
- To sonda do badania korzeni. Wkładamy ją w grunt, szukając korzeni, dociskamy i kręcimy. Gdyby był rozkład korzenia spowodowany przez grzyba, słyszelibyśmy charakterystyczne skrzypienie. Tak powinno się zbadać po kolei wszystkie korzenie drzewa i w zależności od tego, czy rozkład występuje na większej powierzchni, czy dotyczy jednego korzenia, podejmujemy decyzje, co dalej.
Teraz Chorodeński wyjmuje z plecaka młotek z gumową główką.
- Wnętrze drzewa możemy badać tomografem. Ale jest to zabieg dosyć kosztowny i musimy go zlecać firmom zewnętrznym. Mamy więc prostsze metody, które pozwalają stwierdzić, czy ubytek w pniu w ogóle występuje. To jest młotek diagnostyczny, którym puka się w drzewo. Gdybyśmy usłyszeli głuche dźwięki, przypominające bęben, wiedzielibyśmy, że w środku rozpoczął się rozkład. Jak w przypadku tej lipy, która przez niektórych pracowników parku jest uznawana za najstarsze drzewo w parku. Słychać, że w środku jest rozkład.
Dendrolog stuka gumowym młotkiem w pień, z którego dobiega odgłos podobny do tam-tamu.
- A tu możesz zobaczyć wynik badania tej lipy tomografem. Zrobiliśmy je na trzech wysokościach. To, co na obrazie tomografu jest niebieskie, to pustka, czerwone i żółte - to drewno rozłożone, a zielone to drewno całkowicie zdrowe. Zalecenie dendrologiczne, jakie dostaliśmy po badaniu, sugerowało, by tylko usunąć duży suchy konar ze względów bezpieczeństwa i delikatnie drzewo przyciąć od góry. I tak zostawić. Badamy je najrzadziej co dwa lata, żeby sprawdzić, czy jego stan się nie pogarsza.
Podchodzimy pod magnolię drzewiastą z potężnymi gałęziami rosnącymi w bok, nad ścieżką. Gałęzie zostały przed wielu laty podparte żelaznymi słupami. To kolejny przykład „pomagania” drzewu, który kiedyś był nadużywany.
- Drzewo rosnąc, od samego początku, swoją budowę dostosowuje do warunków, w jakich rośnie. Reaguje na światło, otoczenie, kierunek wiatrów. Jeśli jest np. poddawane wpływom jednostronnych wiatrów, to musi się wzmocnić, bo inaczej się przewróci. Drewno, które buduje drzewo, nie jest jednorodne w całym przekroju... Ta magnolia ma około 170 lat. Przez 150 lat drzewo budowało swoją architekturę, dostosowując układ gałęzi do obciążeń, których doświadcza. I nagle człowiek je podpiera. Okazuje się wtedy, że drzewo nie musi już pracować, więc połączenie, które było wypracowane się osłabia, natomiast w miejscu tuż za podporą tworzy się drewno, które musi wzmacniać konar w tym miejscu. Często bywało tak, że drzewo nie zdążyło sobie po podparciu wypracować nowego wzmocnienia i łamało się w tych miejscach. Więc każda ingerencja w strukturę drzewa musi być przemyślana i uzasadniona.
- Czyli współcześnie nie zostałyby postawione takie podpory?
- Pewnie nie, choć zbadalibyśmy te konary. Nie wiemy, jak się wtedy zachowywały. Może pojawiło się pęknięcie, którego dziś nie widać, bo zarosło. Może konary obniżały się co roku, co wcale nie byłoby czymś niezwykłym, ale ze względu na pobliską alejkę przeszkadzałoby spacerowiczom. Dziś dobrze byśmy to przebadali przed podjęciem decyzji o podparciu. Tak jest też z cięciami. Staramy się ograniczać do cięcia posuszu i zapewnienia skrajni nad drogami, przy chodnikach. Całą resztę cięć na żywych gałęziach wykonujemy tylko, jeśli wymaga tego bezpieczeństwo. Bo usuwając jeden konar, często zaburzamy statykę drzewa, nad którą pracowało przez lata.
- Ale niektórych drzew nawet po śmierci nie wycinacie, tylko zostawiacie i znakujecie jako „świadek" tabliczkami informacyjnymi. To nowy projekt?
- Znakowanie tabliczkami wprowadziliśmy w 2021. Natomiast martwe drzewa pozostawiane były już wcześniej.
- A same martwe drzewa po co zostawiacie?
- To dlatego, że drzewo, które się rozkłada jest pełne życia. Zabierając tę martwą materię z przestrzeni, zubożamy środowisko. To że trawa jest koszona i nie pozostawia się jej do rozłożenia, powoduje, że usuwamy cenne substancje, które w procesie rozkładu zasiliłyby otoczenie. Więc tam, gdzie to jest możliwe, zostawiamy takie martwe pnie - stojące, albo leżące, żeby mogły się rozkładać. Żyje tam wiele organizmów, a cenne składniki są uwalniane cały czas do gleby.
Jakub Chorodeński pracuje w GZDiZ od 5 lat. Ukończył studia na kierunku leśnictwo na Akademii Rolniczej w Poznaniu oraz podyplomowe studia zarządzania ryzykiem wokół drzew. Posiada europejską certyfikację VETcert, przyznawaną osobom zajmującym się drzewami sędziwymi i weterańskimi (jako jedyny urzędnik w kraju), jest Certyfikowanym Inspektorem Drzew i inspektorem nadzoru dendrologicznego w procesie inwestycyjnym.