“Richard Teclaw - podpisujący artykuły pseudonimem Ricardo - był jednym z najpopularniejszych gdańskich dziennikarzy okresu międzywojennego. W swych tekstach najczęściej skupiał się na sprawach kryminalnych i sądowych. Pisał o drobnych cwaniaczkach i prawdziwych łotrach, naiwnych pannach i starych “szlorach”, hodowcach gołębi, złośliwych urzędnikach czy hazardzistach. Nie interesowali go wielcy panowie ani bogate damy - zawsze pozostawał blisko ludzi zwyczajnych” - czytamy w opisie książki “Richard Teclaw. Reportaże z Wolnego Miasta 1926-28”, która ukazała się niedawno nakładem gdańskiego wydawnictwa słowa/obraz terytoria.
Wieczorową porą, 30 września, w Instytucie Kultury Miejskiej odbyło się spotkanie autorskie z tłumaczem reportaży dr. Januszem Mosakowskim, które poprowadził historyk Jan Daniluk. Artykuł bazuje na ich rozmowie o Richardzie Teclawie, jego bohaterach i wyjątkowości świadectwa tamtych lat, które po sobie zostawił.
O Richardzie Teclawie
Urodził się w ostatnich latach XIX wieku w Lidzbarku Welskim. Jako kilkuletni chłopiec wyjechał z rodzicami do Gdańska. Jak mówi Janusz Mosakowski, Richard Teclaw najpierw nastawił się na “karierę aptekarsko - kupiecką”, ale dość szybko z niej zrezygnował i rozpoczął pracę jako dziennikarz wolny strzelec jednej z najważniejszych gazet w Wolnym Mieście Gdańsku - lewicowej Danziger Volksstimme.
Jako freelancerowi powodziło mu się różnie, bezskutecznie ubiegał się o posady dziennikarskie w Berlinie. Był jednym z kilku reportażystów relacjonujących wydarzenia z sal sądowych Wolnego Miasta, jego dorobek w tym względzie sięga od II połowy lat dwudziestych do początku 1933 roku.
Należał do elity najchętniej czytanych i wpływowych dziennikarzy, ale także do najczęściej krytykowanych. Za krytykę bezduszności systemu sądowniczego nieraz zapłacił solidne grzywny. W swoich tekstach (co widać w wyborze reportaży zebranych w książce) jawił się jako przeciwnik niemiecko - narodowej polityki, wyśmiewający nacjonalistyczne postawy. Ostatecznie w 1933 roku z przyczyn politycznych musiał opuścić Gdańsk. Najpierw wyjechał do Czechosłowacji, później tułał się po krajach Europy Zachodniej i ostatecznie osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie także pracował jako dziennikarz. Zmarł w 1956 roku w wieku 60 lat.
Reportaże z Wolnego Miasta sto lat później - warto?
Książka zawiera 62 artykuły autorstwa Richarda Teclawa, wyboru dokonali prof. Peter Loew i Janusz Mosakowski, zbierając w tomie barwną menażerię ludzkich charakterów i postaw.
- Wybraliśmy teksty ponadczasowe, żeby były ciekawe dla współczesnego czytelnika. Opisywane przez Teclawa sytuacje, czasem przekomiczne, a czasem tragikomiczne, są oczywiście zanurzone w tu i teraz Wolnego Miasta Gdańska, ale można je łatwo transponować na dziś - zaznacza Janusz Mosakowski.
Lektura artykułów Teclawa daje czytelnikowi rzadko spotykaną możliwość wglądu w codzienne życie gdańskich “dołów społecznych”, a ponieważ dziennikarz ów chętnie spędzał czas przy niejednym kieliszku Machandla w knajpach, w których bywał opisywany przez niego półświatek, znał “te klimaty” od podszewki.
