• Start
  • Wiadomości
  • Bądźcie z nami! Gdańszczanie, których zalało: między wściekłością a optymizmem

Bądźcie z nami! Gdańszczanie, których zalało: między wściekłością a optymizmem

Woda z wielkiej ulewy zalała piwnice, sklepy i warsztaty. Ich właściciele mają poczucie, że nikt o nich nie dba i muszą radzić sobie sami z dramatem, który ich spotkał. Nie mają siły, by spróbować zrozumieć, że ani straż pożarna, ani urzędnicy ich nie lekceważą - ale nie da się pomóc wszystkim w krótkim czasie. Jak poszkodowani sobie radzą? Do tekstu dołączamy sprostowanie, jakiego domagała się jedna z osób wypowiadających się w tej publikacji.
19.07.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Gdańsk Wrzeszcz: właściciele salonu Słucham, mimo, że stracili 180 tysięcy złotych, nie tracą optymizmu.

Marta Lisowska i Łukasz Kowalczyk działają na zmianę: kiedy ona ma załamanie nerwowe, on jest na chodzie. Z kolei kiedy on zaczyna się dołować, ona ma energię. I tak od piątkowego poranka, kiedy zobaczyli, jak woda zalała i zniszczyła ich dopiero co otwarty salon z aparatami słuchowymi “Słucham” we Wrzeszczu przy al. Grunwaldzkiej 148, naprzeciwko Galerii Bałtyckiej.

To tutaj miało miejsce największe podtopienie: tu ucierpiały sklepy, warsztaty samochodowe, piwnice, poziom -1 Galerii Bałtyckiej. Tu były dwie ofiary śmiertelne, znalezione w piwnicy. Dramat gonił dramat! 

Teraz, cztery dni po powodzi, Marta Lisowska pokazuje mi w telefonie zdjęcia ich salonu protetyki słuchu. Otworzyli go w marcu, po kosztownym remoncie. Bielusieńkie ściany, eleganckie panele na podłodze, białe kafle. To wszystko należy już do przeszłości: teraz stoimy pośród zawilgotniałej ruiny. Podłogi już zerwane, ściany wciąż mokre, jedno pomieszczenie suszy… mała farelka, w drugim pożyczony od znajomych potężny osuszacz wypuszcza z siebie ciepłe powietrze.

Lisowska pokazuje, co gdzie stało, co gdzie wisiało: tu wieszak za 800 złotych, tu drogi sprzęt diagnostyczny, tu w szufladach aparaty słuchowe. W piątkowy ranek stali z Łukaszem przy uchylonych drzwiach, czekając przez godzinę, aż woda, szlam i piach wyleją się na ulicę. Potem weszli: stół rozpadł się od jednego dotknięcia, podobnie inne sprzęty. Nie było czego zbierać.  

Paweł Piotrowski i jego ukochany motor Ktm 690. Właściciel obawia się, że będzie go musiał wyrzucić.

Jedyna sucha rzecz w “Słucham” to przesyłka pocztowa w jasnym kartonie, która w poniedziałek, 18 lipca, przyszła do ich salonu: wewnątrz malutkie ziarno fasoli, czyli nowoczesny aparat słuchowy. - Miałem na dziś na godz. 16 umówionych klientów - mówi Łukasz Kowalczyk. - To dla nich. Pewnie nie przyjdą...

Na szczęście znajomy protetyk pozwoli w wakacje używać Kowalczykowi swojego gabinetu przy ul. Wałowej, więc nie stracą wszystkich klientów. Ale szkody i tak są już ogromne. - Myślę, że co najmniej 180 tysięcy złotych - ocenia Kowalczyk. - To był najlepszy sprzęt w Polsce. Nikt nie był w stanie mnie w Polsce przeszkolić z jego działania. Uczyłem się sam.

Grunwaldzka 137: stosy śmieci wyniesionych z piwnic.

W sklepach obok nie lepiej: w salonie sukien wizytowych właścicielka też suszy pomieszczenie pożyczoną osuszarką. Wokół wilgotne manekiny i brudne, mokre suknie. Część może uda się doprać, reszta pewnie do kosza. Prąd ciągnie z pobliskiego sklepiku jubilerskiego.

