Arnold Zdebiak z Gdańska ma jedno marzenie: chce być jak najlepszym rozpychającym.
Mówi: - Zrobię wszystko, żeby tylko tego naszego boba jak najszybciej rozepchać na rozbiegu. Chcę być wśród najlepiej rozpychających na świecie.
I zaraz dodaje, z westchnieniem: - Ale kwestii sprzętu nie przeskoczymy!
Arnold Zdebiak, student AWFiS z Gdańska, jest tzw. rozpychającym w czwórce bobslejowej, która w sobotę, 3 lutego, wylatuje na Zimowe Igrzyska Olimpijskie do Pjongczangu w Korei Południowej.
Pierwszy jest pilot - on kieruje “bobem”, czyli bobslejem za pomocą specjalnych linek. Za nim dwóch rozpychających (ich zadanie rozpędzić boba na rozbiegu) i wreszcie na końcu hamulcowy (tzw. brakeman).
Zdebiak to były lekkoatleta - sprinter. Do rozpychania, gdzie liczy się siła i szybkość, najbardziej nadają się właśnie albo sprinterzy, albo byli gracze futbolu amerykańskiego (ci startują w barwach USA czy Kanady).
Zdebiak mówi, że ma wszystko, żeby zostać, wraz z kolegami, najlepszym rozpychającym na świecie. Mają szybkość, siłę, refleks, inteligencję. Nie mają jedynie dobrego sprzętu. - Najlepsze załogi, z Niemiec, współpracują z firmą BMW, która tuninguje im boba - mówi Zdebiak. - Z kolei gospodarze igrzysk, Koreańczycy, współpracują z Hyundaiem. My, Polacy, mamy używanego boba. Po Austriakach.
Chodzi oczywiście o pieniądze: solidny bolid kosztuje w granicach 100-120 tysięcy euro. Polski Związek Bobsleja i Skeletonu może tylko pomarzyć o takich pieniądzach.
Nic więc dziwnego, że faworytami igrzysk w Pjongczangu są osady z Niemiec (trzy), USA, Kanady i właśnie Korei. - Koreański pilot zna tor w Pjongczangu na pamięć i może po nim jechać z zamkniętymi oczami - mówi Zdebiak.
Polska olimpijska bobslejowa czwórka to tzw. Team Luty od nazwiska pilota, Mateusza Lutego z Lublina. Poza nim są jeszcze Łukasz Miedzik z Gdyni, Grzegorz Kossakowski z Lublina oraz Arnold Zdebiak z AZS AWFiS Gdańsk.
Liczą na miejsce w pierwszej 20., w stawce 30 osad, biorących udział w zawodach. W Pjongczangu będą cztery zjazdy, dwa 24 lutego i dwa - 25 lutego. W ostatnim, czwartym, weźmie udział tylko 20 najlepszych załóg. - Chcemy być w tej dwudziestce - mówi Zdebiak.
To i tak sukces, biorąc pod uwagę, że podczas zimowych igrzysk w Soczi w 2014 roku polska załoga… została zdyskwalifikowana za doping jednego z zawodników - Daniela Zalewskiego. Tłumaczył wtedy, że zażył przed startem środek odżywczy “Craze”.
Tym razem żadnych “szaleństw” ma nie być.
Słowacy z Czechem
Adam Zdebiak to bardzo ułożony, inteligentny młody człowiek. Jak trafił do czwórki bobslejowej? 25-latek mówi, że kończy powoli studia na gdańskiej AWFiS, a wtedy wiadomo: trzeba znaleźć pracę, ustatkować się, myśleć powoli o rodzinie. Ale życie podsuwa inne, ciekawsze rozwiązania. Na przykład post na Facebooku, że Polski Związek Bobsleja szuka nowych zawodników. To był czerwiec 2017. Zdebiak pojechał na testy do Krakowa - przeszedł je.
Kilka miesięcy później: reprezentuje Polskę na igrzyskach!
- Ot, spełnienie młodzieńczych marzeń - śmieje się.
Polska czwórka długo walczyła o uzyskanie kwalifikacji olimpijskiej. Na kluczowych zawodach w szwajcarskim St. Moritz Polacy pechowo wylosowali drugi numer startowy. Na torach sztucznych nie ma to znaczenia, bo mrożenie toru jest takie samo przez całe zawody. Ale w St. Moritz tor jest naturalny: zbudowany z autentycznego śniegu i lodu. Kto startuje pierwszy, ma pecha, bo lód rozgrzewa się dużo później i startujący pod koniec mają lepsze czasy.
Co to znaczy lepsze czasy?
Zjazd trwa, w zależności od długości toru, od 50 sekund do 1:05 -1:10. Jedzie się z prędkością około 130-150 km/h. Na mecie nie decydują ani sekundy, ani dziesiętne sekund. Decydują setne sekund. Przegrywa się zawody o sześć, siedem setnych sekundy.
O tyle właśnie niemieckie BMW wyprzedza polski bolid po Austriakach.
I kiedy już wydawało się, że nici z awansu na igrzyska, bo start w St. Moritz zawalony, okazało się że pilotem załogi słowackiej jest… Czech. Słowacy musieli więc zrezygnować ze startu, bo złamali regulamin olimpijski i na ich miejsce wskoczyli Biało-Czerwoni.
Wbici kaskami w siebie
To ryzykowny sport. Prędkości dochodzą do 150 km/h, przeciążenia na zakrętach, jak w myśliwcu F16 czy bolidzie Formuły 1. Zdebiak mówi, że dużo ryzykują, że ich zdrowie jest w rękach pilota.
Ciężko nawet przy takich przeciążeniach odetchnąć. Czterej zawodnicy są w siebie wbici, jeden z kaskiem w plecach drugiego. Jest niewygodnie, bob pędzi w dół, głowa lata z lewej na prawą.
Najlepiej jak najmniej kierować bobslejem, pozwolić mu pruć w dół.
- Każdy dodatkowy ruch w lewo czy prawo to dodatkowy opór, dodatkowe tarcie i dodatkowe setne sekund na mecie - mówi Zdebiak.
Zawodnik z Gdańska mówi, że czuje nie tylko zmęczenie fizyczne, ale i psychiczne. - To niby tylko minuta pięć sekund zjadu, ale psychika też dostaje - wyznaje. - Adrenalina, szybkość, przeciążenia. Gdy zaczynałem, od razu po zjeździe wracałem do hotelu i kładłem się spać na kilka godzin, tak byłem wyczerpany.
630 kilogramów pędzi po lodzie w dół
W Niemczech odbywają się specjalne pikniki rodzinne: ludzie mogą przyjść i samemu spróbować rozpychania, czyli szybkiego startu. Zobaczyć, jak to jest, gdy pilot odlicza i cała załoga ma kilkanaście metrów, żeby zapakować się do pędzącego bobsleja. Kto nie wsiądzie, ten gapa!
Waga boba z czterema zawodnikami: 630 kilogramów.
W Polsce sport jest nieco mniej popularny: mistrzostwa Polski bobslejów odbyły się w 2017 roku po... 49 latach przerwy! I do tego na torze na Łotwie. W Polsce nie ma gdzie trenować, nikt nie inwestuje w utrzymanie toru.
Polska czwórka olimpijska trenuje więc z łotewskim trenerem Janisem Mininsem na Łotwie, pod Rygą, w miejscowości Sigulda. Wyjeżdżają także na treningi do Niemiec czy Szwajcarii.
W Pjongczangu będą mieli trzy tygodnie na poznanie toru. W piątek, 2 lutego, złożą w Warszawie ślubowanie olimpijskie. W sobotę wylot do Korei.
Zdebiak mówi, że marzył o igrzyskach całe życie. I cieszy się, że jedzie w roli bobsleisty.
- Mój pierwszy zjazd i już byłem bobsleistą całym sercem - mówi. - Ta adrenalina momentalnie uzależnia.
W czwartek, 1 lutego, w Urzędzie Miasta gdański bobsleista otrzymał z rąk wiceprezydent Gdańska Aleksandry Dukiewicz list z gratulacjami z okazji awansu do ekipy olimpijskiej oraz upominki. - Serdecznie gratuluję sukcesu, bo już sam wyjazd na igrzyska to wielkie wyróżnienie. Jako miasto staramy się wpierać sportowców wyczynowych, ale także tych, którzy rekreacyjnie uprawiają sport. Życzymy samych sukcesów i „wyślizgania” jak najlepszego wyniku – mówi wiceprezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz.