Nauczyliśmy się, że musimy mieć dużą retencję
Andrzej Chudziak, szef spółki Gdańskie Melioracje, podkreśla, że miasto nauczyło się innego widzenia przyrody.
- Oczywiście, są przepisy, które określają jak z nią postępować, ale one są na papierze. Rzeczywistość, jak się przekonaliśmy, bywa inna. Już 15 lat temu, myśląc o zabezpieczeniu przeciwpowodziowym, zaczęliśmy uwzględniać tzw. zmiany klimatu, choć wtedy jeszcze się o tym głośno nie mówiło – podkreśla dyrektor Chudziak. -Nauczyliśmy się też, że musimy mieć dużą retencję. Nie tylko zbiornikową, ale też retencję w miejscu, gdzie powstaje opad. Nie każdy się jednak do tego stosuje.
Andrzej Chudziak nie ukrywa, że niektórzy prywatni inwestorzy, chcąc zaoszczędzić na kosztach, nie decydują się na wybudowanie odpowiednich, spełniających swoją rolę sieci kanalizacji deszczowej.
- Są tacy, którzy budują, ale są też tacy, którzy tego unikają. To deweloperzy, ale też i prywatne firmy czy właściciele domów. Podejrzewam, że działa to na zasadzie "chcę wybudować i sprzedać", a co będzie później to niech się inni martwią. Takie myślenie, od którego miasto dawno odeszło, niestety wciąż funkcjonuje w wielu umysłach. To się wcześniej lub później zemści, dlatego musi się to zmienić, bo nieważny jest tylko koszt inwestycji, ale też utrzymania i późniejszych konsekwencji tych decyzji - zaznacza szef Gdańskich Melioracji.
W czwartek nie spali prawdopodobnie wszyscy dorośli wrzeszczanie, ale i mieszkańcy Oruni nerwowo obserwowali rosnący poziom płynącej kanałem Raduni. Większość z nich pamięta, jak dramatyczne skutki dla tej dzielnicy przyniosła ulewa sprzed 15 lat. Tym razem nic poważnego się nie stało. Zmodernizowany i wzmocniony w ciągu ostatnich lat kanał, bardzo dobrze ochronił mieszkańców i ich mienie.
- Kanał wytrzymał, chociaż był wypełniony po brzegi umocnień. Trzeba przyznać, że spełnił swoją rolę w tym wypadku, ale gdyby spadło nie 160 a 200 mm wody, to sytuacja byłaby prawdopodobnie bardzo ciężka. Nad tym trzeba jeszcze popracować - przyznaje Andrzej Chudziak, dodając, że tego typu obiekty projektuje się na pewne prawdopodobieństwo wystąpienia ilości opadów. Tymczasem w czwartek w ciągu 12 godzin spadł dwumiesięczny deszcz. Tego nikt nie przewidział.
Ile potrzeba w Gdańsku zbiorników retencyjnych, by miasto było jeszcze bezpieczniejsze, na razie trudno konkretnie określić.
- W tej chwili od nowa liczymy wszystkie zlewnie, na wszystkich potokach. Od czasu poprzednich obliczeń nastąpiła bardzo duża urbanizacja miasta, jest dużo więcej betonu i asfaltu, co sprawia, że woda spływa do zbiorników, a nie wsiąka w grunt – tłumaczy dyrektor Chudziak.
Nie oznacza to jednak, że należy "zatrzymać" urbanizację. Trzeba jednak zmienić sposób projektowania, tak by część terenu pokryta była betonem bądź kostką, a część pozostała gruntowa.
Szef Gdańskich Melioracji przypomina także, że miasto wydaje rocznie na czyszczenie i utrzymanie miejskiej kanalizacji oraz zbiorników wodnych 25 mln złotych. To dużo więcej niż przeznacza na ten cel większość polskich miast. To bowiem także jedna z nauk, jaką Gdańsk wyniósł po powodzi z 2001 r. Dzięki temu w czwartek kanalizacja deszczowa działała, choć w pewnym momencie nadmiar wody pokonał wydajność tych rur.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że na terenie Gdańska znajduje się też kanalizacja prywatna czy należąca do spółdzielni mieszkaniowych. Nie wszystkie dbają o to, by sieci były regularnie czyszczone.
To był pierwszy duży test
Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, przyznawał w piątek, że miasto musi nadal wydawać setki milionów złotych na infrastrukturę antypowodziową i melioracyjną.
- To oznacza, że w kolejnych latach będziemy musieli odkładać bądź opóźniać niektóre inwestycje. W czwartek byliśmy świadkami pierwszego, dużego testu na infrastrukturze, która została rozbudowana od 2001 r. Pokazał on, co by się stało, gdybyśmy jej nie wybudowali, ale też to, że żywioł był większy niż 15 lat temu - podkreślił prezydent Adamowicz, dodając, że żyjemy w takiej strefie klimatycznej, w której takie ulewy mogą się powtarzać. - Człowiek nigdy nie będzie w pełni przygotowany na ten żywioł, ale naszym zadaniem jest, korzystając z wiedzy i doświadczenia, ograniczać jego skutki.
Gdańsk ma zaplanowane inwestycje na system antypowodziowy do roku 2020.
- Wiem, że trudniej sobie wyobrazić, co by było, gdybyśmy nie zrealizowali tych dotychczasowych inwestycji, ale muszę zaznaczyć, że Gdańsk dokonał ogromnych przedsięwzięć od roku 2001 - powiedział prezydent.
Wczesne ostrzeganie samorządów wciąż kuleje
Maciej Lorek, dyrektor Wydziału Środowiska w Urzędzie Miejskim w Gdańsku podkreśla, że dla niego system bezpieczeństwa przeciwpowodziowego składa się z kilku elemetów. Jednym z nich jest wczesne ostrzeganie będące we władaniu IMGW.
- Ubolewam nad tym, że dostęp do danych alarmowych dla samorządów jest wciąż ograniczony. Jak bardzo jest to potrzebne pokazuje chociażby przykład z czwartku. Nie dostałem żadnego ostrzeżenia z Instytutu o nasilających się opadach. Obecnie ostrzeżenia otrzymujemy poprzez... komunikaty prasowe. Mało tego, informacje są dość ogólne, bo w stylu "spodziewane są silne opady deszczu" - mówi dyr. Lorek.
Podkreśla on, że od lat domaga się numerycznej prognozy pogody: - Przykładowo "jutro, o godz. X spadnie X mm wody, prawdopodobieństwo x procent". Gdybyśmy dostawali taką informację, to jesteśmy w stanie doskonale przygotować służby i społeczeństwo – zapewnia szef Wydziału Środowiska.
Drugi system, jak zaznacza dyr. Lorek, to inwestowanie w retencjonowanie wód. W ciągu ostatnich 15 lat Gdańsk wydał 374 mln złotych na zabezpieczenia przeciwpowodziowe i odprowadzanie wód opadowych. Pierwsze decyzje w tej sprawie zapadły jeszcze w 2001 r, po pamiętnej dla wielu gdańszczan powodzi. Rada Miasta Gdańska podjęła wówczas uchwałę dotyczącą priorytetów inwestycyjnych. Chodziło o budowę zbiorników przeciwpowodziowych.
- Wiem, że zrealizowano do dziś dużo więcej niż przewidywał przygotowany wówczas harmonogram - zaznacza dyrektor Lorek.
Przypomina on też, że szykują się zmiany w prawie wodnym. Sejm RP ma się tym zająć w najbliższych miesiącach. Nowe przepisy zakładają opłaty za brak retencjonowania wód. Zaproponowano nawet konkretne stawki.
- Co ważne, tu nie chodzi o to, by pobierać kolejne opłaty, ale o to, by deweloperzy czy prywatni właściciele zrozumieli, że bardziej opłaca im się wybudować oczko wodne na osiedlu czy w ogródku niż płacić ciężkie pieniądze do państwowej kasy - tłumaczy Maciej Lorek.
Myślimy o wycofywaniu tramwajów z tras
W nocy z czwartku na piątek w Gdańsku spadło tyle wody, ile średnio spada w ciągu dwóch miesięcy. Nie uległy zniszczeniu wały powodziowe, uszkodzonych zostało jednak pięć z 49 zbiorników retencyjnych.
- Najtrudniejszy był moment, kiedy górne zbiorniki zapełniły się wodą po brzegi. Trzeba było nimi tak manewrować, by spuszczać z nich wodę kaskadowo do zbiorników położonych niżej. W pewnym momencie wody było jednak tak dużo, że zaczęła się przelewać - tłumaczy Tadeusz Bukontt, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego w Urzędzie Miejskim w Gdańsku.
Z górnego tarasu płynął wartki strumień wody, przypominający potok górski. Dyrektor Bukontt tłumaczy, że był to skutek różnicy poziomów między Moreną a poziomem morza, który wynosi 100 metrów.
Noc z czwartku na piątek była prawdziwą grą nerwów, zwłaszcza w gdańskim sztabie kryzysowym. - Nie wiedzieliśmy kiedy przestanie padać deszcz, zastanawialiśmy się czy wytrzyma wał przeciwpowodziowy - przyznaje dyrektor Bukontt.
Straty od piątku liczą gdańszczanie, ale też i urzędnicy. Podczas ulewy mocno ucierpiały pojazdy komunikacji miejskiej, dlatego szefostwo Zarządu Transportu Miejskiego już zastanawia się nad procedurą wycofywania z tras tramwajów i autobusów w sytuacjach kryzysowych, takich jak szalejąca nawałnica. W czwartek wieczorem można był zobaczyć tramwaje stojące na torach, w wysokiej wodzie, na wysokości Galerii Bałtyckiej.
- Pojazdy są zniszczone. Zastanawiamy się, czy w przypadku wrażliwych elementów transportu, jakimi są elektroniczne tramwaje i autobusy, nie wycofywać ich z tras. To nie byłoby działanie przeciw społeczeństwu, ale dla dobra mienia. Dziś bowiem musimy szacować i liczyć straty - tłumaczy dyrektor Bukontt. - Tu chodzi też o bezpieczeństwo pasażerów, by nie zostali uwięzieni np. w tramwaju w czasie ulewy.
Sprawne działanie służb w czwartkowy wieczór i w nocy z czwartku na piątek to efekt współpracy i wspólnego zarządzania w sztabie kryzysowym. Nad bezpieczeństwem miasta czuwali całą noc i piątkowy poranek szefowie najważniejszych służb i instytucji w mieście.
Czytaj także:
Andrzej Bojanowski: - Poradziliśmy sobie, będziemy budować kolejne zbiorniki
Strażak po ulewie: Gdyby nie było tych wszystkich zbiorników retencyjnych, to byłaby tragedia
Szef Gdańskich Melioracji: - Nie wiadomo, czy taka ulewa nie powtórzy się w najbliższym czasie
Piotr Kowalczuk: - Najgorętszy moment w trakcie ulewy nadszedł o godz. 1.30
Jak Gdańsk walczył z wodą - godzina po godzinie [RAPORT]
Skutki ulewy w Gdańsku. ZOBACZ nasze filmy z różnych części miasta
Paraliż komunikacyjny w Gdańsku po nocnej ulewie [ZDJĘCIA]
Dlaczego dwaj mieszkańcy Wrzeszcza zginęli podczas ulewy?
Nawałnica w Gdańsku okiem socjal media [ZDJĘCIA I WIDEO]
Oliwskie zoo po ulewie. Są straty, ale zwierzęta mają się dobrze
Ryby spłynęły do miasta - ludzie chwytali rękami szczupaki
Uwaga! Po ulewie mogą pojawić się osuwiska! ZOBACZ mapę miejsc zagrożonych w Gdańsku
Wielki deszcz nie zalał tunelu pod Martwą Wisłą. Przeczytaj dlaczego
Zniszczenia we Wrzeszczu - dużo mniejsze dzięki Galerii Metropolia