- Gdy Teclaw pisze o przestępcach, nie potępia ich, ale też nie tłumaczy i nie utożsamia się z nimi. Z jego reportaży często wypływa konkluzja: “gdyby tą sierotą ktoś się zajął”, “gdyby więcej dbałości państwa”, “gdyby szkolnictwo lepiej funkcjonowało”. Jego podejście do nędzy ludzkiej jest bardzo poruszające, a z drugiej strony cechuje go ogromna wrażliwość na niesprawiedliwość i bezduszność aparatu sądowego. Oczywiście, Teclaw pisał do gazety lewicowej, więc światopogląd wydawcy także go zobowiązywał, ale widać u niego rodzaj “totalnie świeckiej” miłości bliźniego - tłumaczy Janusz Mosakowski. - Jest przy tym wszystkim szalenie dowcipny, doskonale się czyta jego teksty. Bardzo często w sposób cięty podsumowuje opisywaną sytuację, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy jakiejś śmiesznej rozprawy, podczas której ludzie kłócą się o drobiazgi. Mam wrażenie, że w pewnych sytuacjach ludzie nic się nie zmienili…
- Przykładem może być opowieść o włamywaczu, który okradając pewną jednostkę pływającą, przypadkiem zostawił na miejscu przestępstwa portfel - dodaje Jan Daniluk. - Dziś też czasem czytamy, że złodziej samochodu zgubił na miejscu prawo jazdy.
Kolejny przykład uniwersalnej postawy, tym razem typowego “pieniacza”, daje reportaż z rozprawy z powództwa pewnego urzędnika afrykańskich kolonii, którego przed sąd zaprowadziła nieudana kąpiel na Stogach.
Gdańsk Teclawa jest bardzo (kryminalnie) kolorowy i jak podkreśla Jan Daniluk, dobrze oddał on ducha tamtych lat pełnych mocno zakrapianych imprez, przemytu, rywalizacji gangów, powszechnie noszonych noży, hazardu, morfiny i kombinacji finansowych.
Danziger Missingsch - gdański miejski dialekt
Richard Teclaw jako jeden z niewielu reporterów zwracał uwagę na barwność języka używanego przez mieszkańców, dlatego cytując wypowiedzi swoich bohaterów często podaje je w oryginalnym gdańskim dialekcie (fachowo dialekt miejski to urbanolekt - red.) zwanym Danziger Missingsch.
- To mieszanka niemczyzny niskich lotów używanej we wszystkich miastach Niemiec z nakładką dużej ilości Plattdeutsch, czyli pewnego etapu w rozwoju języka niemieckiego, którym inaczej brzmiał w Borach Tucholskich, a inaczej na Żuławach plus wiele słów z języka polskiego. Na przykład “jajkes”, czyli jajka (po niemiecku Eier) - opowiada Janusz Mosakowski. - Tłumaczenie gdańskiego urbanolektu stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie, ale też od razu wiedziałem, że nie mam prawa wykasować tego tekstu z tłumaczenia - nie ukazać fragmentów Missingsch w oryginale. Dokumentujemy język, którego już nie ma i brzmi bardzo egzotycznie.
Co ciekawe, przekładając przedwojenny urbanolekt gdański, tłumacz sięgnął po miejską gwarę ze swojego rodzinnego Grudziądza.
- Gdańsk zamieszkały przez Polaków takiej gwary nie ma, bo przyjechaliśmy tu po 1945 z różnych stron - tłumaczy Janusz Mosakowski. - Grudziądzki dialekt powoli idzie w zapomnienie, ale wcześniej posługiwaliśmy się językiem polskim z niemieckimi wtrętami, mówiąc na przykład “Niech się pani usiądzie” (to kalka językowa z niemieckiego “sich setzen”). Bardzo się ucieszyłem, gdy okazało się, że składowe tej danzigerowej gwary to w pewnej mierze składowe mojego urbanolektu grudziądzkiego.
Ale Missingsch to nie jedyna “pułapka dla tłumacza”.
- Teclaw mocno dywersyfikuje język swoich tekstów. Jego bohaterowie prowadzą dialogi, cytuje ich monologi, często specjalistycznym językiem - kontynuuje Janusz Mosakowski. - Tłumacząc, zaprzyjaźniłem się na przykład z gdańskimi gołębiarzami. Jeden z tekstów traktuje właśnie o ich poprzednikach. Nie wiedziałem na przykład, jak się nazywa specjalistyczna klatka do łapania obcego gołębia i że w Gdańsku jest miejscowa rasa gołębi - sokół gdański. Bardzo się ucieszyli, że się do nich zwróciłem jako do specjalistów. Okładka książki to oryginalna ilustracja do tego reportażu: czterech facetów przypatruje się ogonowi gołębia, czy to aby na pewno jest to taka znakomita sztuka, jak zachwala jeden z nich.
Wybór reportaży Richarda Teclawa to czwarta pozycja serii “Danzig w Gdańsku” wydawnictwa słowo/obraz terytoria i raczej nie ostatnia poświęcona jego twórczości.