Bohaterski kierowca: - To był normalny dzień pracy

Arkadiusz Guenther jest kierowcą autobusu w Gdańsku. We wtorek, 12 kwietnia, zatrzymał kierowany przez siebie pojazd, wysiadł i podszedł do leżącego na chodniku mężczyzny. - Był nieprzytomny, z głowy sączyła się krew - mówi. - Pasażerowie byli trochę zdziwieni.
14.04.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Arkadiusz Guenther od 10 lat jest kierowcą ZKM w Gdańsku.

Ma 32 lata, żonę Monikę, 6-letniego syna Rafała. Od 10 lat jest kierowcą Zakładu Komunikacji Miejskiej w Gdańsku. Wcześniej woził pasażerów autobusami prywatnej firmy do Kolbud. Na co dzień mieszka na Niedźwiedniku. Jak się tam mieszka? - Bardzo dobrze, to świetnie skomunikowane miejsce - chwali dzielnicę Arkadiusz Guenther, który we wtorek, 12 kwietnia, zatrzymał kierowany przez siebie autobus linii 262 i udzielił pomocy mężczyźnie, który w kałuży krwi leżał przy drodze.

Zobacz zapis z kamer:

W czwartek, 14 kwietnia, spotkał się z prezydentem Gdańska Pawłem Adamowiczem i kierownictwem Zakładu Komunikacji Miejskiej, którzy osobiście złożyli bohaterskiemu kierowcy gratulacje i podziękowania.

Pan Arkadiusz ten dzień miał wolny. - Byłem na spotkaniu z prezydentem i szefostwem firmy. To było bardzo miłe. Resztę dnia spędzam z rodziną - uśmiecha się. - Jutro idę normalnie do roboty.
 

Bohaterskiej postawy panu Arkadiuszowi pogratulował prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

Waldemar Gabis: Gdzie zajście miało miejsce?

Arkadiusz Guenther: - Na ulicy Piekarniczej w połowie wiaduktu w stronę Wrzeszcza.

Co się właściwie stało?

- Ruszałem z przystanku i, gdzieś w połowie wiaduktu, zauważyłem leżącego na poboczu mężczyznę. Zatrzymałem autobus i wyszedłem sprawdzić co się stało.

Mężczyzna był przytomny?

- Nie, był nieprzytomny, z głowy leciała mu krew. Odwróciłem go, by sprawdzić, czy w ogóle żyje. Był wyczuwalny oddech. Wróciłem do autobusu i poprosiłem jedną z pasażerek, by zadzwoniła na pogotowie. Niestety nie mogła się dodzwonić. Połączyłem się z naszą dyspozytornią, oni z kolei przez centralę wezwali pogotowie. Karetka przyjechała po siedmiu minutach.

Jak zareagowali pasażerowie, gdy pan zatrzymał autobus nie na przystanku i wysiadł?

- Potem oglądałem zapis z kamery. Widać było, że są zdziwieni, ale nikt nic nie mówił. Potem jeden z pasażerów pomagał uciskać ranę na głowie poszkodowanego. Po chwili do pomocy dołączył jeszcze jeden mężczyzna.

Czy kierowcy autobusów przechodzą kurs pierwszej pomocy?

- Specjalnych kursów nie ma. Są szkolenia z pierwszej pomocy na samym początku, gdy kierowca jest przyjmowany do pracy.

Myśli Pan, że takie kursy byłyby przydatne?

- Myślę, że tak. Na pewno.

Mam znajomego, który w ubiegłym roku robił kurs prawa jazdy na autobusy. Był zdziwiony, że poświęca się na nich bardzo dużo czasu na mechanikę i budowę autobusu, a bardzo mało właśnie na szkolenie z pierwszej pomocy. Ma chyba rację, bo przecież, szczególnie w naszych czasach, samochody czy autobusy, trafiają do wyspecjalizowanych zakładów naprawczych.

- Zdecydowanie tak. A naprawami powinni zajmować się mechanicy a nie kierowcy.

Poszkodowany kontaktował się z panem albo pan odwiedzał go w szpitalu?

- Dzwonił do mnie, serdecznie dziękował. Pytał, jak się odwdzięczyć. Oczywiście nie musi się odwdzięczać. Jak będzie okazja, to go odwiedzę.

Miewał Pan podobne sytuacje w pracy częściej?

- Takiej to nie. Ale omdlenia czy zemdlenia w autobusie to niemal chleb powszedni.

Co wtedy się robi?

- Przeważnie wzywa się pogotowie, próbuje się ocucić taką osobę, nawiązać kontakt.

Ludzie będą postrzegać Pana, jak bohatera.

- Nie czuję się tak. To był normalny dzień pracy. Jutro znowu idę do roboty.
 

TV

Mniej bruku - więcej drzew!