- Energa nie chciała przyjechać naprawić skrzynki - mówi właścicielka salonu sukien. - Dopiero jak zgłosiłam zagrożenie życia, przyjęli zgłoszenie. Jestem załamana. Ciężka lada sklepowa leżała na ziemi, przewrócona siłą wody. Ale okna zostały. Którędy więc szła ta fala uderzeniowa?! Nic nie rozumiem, jestem skołowana, wciąż płaczę. Mam mętlik w głowie. Próbuję dosuszyć co się da...

VW Golf przed auto serwisem we Wrzeszczu. Właścicielka miała go odebrać w czwartek. Spóźniła się...


Kontener, ale nie taki...

To zresztą nie tylko kwestia sklepów, ale i piwnic w budynkach przy al. Grunwaldzkiej 146, 148, 148A oraz ul. Jana Dekerta 1, 3, 5 i wielu innych we Wrzeszczu i Oliwie. Ludzie wciąż wynoszą z piwnic zniszczony dobytek. Ktoś targa rower, ktoś ubrania dzieci, a Paweł Piotrowski z domu przy ul. Grunwaldzkiej 148 A mówi, że zalało mu jego ukochany motor KTM 690.

- Nic już z niego raczej nie będzie - wyrokuje.

Wciąż czekają na kontenery. Mówią, że dzwonią do ZDiZ, do straży miejskiej, chodzą do urzędu przy ul. Paryzantów i nic. Kontenery miały być w sobotę, niedzielę, miały być dziś o godz. 8, potem 9. I wciąż ich nie ma.

- Jak tak dalej pójdzie to zastawię tymi gratami ulicę - denerwują się Witalij i Magda z domu przy Dekerta 5. - Mamy dosyć czekania! Pan zobaczy, jaki tu syf! A w piwnicach pięć razy tyle!  

Marta Lisowska i Łukasz Kowalczyk w salonie aparatów słuchowych. Na podłodze farelka, na ścianie miały zawisnąć ich dyplomy...

Gdy około godz. 14 pojawia się kontener, też jest źle. - Taki mały jak nocnik - wścieka się Witalij.

Rzeczywiście kontener nie jest za duży. A góra śmieci rośnie.

Ludzie się denerwują: że nie można się dodzwonić pod wskazane numery, że trzeba czekać na kontener do piątku, czy nawet przyszłego poniedziałku, że sami musieli wypompowywać wodę, i na własną rękę muszą szukać pożerających prąd osuszarek.

- Gdzie jest miasto? - pytają. - Dlaczego od piątku nikogo tu nie było? Czy ktoś do nas przyjdzie? Czy ktoś się nami zainteresuje?!  

Nie mają sił, by zrozumieć, że ani strażacy, ani urzednicy ich nie lekceważą. Skala żywiołu i szkód, które spowodował była tak duża, że nie da się wszystkim pomóc w krótkim czasie.

Obok przejeżdża samochód Suez Sita Północ z kontenerem. Zatrzymujemy go. Kierowca mówi, że ma listę ulic, z których ma zabrać śmieci, i nie może się zatrzymywać przy każdej kupce gruzu i butwiejących rzeczy. Musi działać zgodnie z poleceniami szefów.  

Dyżurny inżynier miasta z Zarządu Dróg i Zieleni, do którego trzeba zgłaszać zapotrzebowanie na kontenery, mówi, że miasto ma ich kilkanaście i że ciągle są w użyciu: - Nie da się tego zrobić na trzy cztery - mówi dyżurny inżynier. - Proszę o cierpliwość. To trwa. Są wspólnoty, które ładują kontenery w godzinę dwie, a są takie, gdzie jeden sąsiad załaduje śmieci od razu, a inny dopiero po kolacji i wtedy kontener stoi długimi godzinami.

Pytam o osuszarki i pompy. - Nic mi nie wiadomo, żeby miasto miało je wypożyczać - mówi miejski inżynier.

Witalij i Paweł Piotrowski czekają na kontener. Witalij zapowiada, że jak straci cierpliwość, wrzuci gnijące śmieci na drogę...


Mali wobec żywiołu 

Volskwagen golf był piękny: srebrny, stylowy. Na pewno jeszcze w czwartek przed zalaniem lśnił w słońcu. Ale jego właścicielka nie odebrała go z Auto Serwisu przy al. Grunwaldzkiej 144 w czwartek, jak planowała. W piątek było już za późno. Teraz właściciel Auto Serwisu Krzysztof Wołodźko ocenia szybko: - Laweta i na złom. Nie opłaca się go już naprawiać. Byłoby to droższe niż jego wartość. 

Rzeczywiście, golf jest teraz brązowy i nie do użytku. Podczas powodzi musiało dojść do zwarcia, szyby otworzyły się automatycznie, woda wdarła się falą do środka. Teraz szlam i piach są nawet w liczniku.

Zresztą cały warsztat jest do odświeżenia: szlam, piach i błoto, przemieszane z olejem. Trwa suszenie części, narzędzi. Wołodźko pokazuje kolejne samochody, które pojadą na złom: audi 100 oraz jego własny renault megane, który feralnej nocy stał w warsztacie. - Dopiero go kupiłem - mówi mechanik z żalem.  

Przy ul. Dekerta trwa debata: jak to możliwe, że miasto wydało tyle na zbiorniki retencyjne, a dwa z nich znów nie wytrzymały i zalały Wrzeszcz. - Zupełnie tak samo jak w 2001 roku - ocenia Wołodźko. - Orunia tym razem przetrwała, a my znowu nie. Dlaczego?! 

Lidka Makowska, radna dzielnicowa z Wrzeszcza, która także mieszka przy ul. Dekerta 3 i jej piwnica też ucierpiała, mówi, że zdjęcia urzędników ze sztabu kryzysowego wrzucane na Facebooka wyglądały w piątkowy wieczór ładnie, ale co z tego, skoro jej fragment miasta, “zalewowy teren”, nie został uratowany. - Za późno nas ostrzegli, że zbiorniki zostaną przerwane - mówi Makowska.

Fakty są jednak takie, że nikt nie mógł ostrzec mieszkańców z wyprzedzeniem. Synoptycy zapowiadali opady trzy razy mniejsze w porównaniu z masą wody, jaka spadła na miasto. Kto więc mógł wiedzieć, że przerwany będzie którykolwiek ze zbiorników retencyjnych?

- Jak się posłucha ludzi, to czasem ręce opadają - mówią strażacy. - Fakt, że są rozgoryczni, ale czy to musi odbierać zdolność logicznego myślenia? Zero świadomości czym jest żywioł. Zero świadomości, że nie wszystko da się przewidzieć. A człowiek wciąż jest mały wobec sił przyrody.

Inni poszkodowani zastanawiają się, co takie ostrzeżenie by właściwie dało? - Przecież tamy i tak byśmy tu nie zbudowali, bo niby z czego?! - mówi jeden z sąsiadów. - Szczęście, że brodząc do pasa w wodzie poszedłem w górę ulicy i przestawiłem samochód nieco wyżej. Mam teraz czym jeździć.

Wołodźko z Auto Serwisu mówi, że był już w ZDiZ dowiedzieć się o ewentualne odszkodowanie: - Dostałem milion papierów, do których muszę zrobić milion zdjęć, do tego milion kser. Ja nie mam trzech tygodni do siedzenia w papierach, jak muszę prowadzić działalność. A poza tym mojego biura już nie ma: popłynęło. Jak ja udowodnię, że to są moje sprzęty, że je kupiłem, skoro wszystkie paragony i faktury zabrała woda?!

Ludzie wokół są źli, bo nie wiedzą, na co mogą liczyć: czy będą odszkodowania, i jakie, a może też zapomogi dla powodzian? Ktoś narzeka, że usłyszał w urzędzie, że na zapomogę liczyć nie może, bo to nie powódź, a jedynie zalanie. - Ku… mać, powódź, zalanie, co za różnica?! Mokro jest tak samo! - mówi poirytowany.

Dorota Lińska - Złoch czeka na techników. Chce się upewnić, że sufit w księgarni Matras w Galerii Bałtyckiej nie spadnie nikomu na głowę.


Telefon nie pokazał wody 

Dorota Lińska-Złoch liczy straty na sześć tysięcy złotych: zamoczone książki, plecaki, pluszaki. Lińska jest kierownikiem księgarni Matras na dolnym, zalanym piętrze Galerii Bałtyckiej. Mówi, że czeka na rzeczoznawcę, a poza tym na stolarzy i techników.

- Przecież nie wpuszczę tu nikogo, póki nie dowiem się, czy sufit jest bezpieczny - podkreśla.

W Matrasie mokry sufit, zalane drzwi, półki, szafki wystawowe. Gdy Lińska przyszła tu w piątek rano, po powodzi, czekała sześć godzin, aż ktoś otworzy jej antywłamaniową roletę, która nie działała, bo nie było prądu.

- Ekipy biegały wokół, a nikt nie miał czasu otworzyć mi rolet, siedziałam więc od godziny 11 do 17, aby móc wejść do swojego sklepu - mówi. - Potem po ciemku, bo dalej nie było prądu, sprzątałam tu z dwiema pracownicami. W sobotę wynosiłyśmy szafki, żeby mógł wjechać sprzęt sprzątający.

Lińska-Złoch nie traci jednak pogody ducha: - W sumie ja już przeżyłam jedną powódź. Akurat w moje urodziny: 9 lipca 2001 roku. Wypłukało mnie wtedy z Oruni, a mieszkałam w naprawdę złej jej części, przy ul. Kolonia Rola. I dzięki temu trafiłam wtedy na Stogi. Więc i teraz zachowuję optymizm. Będzie dobrze! Byle szybko wymienili zalane regały. 

Taki los: gdyby Dorota Lińska-Złoch nadal mieszkała na Oruni, nic by jej teraz nie "wypłukało". Inwestycje miejskie na rzecz systemu antypowodziowego świetnie zdały egzamin feralnej nocy. Zbiorniki retencyjne przyjęły tyle wody, ile trzeba, a zmodernizowany Kanał Raduni wytrzymał, choć w krytycznych chwilach był wypełniony po brzegi.

W Galerii Bałtyckiej trwają porządki. Śmieci i zmokłe towary muszą zostać wyrzucone.

Wokół dalej trwają prace: naprawiane są schody ruchome, nawiercane sufity, suszone towary, liczone straty. Widać, że w takich sklepach, jak HD czy Crocs zostało jeszcze sporo pracy. Ale mały butik z odzieżą polskich projektantów ELSKA jest już właściwie gotowy do otwarcia.

- Duże sieci “zamulają” nam sytuację - skarży się Tomek Barwik, właściciel butiku. - Tam wciąż sprzątają, w niektórych sklepach wciąż nieładnie pachnie. Fetor! Empik, jak tu plotkują, ma podobno milion złotych strat! Wiadomo: papier z książek szybko ciągnie wodę. Ja? 15-20 tysięcy strat. Ubrania i napuchnięta od wody lada. W czwartek w nocy oglądałem na moim telefonie podgląd z kamery w sklepie. Nie wyglądało, żeby miało nas zalać. Poszedłem więc spać. A rano było już po wszystkim.

Rafał Sosiński, dyrektor ds. technicznych Galerii Bałtyckiej liczy, że dolne piętro uda się otworzyć we wtorek, 19 lipca. - Kończymy przegląd wszelkich instalacji, w tym bezpieczeństwa - mówi. - We wtorek wszystko powinno być gotowe, ale czy poszczególne sklepy zostaną otwarte, to decyzje indywidualnych najemców.

Tymczasem w salonie z aparatami słuchowymi, po drugiej stronie ulicy, Marta Lisowska pokazuje miejsce, gdzie planowała powiesić dyplomy jej i jej męża, i ich salonu. - Ale wszystkie dyplomy popłynęły z wodą - mówi. - Naprawdę nie wiemy, co teraz robić. Idę zaraz do urzędu. Będę prosić, może dadzą nam chociaż zniżkę na czynsz na najbliższe miesiące, bo to lokal od miasta. Kolejny remont potrwa pewnie miesiące.

Lisowska ma dziś lepszy dzień od męża Łukasza. Dlatego to ona napisała kredą na tablicy ustawionej przed wejściem do salonu: “OTWARTE. Nie poddajemy się z powodu powodzi i dlatego zachęcamy do korzystania z naszych usług. Przepraszamy za chwilowe warunki. Bądźcie z nami! :)”

Miasto Gdańsk deklaruje, że w przeciągu 10-14 dni ustali, co było przyczyną zalania Wrzeszcza i jak będzie można przeciwdziałać takim dramatom w przyszłości. 

Telefon do dyżurnego inżyniera miasta: (58) 52 44 500.  

Zbigniew Cierliński z ul. Dekerta 1. Rower da się uratować, reszta - na śmietnik.

Czytaj także:

Skutki ulewy w Gdańsku. Zobacz nasze filmy z różnych części miasta

Ryby spłynęły do miasta - ludzie łapali rękami szczupaki!

Dlaczego dwaj mieszkańcy Wrzeszcza zginęli podczas ulewy?

Szef Gdańskich Melioracji: - Nie wiadomo czy taka ulewa nie powtórzy się w najbliższym czasie


SPROSTOWANIE:

Zgodnie z Ustawą z dnia 26 stycznia 1984 r. Prawo Prasowe z późniejszymi zmianami, proszę o usunięcie w całości mojej wypowiedzi z artykułu "Bądźcie z nami! Gdańszczanie, których zalało: między wściekłością a optymizmem" , zamieszczonego w dn. 19 lipca 2016 r. pod linkiem: https://www.gdansk.pl/wiadomosci/Badzcie-z-nami-Gdanszczanie-ktorych-zalalo-miedzy-wsciekloscia-a-optymizmem,a,57780.

Red. Sebastian Łupak zamieścił w w/w artykule moją wypowiedź o treści:

"Lidka Makowska, radna dzielnicowa z Wrzeszcza, która także mieszka przy ul. Dekerta 3 i jej piwnica też ucierpiała, mówi, że zdjęcia urzędników ze sztabu kryzysowego wrzucane na Facebooka wyglądały w piątkowy wieczór ładnie, ale co z tego, skoro jej fragment miasta, “zalewowy teren”, nie został uratowany. - Za późno nas ostrzegli, że zbiorniki zostaną przerwane - mówi Makowska.

W/w treść została opublikowana bez mojej zgody, pomimo jednoznacznej prośby o autoryzację wypowiedzi.

Rozmawiając z red. Sebastianem Łupakiem zastrzegłam, że nie zgadzam się na zamieszczenie jakiejkolwiek mojej wypowiedzi na portalugdansk.pl bez autoryzacji. Świadkiem mojej prośby o autoryzację był fotoreporter Grzegorz Mehring oraz nieznany mi pracownik portalugdansk.pl.

Niestety nie otrzymałam mojej wypowiedzi do autoryzacji, nikt z redakcji gdansk.pl się ze mną nie skontaktował.

Nie wyrażam zgody na manipulacje zabiegi redakcji gdansk.pl, gdzie z całej mojej wypowiedzi o skutkach powodzi i paraliżu służb miejskich zamieszcza się jedno zdanie, opatrując je w kolejnym akapicie komentarzem autora tekstu, będącym jego własną opinią, podważającą sens mojej wypowiedzi oraz niezgodną z ze stanem faktycznym, o treści:

"Fakty są jednak takie, że nikt nie mógł ostrzec mieszkańców z wyprzedzeniem. Synoptycy zapowiadali opady trzy razy mniejsze w porównaniu z masą wody, jaka spadła na miasto. Kto więc mógł wiedzieć, że przerwany będzie którykolwiek ze zbiorników retencyjnych?"

