Mówiąc anegdotycznie: przed 1989 rokiem plan zagospodarowania przestrzennego miasta stał w urzędzie ukryty za kotarą. Nikt postronny nie miał do niego dostępu, wszystko należało wtedy do władzy komunistycznej.
Czasy na szczęście się zmieniły. Jak mówił w czasie warsztatów Ryszard Gruda, członek Miejskiej Komisji Urbanistyczno-Architektonicznej: – Nie da się już w Gdańsku zarządzać samemu. Partycypacja społeczna jest nieodzowna. Nie da się zbudować miasta i dobrze w nim żyć bez udziału mieszkańców.
Rzeczywiście, w nowoczesnym planowaniu miasta, jego infrastruktury i transportu trzeba brać pod uwagę zdanie władz, deweloperów i mieszkańców. – Powstawanie planu zagospodarowania przestrzennego musi być procesem transparentnym, społecznym, którego muszą pilnować rady dzielnic – mówił Gruda.
Trzeba mieszkańców edukować
Ewa Lieder, przewodnicząca zarządu Rady Dzielnicy Wrzeszcz Dolny, wzywała: – Mieszkańcy mają prawo do miasta, do współdecydowania o najważniejszych sprawach. Ich partycypacja się opłaca, ale do mieszkańców trzeba mówić jasnym językiem, nie urzędniczym żargonem. Oczywiście trzeba mieszkańców edukować, żeby wiedzieli, o czym mówią, a nie tylko krzyczeli „Nie pozwalamy!”. Mieszkańcy muszą mieć świadomość procesów zachodzących w mieście, wiedzieć, że kołdra jest krótka, czyli budżet jest ograniczony. Ale i tak głosu mieszkańców trzeba słuchać, nawet jeśli sobie pokrzyczą – podkreślała Lieder. – Bo deweloperzy może i wiedzą, jaka oferta handlowa jest potrzebna, ale nie znają się na innych ważnych potrzebach mieszkańców.
Lieder wypomniała miastu i deweloperom kilka przypadków, gdy konsultacje społeczne zostały pominięte bądź zignorowane, co stało się zalążkiem poważnych konfliktów między mieszkańcami a władzami. Lieder uważa, że wystarczyłoby posłuchać mieszkańców, aby uniknąć wielu sporów i ułatwić ludziom życie.
Gdański radny Grzegorz Strzelczyk (PiS) ripostował: – Nie możemy popadać ze skrajności w skrajność: nie może być tak, że tylko władze i deweloperzy urządzają miasto technokratycznie, ale też nie może być odwrotnie: że robią to niekompetentni mieszkańcy. Nie możemy oddać władzy nad miastem ignorantom.
Żyjemy razem, nie każdy osobno
Prelegenci przypominali, jakie zagrożenia niesie za sobą dzika prywatyzacja, oddawanie decyzji „chytremu kapitałowi”; jak moda na ogrodzone osiedla mieszkaniowe zagraża budowaniu wspólnoty. Mówiono o dobru wspólnym, konieczności budowania cnotliwego i roztropnego, a nie tylko chciwego społeczeństwa, o konieczności wychodzenia poza jednostkowe życie i dążenia do „uwspólnienia”.
Profesor Iwona Sagan z Uniwersytetu Gdańskiego przypomniała, że planowanie miasta w ramach studium to wspólnotowe określenie, w jakim mieście chcemy żyć. – Myślmy o mieście jako całości – apelowała prof. Sagan. – Wyjdźmy poza interes określonej dzielnicy, określonej grupy interesów. Właśnie kształtujemy styl naszego życia na najbliższe lata. I trzymajmy się tego, co zadecydujemy: czy chcemy miasta globalnego, czy kameralnego. Mamy legitymację całej gdańskiej wspólnoty.
Architekt Wojciech Targowski z Politechniki Gdańskiej mówił, że nie ma odwrotu od coraz większej dominacji dobra wspólnego. – Musimy się starać powiększać strefę szczęścia coraz większej liczby mieszkańców. Ale nie da się tego zrobić bez sprawnego prawa – podkreślił Targowski. – Prawo musi być znane i szanowane. Jeśli zdecydujemy, że mamy dogęszczać pewne obszary miasta, to dogęszczajmy! Część ludzi będzie niezadowolona, ale trudno. Musimy działać zgodnie z prawem. Chwiejne prawo to najgorsza rzecz, bo niewidzialna ręka rynku nie jest w stanie samodzielnie we właściwy sposób regulować miasta. Nie możemy każdej działki, jaką oddajemy deweloperom, traktować oddzielnie, w oderwaniu od otoczenia, zwłaszcza teraz, gdy jest w Polsce kryzys urbanistyki.
Zobacz także: