• Start
  • Wiadomości
  • Dorota Karaś: „Przez dwa lata zasypiałam myśląc o Cybulskim”. Efekt? Niesamowita książka

Dorota Karaś: „Przez dwa lata zasypiałam myśląc o Cybulskim”. Efekt? Niesamowita książka

W styczniu minęło 50 lat od śmierci Zbigniewa Cybulskiego. Dorota Karaś, gdańska reporterka „Gazety Wyborczej" wydała niedawno w „Znaku" jego biografię „Cybulski. Podwójne salto". Książka została znakomicie przyjęta przez krytyków i czytelników, stała się bestsellerem, a autorka została nominowana do nagrody Człowieka Roku.
17.02.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Dorota Karaś, autorka biografii

Marek Sterlingow: Jest dużo mitów o śmierci Cybulskiego. Jak naprawdę zginął?

Dorota Karaś, dziennikarka „Gazety Wyborczej" i autorka biografii „Cybulski. Podwójne salto": - Była mroźna zima, Cybulski śpieszył się na pociąg o 4.20 z Wrocławia do Warszawy. Biegł ze swoim przyjacielem Alferdem Andrysem, którego znajomi nazywali Alfa. Pociąg zaczął odjeżdżać, próbowali wskoczyć. Alfie się udało, Cybulskiemu nie. Jak opowiadała mi dróżniczka, która widziała to na własne oczy, nie trafił nogą na stopień i dostał się między wagon a schodki z peronu na tory. Był w grubym kożuchu, zaklinował się między pociągiem a tymi schodami. Kolejne wagony go uderzały. Andrys pociągnął za hamulec bezpieczeństwa, pociąg stanął, ale było już za późno.
 

Umarł na miejscu?

– Wbrew temu co się powszechnie uważa, nie zginął pod kołami, tylko godzinę później w szpitalu Rydygiera we Wrocławiu. Jak go wyciągnęli, jeszcze żył, był przytomny, powiedział kilka słów do kolegi.
 

Co?

– „Alfa, nie zostawiaj mnie samego". Andrys żyje do dzisiaj, dokładnie mi to zrelacjonował. Pocieszał Cybulskiego: „Beniu, Beniu, wszystko będzie dobrze".  Ten dialog stał się później przyczyną nieporozumienia z milicją. Świadkowie powiedzieli śledczym, że mówili do siebie szyfrem. Andrys był potem intensywnie przesłuchiwany.


Cybulski był pijany?

– Pewnie rozstrzygnęłyby to  wyniki z sekcji zwłok. Ale się nie zachowały.  Szpital Rydygiera został później zlikwidowany i wszystkie dokumenty przepadły.


Marlena Dietrich pisała, że Cybulski śpieszył się na spotkanie z nią.

– To jest tylko romantyczna opowieść znanej aktorki. Rzeczywiście się znali i byli sobą na swój sposób zauroczeni. Spotkali się rok wcześniej właśnie we Wrocławiu. Ale tym razem śpieszył się na ten pociąg, bo następnego dnia rano miał nagranie teatru telewizji w Warszawie.


Spóźnił się przez inną kobietę?

– Spędził noc z wrocławianką Ewą Warwas. Cybulski poznał ją w jednym z wrocławskich klubów kilka lat wcześniej. Od tamtej pory się spotykali. To smutna historia. Cybulski miotał się między małżeństwem z Elżbietą Chwalibóg a nią. Ona chciała, żeby się w końcu zdecydował.


A może to było samobójstwo?

– Nie wierzę w to. On miał za dużo planów. Chciał nakręcić film z Marleną Dietrich, chciał reżyserować. Dzień przed śmiercią dostał telefon ze Stanów Zjednoczonych, że został wybrany do zagrania roli Kowalskiego w telewizyjnej adaptacji „Tramwaju zwanego pożądaniem". Kilka lat wcześniej w tej samej roli wystąpił Marlon Brando, więc była to propozycja z najwyższej półki. Cybulski się takich propozycji bardzo obawiał, często rezygnował, ale tym razem się zapalił, Andrysowi powiedział, że teraz jadą do Warszawy i będą się uczyć angielskiego, że on tę rolę przyjmie. Ale czy rzeczywiście by ją przyjął, nie wiadomo, bo on takich dużych, zagranicznych propozycji obawiał się, miał mnóstwo kompleksów.

Zbigniew Cybulski w swoim nieszczęsnym kożuchu

Cybulski urodził się na Kresach, wychowywał w Warszawie. Po wojnie studiował w Krakowie, filmy kręcił we Wrocławiu. Ale chyba najlepiej mu było w Gdańsku?

– Przyjechał tu zaraz po studiach, w 1953 roku, z całym swoim szkolnym rocznikiem, na którym byli m.in. Bogumił Kobiela, Kalina Jędrusik, Leszek Herdegen. W teatrze instytucjonalnym nie za bardzo mu szło, zalożyli z Kobielą studencki teatrzyk Bim-Bom. To był fenomen na skalę ogólnopolską, jeden z przejawów polskiej odwilży. Na przedstawienia nie można było dostać biletów, ludzie się zabijali, żeby się dostać na spektakle. Cybulski mieszkał najpierw w Sopocie, w jednym pokoju z Kobielą. Sąsiedzi mieli ich serdecznie dość, bo wieczorem zaczynały się tam imprezy, na których bywali Polański, Komeda, Osiecka. Własne mieszkanie Cybulski dostał dopiero po „Popiele i diamencie". Przeprowadził się do Bramy Straganiarskiej w Gdańsku.


Świetny adres.

– Teraz tak. Ale wtedy to była biedniutka klitka, wokół były jeszcze ruiny Głównego Miasta. Wprowadził się tam z Elżbietą Chwalibóg. Elżbieta wspominała, że bała się sama wracać po zmroku do domu. Ten adres znali jednak wszyscy wielbiciele Cybulskiego. Zostawiali mu na wycieraczce kwiaty, listy miłosne.


Ale pochowany został w Katowicach.

– Zaraz po jego śmierci do żony w Warszawie zadzwonił ktoś z władz i zaproponował pogrzeb na Powązkach, na koszt państwa. Okazało się jednak, że Cybulski mówił wcześniej przyjacielowi Alfie, że chce być pochowany w Katowicach, obok zmarłego dwa lata wcześniej ojca. Państwo Cybulscy po wojnie wrócili z Zachodu i zamieszkali na Śląsku. Matka też bardzo nalegała na pogrzeb w Katowicach.


Dużo ludzi przyszło?

– To była gigantyczna manifestacja uwielbienia dla Cybulskiego. W kondukcie szły tysiące ludzi, na cmentarzu dochodziło do dantejskich scen. Z Warszawy przyjechał cały świat artystyczny. Do tego wszystkiego, jednego dnia odbyły się dwie konkurencyjne ceremonie - państwowa i kościelna. Władze starały się zakłócić przebieg pogrzebu religijnego, na który bardzo nalegała matka Cybulskiego.


Cybulski był spokrewniony z Wojciechem Jaruzelskim, wtedy ministrem obrony.

– Oni nie mieli ze sobą specjalnych kontaktów. Jedna osoba mówiła mi, że widziała ich gdzieś razem na przyjęciu, ale to było raczej przypadkowe spotkanie. Ten odłam rodziny, z którego pochodził Cybulski, słynął z religijności i konserwatyzmu, a Jaruzelski był już wtedy generałem i komunistycznym ministrem obrony. Więc ta część rodziny już się odcinała od niego i utrzymywania kontaktów z nim.
 

Rola Maćka Chełmickiego w „Popiele i diamencie" była chyba jego największym sukcesem?

– Tak. Ustawiło mu to całe życie. Zawodowo wywindowało go na nieprawdopodobne wyżyny. Przestał być anonimowym aktorem, rozpoznawali go wszyscy. Raz podszedł do niego uszczęśliwiony człowiek, uścisnął rękę i powiedział: „Cieszę się, że pan jednak żyje".


Dlaczego ten film był taki ważny?