14 lipca, w wyniku ulewy, już w godzinach wieczornych oba uszkodzone zbiorniki retencyjne na Potoku Strzyża przelewały się, o czym doskonale wiedział Sztab Kryzysowy. Jednakże dopiero o godz. 0:37 ze Sztabu przesłano informację do mediów, że strażacy ustawiają zapory na "rzece Strzyża". Te zapory były już zbyteczne, Potok Strzyża wylał z brzegów i zalał tereny w śladzie swojego koryta, co dokumentują filmiki i zdjęcia, zamieszczane przez mieszkańców w mediach społecznościowych.

Dziennikarz myli się zatem z prawdą, pisząc, że "nikt nie mógł ostrzec mieszkańców z wyprzedzeniem". Na jakiej podstawie dziennikarz zamieszcza taki komentarz? I czy pracownik samorządowego portalu może komentować wypowiedzi mieszkańców, zgodnie ze swoją opinią? Czy nie powinien przytoczyć wypowiedź przedstawiciela jednostki organizacyjnej Gminy Gdańsk, odpowiedzialnej za utrzymanie zbiorników retencyjnych, czyli miejskiej spółki Gdańskie Melioracje?

Zgodnie z Ustawą Prawo Prasowe dziennikarz jest " zobowiązany zachować szczególną staranność i rzetelność przy zbieraniu i wykorzystaniu materiałów prasowych, zwłaszcza sprawdzić zgodność z prawdą uzyskanych wiadomości lub podać ich źródło".

Tymczasem do w/w komentarza red. Łupaka pojawia się ANONIMOWA wypowiedź "strażaków", którzy zarzucają mieszkańcom brak "logicznego myślenia":

"- Jak się posłucha ludzi, to czasem ręce opadają - mówią strażacy. - Fakt, że są rozgoryczeni, ale czy to musi odbierać zdolność logicznego myślenia? Zero świadomości czym jest żywioł. Zero świadomości, że nie wszystko da się przewidzieć. A człowiek wciąż jest mały wobec sił przyrody."

Powyższa arogancka wypowiedź anonimowych strażaków jest przykładem manipulowania opinią publiczną, brakiem rzetelności dziennikarskiej (dlaczego "strażacy" wypowiadają się anonimowo?), oraz brakiem empatii redaktora Sebastiana Łupaka i jego zwierzchników wobec tragedii powodzian z Wrzeszcza.

Dodam, że w mojej rozmowie z red. Łupakiem mówiłam o paraliżu służb kryzysowych podczas powodzi, niestety te informacje nie pojawiły się w artykule. Mówiłam o tym, że od czwartku do wtorku powodzianie ze zlewni Potoku Strzyża wokół skrzyżowania przy Galerii Bałtyckiej zdani byli głównie sami na siebie. Służby kryzysowe Urzędu Miasta Gdańska przez 5 pierwszych dni działały niewydolnie, na telefon Dyżurnego Inżyniera Miasta nie można się było dodzwonić, nagrane zgłoszenia z prośbą o kontener czy inną pomoc nie zostały odsłuchane z automatycznej sekretarki, wiec nie zostały przyjęte do realizacji.

Dla ponad 500 zalanych mułem, szambem i fekaliam lokali udostępniono zaledwie 14 kontenerów. Straż Pożarna skupiona była na wypompowywaniu wody z ulic, wiec mieszkańcy na własny koszt musieli zorganizować pompy i agregaty, by pozbyć się szamba ze swoich lokali oraz sami wynosili zniszczone rzeczy i meble na podwórka i ulice.

Dopiero 5. dnia po powodzi, we wtorek, 19 lipca, do najbardziej poszkodowanych mieszkańców dotarli urzędnicy miejscy, zapewne zmobilizowani do działania przez relacje na żywo w ogólnopolskich mediach, deklarując przyspieszenie prac w oczyszczaniu podwórzy i ulic z wysypisk gnijących rzeczy i sprzętów.

Lidia Makowska

radna Dzielnicy Wrzeszcz Górny, mieszkanka poszkodowanego przez powódź rejonu Wrzeszcza

TV

Finał świątecznej akcji „Każdy może pomóc”. Wymarzone prezenty jadą do dzieci i seniorów