Daria Pogorzelec: - Byle nie trenować z łajzą

Poza domem spędza prawie 300 dni w roku. Zaczęła trenować judo, bo zakochała się w żużlowcu. W walce stosuje odwrotne seoi-nage. Daria Pogorzelec - gdańszczanka, judoczka, starszy marynarz Marynarki Wojennej - z olimpiady w Rio de Janeiro zamierza przywieźć medal, i to nie ten najmniej cenny.
13.10.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Niech nikogo nie zwiedzie ten uśmiech uroczej dziewczyny. To najlepsza judoczka w Polsce, Daria Pogorzelec!

Pod koniec sierpnia tego roku w kazachskiej Astanie odbyły się mistrzostwa świata w judo. 25-letnia Daria Pogorzelec osiągnęła tam życiowe wyniki: indywidualnie była piąta, w drużynie zdobyła srebrny medal. Równie dobrze było na początku października w Korei Południowej podczas Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych, gdzie wywalczyła dwa srebrne krążki – indywidualnie i drużynowo.

To najlepszy sezon gdańszczanki w jej dotychczasowej karierze. Dlaczego w ogóle zajęła się judo?

Żużlowa miłość

Urodziła się 20 lipca 1990 roku w Gdańsku. Jako 10-latka trafiła do sekcji SGKS Wybrzeże Gdańsk, ale wcale nie dlatego, że judo jej się podobało. Podobał się jej pewien chłopak.

– Chodziłam z tatą na żużel, na mecze Wybrzeża Gdańsk, jak zbierałam autografy, to zakochałam się w jednym żużlowcu. Koniecznie chciałam zostać członkiem klubu, a że dziewczyny trenowały tylko w sekcji judo, to tata zapisał mnie na judo – przypomina początki swojej kariery.

– Miłość do żużlowca rozkwitła? – pytam.

– A gdzie tam! Miał żonę i dziecko – śmieje się Pogorzelec. Za to sympatia do judo nabrała kolorów. – Okazało się, że mam czucie do tej dyscypliny.

Po miesiącu treningów wygrała swój pierwszy turniej w Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. Od tamtego czasu – a minęło już 15 lat – w krajowych turniejach nigdy nie znalazła się poza podium! Nie zbiera jednak medali. – Bo pewnie zalegałyby gdzieś w kartonie – rzuca.

Ma tylko najwartościowsze, czyli ten całkiem pierwszy – jeszcze z dzieciństwa, pierwsze medale z zawodów Pucharu Świata juniorów i seniorów, brąz mistrzostw Europy juniorów, srebro mistrzostw  Europy młodzieżowców, złote mistrzostw Polski. I oczywiście ten ostatni: srebro mistrzostw świata w drużynie, zdobyte pod koniec sierpnia 2015 roku w Kazachstanie.  

Z każdym można wygrać

– Zawsze wiedziałam, że pojadę na igrzyska olimpijskie. Twierdziłam tak już po pierwszych miesiącach treningu. Znajomi mówili: „No co ty! Trenujesz dopiero trzy miesiące”. A ja swoje! Powtarzałam, że pojadę do Pekinu – przypomina zawodniczka SGKS, czyli Stowarzyszenia Gwardyjski Klub Sportowy Wybrzeże.

Do stolicy Chin jednak nie dojechała. Była za młoda, miała 18 lat, brakowało jeszcze trochę umiejętności. Ale cztery lata później w Londynie już była. Biła się świetnie, niewiele brakowało, a dotarłaby do strefy medalowej. Skończyło się na siódmym miejscu. To było w 2012 roku. Dziś jest jeszcze lepsza. Na wspomnianych tegorocznych mistrzostwach świata w Kazachstanie indywidualnie zajęła piąte miejsce. To jej największy sukces w dotychczasowej karierze.

– W tym roku wygrałam ze wszystkimi mocnymi: aktualną mistrzynią olimpijską Amerykanką Kaylą Harrison, mistrzynią świata z 2014 roku Brazylijką Mayrą Aguiar, aktualną mistrzynią Europy Marhinde Verkerk z Holandii – wylicza 25-letnia judoczka z Gdańska. – Nikogo się nigdy nie bałam, ale wydawało mi się, że niektóre rywalki są poza moim zasięgiem. Odkryłam w tym roku, że z każdym można wygrać. Jestem teraz bardziej pewna swego.

Podczas treningu.

Jakie seoi-nage?

Jej ulubiona akcja to seoi-nage. – To klasyczny rzut. Chwytam rywalkę za rękę, odwracam się i rzucam przez plecy. Judo to prosty sport, który właśnie na tym polega, by rywalem rzucić na plecy – tłumaczy.

W tym roku postanowiła coś zmienić w swoim stylu. – Podczas walki zastosowałam koreańskie seoi-nage, czyli odwrotne seoi-nage. Udało się, rzuciłam i wygrałam z mistrzynią świata.

Tym rzutem zaskoczyła trenera klubowego Tomasza Lisickiego i ojca Michała, który w młodości przez kilka lat trenował judo.

– Pomyliłaś się – mówili.

– Nie, zrobiłam tak, jak chciałam – śmieje się.

Gryzą, szczypią, ciągną za włosy

Judo to sport kontaktowy, a tym samym kontuzjogenny. – Trzeba poważnie podchodzić do treningu. Nie lekceważyć drobnych urazów, bo te generują duże kontuzje. Krwawienie z nosa, podbite oko, zwichnięty palec to standard. Osobiście miałam dwa razy operacje kolana, złamaną rękę, wybity bark – wylicza.

Podczas walki judo zdarzają się nieprzyjemne sytuacje. Jakie?

– Rywalki ciągną za włosy, na przykład chwytając judogi [strój zawodnika judo – red.] razem z włosami. Jak sędzia nie widzi, wykręcają palce u dłoni. Ja nie mam ukrytych fauli. No, dobra, zdarza się, że chwytają mnie z góry, bo jestem niska. Łapię wtedy za kołnierz i uderzam cały czas delikatnie pięścią w żuchwę, żeby zdekoncentrować i zirytować przeciwniczkę. Ale to nie jest faul, bo walczę o uchwyt! – tłumaczy najlepsza polska judoczka.

Daria walczy w kategorii 78 kg. Rywalki mają często powyżej 180 cm wzrostu. Ona, według Wikipedii, ma 172 cm. – Te dane są mocno przesadzone. Mam 167 cm – uśmiecha się.

Z wielu walk judoczki wychodzą mocno obolałe.

Je, co chce

W sportach walki problemem jest zawsze utrzymanie wagi. – Moją naturalną wagą jest 79-80 kg, więcej nie ważę. No, chyba że po świętach wielkanocnych – śmieje się. – Normalnie, na co dzień, jem to, na co mam ochotę.

Za swoje najgroźniejsze rywalki uważa Mami Umeki z Japonii, Holenderkę Marhinde Verkerk, Francuzkę Audrey Tcheuméo, Słowenkę Anamari Velenšek. Spotyka je na międzynarodowych campach, które kilka razy do roku odbywają się w Europie.

– Nie muszę jechać przez pół świata, by trenować z najlepszymi. Na Słowenii trenowałam przez dwa tygodnie z wicemistrzynią świata Velenšek. Jak się trenuje z łajzą, to można nigdy nie nauczyć się techniki, nigdy nie pójść do przodu w rozwoju – rzuca. – W klubie i reprezentacji mam z kim trenować, są fajne i mocne dziewczyny, ale obycie międzynarodowe też bardzo się przydaje.

Poza domem

Daria Pogorzelec studiuje na Politechnice Gdańskiej zarządzanie inżynierskie. – Byłabym już na „magisterce”, ale musiałam wziąć dziekankę, bo nie da się pogodzić wyczynowego sportu ze studiowaniem – mówi. – Przede mną przygotowania do igrzysk olimpijskich. Jeśli na uczelni nie zgodzą się na kolejną dziekankę, będę musiała zawiesić studia.

Poza domem spędza prawie 300 dni w roku: na zgrupowaniach, treningach, turniejach.

– Jestem bardzo zżyta z dziewczynami z reprezentacji, zgrałyśmy się. W Gdańsku mam koleżanki ze studiów, czasami się spotykamy, ale rzadko. Najbardziej brakuje mi kontaktu z rodziną. Z ojcem widziałam się ostatnio w czerwcu. Siostrze prezent urodzinowy wysłałam pocztą – w głosie Darii słychać odrobinę smutku.   

W domu rodzinnym oprócz taty i mamy są dwie siostry: 14-letnia Pola, która także trenuje judo, oraz 4-letnia Lea. Daria od trzech lat mieszka w centrum Gdańska ze swoim chłopakiem Michałem, absolwentem Politechniki Gdańskiej.

Na macie niektórzy stają na głowie.

Musi boleć!

Powroty do domu z zawodów czy zgrupowań wyglądają podobnie.

Daria wchodzi, Michał serdecznie ją wita, mocno przytula i… – Nie, uważaj na nos.

Michał całuje w ucho. – Nie, bo mam pęknięte.

Michał z westchnieniem lekko dotyka Darię w lewy bok. – Au! Mam naciągnięte mięśnie!

Mimo bólu, judoczka nigdy nie miała nawet chwili zwątpienia, wprost przeciwnie. A dzięki trenerce reprezentacji Polski Anecie Szczepańskiej, wicemistrzyni olimpijskiej z Atlanty (1996), widzi sens ciężkiej pracy.

– To dzięki Anecie zaczęłam katorżniczą pracę. Nie po to trenuję, wyciskam siódme poty i wypruwam z siebie flaki, by zająć siódme czy piąte miejsce. Nie zamieniłabym mojej trenerki na nikogo innego! – mówi gdańszczanka. – Ból musi być, bo jak cię nic nie boli, to znaczy, że za słabo trenujesz.

Żołnierz za prąd zapłaci

Daria jest także... żołnierzem Marynarki Wojennej. Ma stopień starszego marynarza. Przeszła kilkutygodniowe ćwiczenia wojskowe, teraz regularnie odbywa testy, a przede wszystkim reprezentuje wojsko podczas zawodów sportowych. – Jestem dumna, że mogę reprezentować Marynarkę Wojenną – mówi.

Ważny jest też aspekt finansowy. – Przez cały rok nie miałam żadnego stypendium, ani z miasta, ani z Urzędu Marszałkowskiego, ani z Ministerstwa Sportu. Byłam kontuzjowana, nie zdobyłam nic na mistrzostwach Europy ani świata, więc nie przysługiwały mi pieniądze – wyjaśnia Pogorzelec. – A dzięki temu, że jestem w wojsku, mam stałą pensję. Mogłam więc normalnie funkcjonować: zapłacić rachunki, zrobić zakupy...

Chude lata chyba się skończyły, bo dzięki dobrym wynikom na mistrzostwach świata w Kazachstanie, za piąte miejsce indywidualnie, będzie otrzymywać z ministerstwa stypendium. Około 3 tys. zł. Od prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza za srebrny medal mistrzostw świata otrzymała nagrodę: 2,5 tys. zł brutto.

W moim klubie są fajne i mocne dziewczyny - mówi Daria o koleżankach z SGKS Wybrzeże.

Jedno złoto z Rio już jest

Judoczka SGKS Wybrzeże na początku października wystartowała w Światowych Wojskowych Igrzyskach Sportowych w Korei Południowej, organizowanych na podobieństwo igrzysk olimpijskich, często w bardzo silnej obsadzie. Zdobyła dwa srebrne medale: w drużynie oraz indywidualnie, przegrywając w finale ze swoją koleżanką ze Słowenii, wicemistrzynią świata Anamari Velenšek.

Cztery lata temu wojskowa olimpiada odbyła się w Rio de Janeiro, więc Daria wie, jak wygląda Rio. Wie nawet, jak smakuje złoto z Rio – wygrała tamte zawody. I znowu wybiera się do Rio. W 2016 roku odbędą się tam igrzyska olimpijskie, najważniejsza impreza sportowa na świecie. Medal, najlepiej złoty, wywalczony na tej imprezie, to marzenie każdego sportowca.

Dzwoni telefon. To trenerka kadry narodowej Aneta Szczepańska.

– Jak nie będzie żadnych nieprzewidzianych historii, to w Rio zdobędziesz medal. I nie będzie to ten najmniej cenny – Daria słyszy w słuchawce.

– I jak mam nie wierzyć w olimpijski medal? – uśmiecha się. 

TV

Każdy może pomóc