- Ten fragment ściany odpadł - tłumaczy Iwona Zając, malarka i muralistka, wskazując skazę na ścianie. - Wiadomo, zżarty tynk, który się obsypuje. Ale ja to wykorzystam i przerobię na fragment wnętrza drzewa. Tak pracuję, używając tego, co daje mi ściana. Zmieniam pod nią projekt.
Projekt nazywa się “Ziemia domaga się ciała" i jest przestrzennym obrazem ciała w krajobrazie.
Iwona Zając: - Zaczęłam go malować dwa lata temu, przed Wielkanocą. Interesuje mnie proces, powstawanie pracy, a nie samo malowanie muralu. Zaczynam od położenia ciała. Kiedy ono zaistnieje w przestrzeni publicznej, nakładam na nie kolejne warstwy ziemi. W ten sposób powstają struktury. Następnym etapem będzie wydobywanie ciała z ziemi. Jeszcze nie wiem, jakiej jest płci. Chowałam kobietę, ale kim będzie ostatecznie? Nie wiem. Proces jego wydobywania to nasz proces życia na ziemi - ciało składamy do ziemi, by potem zmartwychwstało do życia.
Martwe ciało wraca do ziemi i razem z wiosną zakwita
Iwona Zając wskazuje podobieństwo do dzieł Any Mendiety, kubańskiej artystki, która również zajmowała się sztuką ziemi i ciała w przestrzeni i krajobrazie.
Iwona Zając: - Kiedy zaczęłam pracować nad tą realizacją, trafiłam na jej wystawę w Londynie. Wtedy żegnałam się już ze “swoim” murem [mur dawnej Stoczni Gdańskiej, na którym autorka przedstawiła zilustrowane opowieści pracowników o ich marzeniach, życiu i pracy. Został zburzony w 2013 roku - red.]. Zamalowałam wszystko na czarno. Została tylko Nike - samotna, bez skrzydeł, samo ciało. Drobne, schorowane. Przed samym wyburzeniem zamalowałam i ją. Wyjechałam do Londynu i tam zobaczyłam w Hayward Gallery wystawę Any. Ona robiła podobne obrazy ciała w krajobrazie. Nazwała to “Siluetas”.
Kolejną inspiracją dla artystki stała się wystawa “Pod asfaltem” obejrzana przez nią w Blekinge Museum w Szwecji, z którym współpracowała (trafiły tam na dwa lata przeniesione na płótno projekty ze stoczniowego muru). Wystawa ukazywała dokumentację wykonaną przy pracach archeologicznych. Ze zdjęć i rekonstrukcji wynikało, że po jakimś czasie pewnych struktur nie można już wydobyć, stają się częścią ziemi.
Artystka wraca na ścianę
“Ziemia domaga się ciała” jest powrotem artystki do malowania w przestrzeni, ale już w inny sposób.
Iwon Zając: - Kiedy malowałam na murach zależało mi, by mieć kontakt z widzem, nie zamykać się w galerii, która jest martwa. Niedostępna dla ludzi. Kiedy zaczynałam w 2000 roku malowanie na ścianach, byłam zachwycona tą przestrzenią, ogromem! Sama nie malowałam wielkich murali, najwyższy miał 7 metrów (na ul. Klinicznej). Ścianę traktowałam jak rodzaj płótna. Takiego wielkiego nie kupiłabym, jest trudne do transportu, noszenia itd. A ściana daje Ci wolność! Ale teraz wróciłam do rysowania. Przestałam malować murale. Robię to sporadycznie, tylko na swoje potrzeby.
“Cielesny” mural Zając jest więc pracą intymną. Nie tylko ze względu na treść, również na miejsce ekspozycji. Znajduje się na podwórku galerii sztuki ulicznej Layup na terenie byłej Stoczni, ale niełatwo go odnaleźć (autorka na swoim FB udostępnia mapkę). Kiedy już trafimy pod odpowiedni adres, trudno dostrzec szczegóły ze względu na wysokość i zagłębienie ściany. Ale już samo poszukiwanie może być okazją do refleksji: o stoczni, której już nie ma; o ideach, które przemijają; o zawodnej ludzkiej pamięci.
Samotność artysty, powrót do normalności
Mural towarzyszy wystawie “Cud ciężkiej pracy jako rytuał codziennego życia”. Na wystawie wrócimy pamięcią do najsłynniejszej pracy Zając - stoczniowego muralu, który powstał w 2004 roku jako hołd złożony temu miejscu przez artystkę. Obejrzymy trzy płótna, na które przeniosła wypowiedzi stoczniowców: Władysława Skoworodko i Tadeusza Rogalskiego, umieszczone tam w 2004. Malarka wybrała żmudną technikę haftu (pomagały jej mama: Urszula Frąszczak-Zając, jej przyjaciółki: Irena Murat i Alicja Maria Żarkiewicz oraz bratanica: Anna Szmurło), bo chciała nie tylko zachować ich treść i zarys, ale też nawiązać i podkreślić swoim mozołem trud pracy stoczniowców. W "Łaźni" zobaczymy też szablony, których używa malarka do tworzenia prac w przestrzeni - delikante, ażurowe, przypominające w dotyku skórę ludzką.
Iwona Zając: - Zamalowanie Nike, jej “zejście” z muru, było dla mnie symbolem samotności artysty i zejścia z piedestału. Powrotu do prawdziwego życia.
Proces powstawania dzieła, zapisy rozmów z ludźmi, ich świadectwa, dokumentacja malowania, ale i znikania zostały przeniesione przez nią również do świata wirtualnego. Tak powstała strona "Stocznia w eterze": http://www.stoczniaweterze.com/.
Iwona Zając: - Kiedy chciałam uruchomić “Stocznię w eterze”, poprosiłam moich rozmówców o spotkanie i zgodę na udostępnienie publiczne ich wspomnień i nazwisk. Czy wiesz, że niektórzy w ogóle nie pamiętali, że ze mną rozmawiali? To uczy pokory. Bo człowiekowi się wydaje, że stworzył jakieś wiekopomne dzieło, pisano o mnie, że oddałam głos stoczniowcom... a dla nich to często nie miało większego znaczenia. Bardzo ważny był ten powrót do normalności, dlatego nazwałam to “cudem ciężkiej pracy”. Całe życie mówiłam, że twórczość jest dla mnie najważniejsza, ale teraz uważam, że bycie człowiekiem. Fajnie jest po prostu dobrze żyć.
Wernisaż wystawy “Cud ciężkiej pracy jako rytuał codziennego życia” rozpocznie się 1 kwietnia o godz. 18 w Łaźni 2 Centrum Edukacji Artystycznej ul. Strajku dokerów 5, Gdańsk - Nowy Port. Będzie można ją oglądać do 30 kwietnia. Malowanie muralu potrwa do 18 kwietnia 2017: Galeria sztuki ulicznej Layup, ul. Niterów 29, Gdańsk.
Projekt zrealizowano ze środków Miasta Gdańska w ramach stypendium kulturalnego Miasta Gdańska oraz stypendium Marszałka Województwa Pomorskiego.