– Bo opowiada o dylemacie tamtego pokolenia. Maciek jest, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, żołnierzem wyklętym, który otrzymał rozkaz zabicia komunistycznego działacza. Ten rozkaz miał wykonać w ostatnim dniu wojny. Poznał dziewczynę, może spędzą razem noc, może coś więcej między nimi będzie, jednocześnie ciąży nad nim właśnie ten rozkaz. To jest taki tragiczny dylemat, co wybrać: służbę Polsce czy normalne życie? I jak w dramacie antycznym, nie ma dobrego wyjścia.


Cenzura nie miała problemu?

– Ten film był dokładnie analizowany. Wajda musiał dokładać sceny, które uwydatniają rolę zamordowanego komunisty Szczuki. Cenzorzy czuli, że więcej sympatii budzi jednak rola Cybulskiego. Wajda mi wytłumaczył, jak przekonywał cenzorów. Wszystko miała załatwić ostatnia scena, jedna z najbardziej symbolicznych w polskim filmie. Maciek po wykonaniu wyroku próbuje wyjechać z miasteczka i zostaje zastrzelony. Umiera na stercie śmieci. Dla  władzy było to miejsce, gdzie powinni trafić akowcy. Na śmietnik historii.


Publiczność odczytała ten film inaczej.

– Tak. Widzowie rozumieli tragizm tej sytuacji. Widzieli chłopca, który walczył o Polskę w czasie okupacji i który z poczucia obowiązku poświęcił się i zginął w okropnych okolicznościach.


Rola Maćka Chełmickiego. Kto wymyślił, jak grać tę postać?

– Wajda umiał świetnie słuchać aktorów. To dla wielu osób tajemnica jego sukcesów. W tym wypadku posłuchał Cybulskiego.  A ten rzeczywiście miał pomysł. Uciekł paniom kostiumografkom, które maiły dla niego historyczne przebranie, czyli bryczesy i oficerki. Przyszedł na plan  w swojej amerykańskiej kurtce wojskowej, dżinsach, butach pionierkach i z chlebaczkiem i oświadczył, że on tak to zagra.


Miał tupet.

– To nie była nonszalancja, Cybulski potem to wyjaśnił. Z Ewą Krzyżewską, która była główną postacią kobiecą w filmie, przebrali się w te stroje. Wyglądało to jak szopka pod tytułem „Rok 1945". To trąciło mu fałszem. On chciał mówić o tematach współczesnych. Nawet jeżeli film opowiadał o ostatnim dniu wojny, to on chciał pokazać w nim dylematy współczesnego człowieka. Dlatego Maciek nie mógł być ubrany w kostium z 1945 roku.


Cybulski też doceniał tę rolę, skoro syna nazwał Maciek. Jakim on był ojcem i mężem?

– Ojcem był słabym, mężem też fatalnym. Po urodzeniu Maćka, kiedy żona była w szpitalu, wysyłał jej bardzo czułe listy, jak to on już by chciał z nią zamieszkać i uwić wspólne gniazdko. Tych pragnień już potem kompletnie nie umiał czy nie chciał zrealizować.


Nie dorobił się na swoich rolach, grał przecież za granicą?

– No nie, to nie były takie czasy. Pierwszy był francuski francuski film z 1962 roku, dość niszowy, nosił tytuł „Lalka". Potem zagrał jeszcze w Szwecji w filmie Jörna Donnera  „Kochać" z Harriet Andersson. Tu dostał solidną gażę, ale wszystko się szybo rozeszło. Poprzywoził rodzinie jakieś prezenty, a swojej żonie kupił sportowe volvo. Miał strasznie nonszalancki stosunek do pieniędzy, nawet jeżeli okresowo sporo zarabiał to, pieniądze rozchodziły mu się błyskawicznie. Gdy już dostał jakieś honorarium, to trzeba go było na siłę ciągnąc na pocztę, żeby wysłał coś żonie.
 

Zbigniew Cybulski ze swoim przyjacielem Bogumiłem Kobielą w Gdańsku, najprawdopodobniej przy budynku dawnego Żaka, dziś Nowy Ratusz

Czyli nie zdołał się urządzić, nie miał pięknego mieszkania...

– Absolutnie. Mieli mieszkanie w bloku i ten nieszczęsny samochód, który jak opowiadała żona, był tylko przyczyną kłopotów, a nie radością. To był ten samo model volvo, którym jeździł Roger Moore w „Świętym", z popularnego angielskiego serialu sensacyjnego. Elżbietę milicja ciągle zatrzymywała do kontroli, auto trzeba było garażować, zawsze zbierali się gapie. Cybulski nigdy nie usiadł za jego kierownicą.
 

Czy jego żona czuje się przez niego skrzywdzona?

– Ona nie mówi o nim w jakiś zakłamany sposób. Nie idealizuje go, ani nie udaje, że wszystko było cudownie. Ma dystans, mówi szczerze o tych latach, które spędzili razem. Ale też mówi dobrze o czasach, gdy nie byli małżeństwem, nie mieli zobowiązań i tak naprawdę każde z nich mogło w każdej chwili odejść. Ale wtedy nie mieli na to ochoty. To był okres, kiedy byli najszczęśliwsi.


Rozmawialiście o jego romansach?

– O niektóre rzeczy nie trzeba pytać. To jest bardzo twarda kobieta i pochodzi ze środowiska, które nie żyje fasadowo. Na pewno miała ciężko, ciągle odbierała listy od fanek, wielbicielek, a nawet kochanek.


Ona też była artystką?

– Skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku, tam się poznali. Dość szybko po tym, jak się przeprowadzili do Warszawy, pomimo tego że on niby był pierwszym polskim aktorem i powinien świetnie zarabiać, to ona musiała zacząć pracować. Zarabiała szyjąc i farbując jakieś tkaniny dla Cepelii, to było jej źródło utrzymania.


Maciek, syn Cybulskiego, też przedwcześnie pożegnał się życiem. Ale zdążyłaś jeszcze go spotkać. Podobny do ojca?

– Odziedziczył rysy twarzy ojca. Mocne białe zęby, małe oczy, bujne ciemne włosy, wydatne wargi. Ale, gdy go poznałam, wyglądał już jak karykatura Cybulskiego. Był ponad 50-letnim panem, który miał pofarbowanego na czarno irokeza, rozbiegane oczy, czarną kurtkę ramoneskę.


Jak on wspominał ojca?

– Gdy Cybulski zmarł, Maciek miał tylko 6 lat, jak mówił, ledwo go pamięta, a tych kontaktów między nimi nie było za dużo. Oni się co prawda z Elżbietą nie rozeszli, ale Cybulski zazwyczaj w domu tylko nocował. Nie mógł wychodzić na spacery z synem, bo wszyscy go zatrzymywali. Nie mógł wybrać się z nim do kościoła, bo wszyscy odwracali się na widok ojca. Więc te ich kontakty były, ale nie były takie normalne, typowe, jak w rodzinie. Maciek wspominał, że tylko raz dostał lanie od ojca. Gdy wyzwał wulgarnie swoją opiekunkę.


Jak potoczyło się życie Maćka? Wykorzystał to, że miał sławnego ojca?

– Maciek był niebieskim ptakiem przez całe życie. Nie podszedł nawet do matury. Udało mu się uniknąć wojska, ale z tego co wiem, nie korzystał z protekcji Wojciecha Jaruzelskiego, załatwił sobie jakieś zaświadczenia lekarskie. Bardzo późno zaczął pracę, nie zaistniał w żadnym światku artystycznym czy filmowym. Chwytał się różnych biznesów, na koniec został cykliniarzem. A potem dość niespodziewanie umarł.


Gazety pisały, że był alkoholikiem.

– Trudno o kimś tak wyrokować, ja nie lubię tego robić. Sam się przyznawał, że pije dużo, że ma z tego powodu problemy. Skonfliktował się matką, ze swoją partnerką.
 

Zbigniew Cybulski i Harriet Andersson w filmie Kochać

W filmie „Salto" główny bohater, którego gra Cybulski, słyszy takie zdanie: „Ty nie jesteś prorokiem tylko pijakiem i dziwkarzem".  Autoironia?

– Ten scenariusz Tadeusz Konwicki napisał specjalnie dla Cybulskiego. Jest nawiązaniem do roli Maćka. Tylko tym razem widzowie widzą człowieka, który za wszelką cenę nie chce normalnie żyć.


Cybulski nie chciał?

– On miał takie poczucie odpowiedzialności za ludzi, za Polskę, za różne spawy których się podejmował. Na pewno uważał się za człowieka, który miał dużo ważnych przemyśleń, uważał, że ma jakąś misję i powinien wykorzystać pozycję, którą zajmuje.


Ostatni etap w życiu Cybulskiego był trudny.

– Gdy wyjechał do Afryki Północnej by nakręcić „Całą naprzód", było już z nim bardzo źle. Dużo  pił, spóźniał się na plan. Ludzie go lekceważyli, wręcz poniżali. Krytycy  z niego drwili. On zaczął zdawać sobie z tego sprawę. W jednym z ostatnich listów pisał do swojej przyjaciółki, że już kończy z piciem i chciałby jeszcze coś dla Polski zrobić. To „coś dla Polski" to nie była budowa huty czy jakiś czyn społeczny. Chciał coś zrobić poprzez swoje dokonania artystyczne, zagrać w ważnym filmie, coś wyreżyserować.


Co cię w nim zaskoczyło?

– Najpierw był dla mnie taką postacią papierową, znanym człowiekiem z pięknym uśmiechem, legendą i idolem pewnego pokolenia. Jak osoba z plakatu filmowego. Zaskakujące na pewno było to, że był zakompleksiony na punkcie swojego wyglądu, jak i to, że był nieprawdopodobnym społecznikiem. Nie robił tego na pokaz, naprawdę był przejęty losem innych ludzi i chciał im pomóc. Czy to byli harcerze czy aktorzy ze szkoły, czy w końcu członkowie teatrzyku Bim-Bom. Poznałam to całe bogactwo jego życia, jego różnych postaw, dramatów, wyborów.  A potem dowiedziałam się, że chociaż kochał swoją żonę, to był fatalnym mężem i ojcem.


Kto dla Cybulskiego był ważny?

– Gdyby zrobić taką listę, to na pierwszym miejscu byłaby Polska. Brzmi to pompatycznie, ale to tak wygląda. Kazimierz Kutz, który był jego przyjacielem, mówił, że dla Cybulskiego Polska była jak konkretna żywa osoba. On żywił do Polski takie uczucia, jak do kobiety. Jego ulubionym komplementem było: Stary Polak jesteś, albo bądź Polakiem. W jego ustach to było najwyższe uznanie.


A z ludzi?

– Cenił Andrzeja Wajdę. W archiwum Wajdy odnalazłam kilka listów Cybulskiego. W niektórych fragmentach są utrzymywane wręcz w tonie miłosnym: Andrzeju, co ja bez ciebie zrobię? Bardzo bym chciał, żebyśmy się znow spotkali. Taka współpraca zdarza się raz na milion przypadków. Wszystkie twoje plany zmienię, dostosuję się do ciebie, zróbmy coś razem. Pisze jakby go uwodził i zabiegał o jego uczucie.


Jak długo pracowałaś nad tą książką?

– Niecałe dwa lata.


Codziennie?

– W sumie tak. Łączyłam pisanie książki z pracą w redakcji „Gazety Wyborczej" w Gdańsku i z życiem rodzinnym. Codziennie zasypiałam, czytając o Cybulskim, myśląc o Cybulskim, cały czas Cybulski chodził mi po głowie. To był długi okres intensywnego myślenia, spotykania się z wieloma ludźmi i jednocześnie zbierania materiałów. Potem były miesiące pisania.


Rozmawiał Marek Sterlingow, pomorskie.eu

Wywiad ukazał się na portalu pomorskie.eu



TV

Na Srebrnej posadzono mikrolas