Na pytanie, z czego po tych 10 latach jest najbardziej dumny, Antoni Pawlak odpowiada: - Że nie dałem się zwariować, byłem i jestem sobą. To oczywiście pociągnęło za sobą pewne koszty. Ktoś powiedział mi pewnego dnia, że połowa gdańskich dziennikarzy mnie kocha, a połowa nienawidzi. Od siebie dodam, że mają powody do tej nienawiści. Nigdy nie umiałem przejść do porządku dziennego nad głupotą niektórych dziennikarzy i dziennikarek. Zamiast więc milczeć, napisałem sporo sprostowań i niemało skarg do redaktorów naczelnych. Moim zdaniem poziom polskiego dziennikarstwa w ostatnich latach obniżył się w dramatyczny sposób (przeczytaj - tekst Antoniego Pawlaka na końcu tej publikacji).
Pawlak z powołania czuje się poetą (ma w dorobku 20 tomików wierszy), ale już jako licealista zaangażowany był w działalność opozycyjną w PRL. W 1972 r. skazany na półtora roku w zawieszeniu za kolportaż ulotek nawołujących do bojkotu wyborów do ówczesnego sejmu. Jako 28-latek uczestniczył w strajku sierpniowym w Stoczni Gdańskiej. Był etatowym pracownikiem “Solidarności” do czasu stanu wojennego, następnie - internowany na 7 miesięcy. Po powrocie na wolność - praca dla pism podziemnej “Solidarności” i duży sukces poetycki: w 1983 r. Pawlak został laureatem prestiżowej Nagrody Fundacji Kościelskich.
Po upadku PRL pracował w prasie - w redakcji Gazety Wyborczej, następnie jako sekretarz redakcji Super Expressu. w 2006 r. został doradcą ds. kultury przy prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu. Od kwietnia 2007 był rzecznikiem prasowym.
- Dwa lata temu powiedziałem prezydentowi, że czuję się zmęczony tą robotą, wręcz wypalony - mówi Pawlak. - Odpowiedział, że to nie takie proste, bo nie ma pomysłu na nowego rzecznika. Teraz znalazła się odpowiednia osoba na tę funkcję.
Nowa rzeczniczka prezydenta Adamowicza - Magdalena Skorupka-Kaczmarek - karierę zawodową zaczynała jako dziennikarka telewizyjna. Ostatnich kilka lat przepracowała jako rzeczniczka prasowa Gdańskich Inwestycji Komunalnych, spółki miejskiej, która zrealizowała ważne inwestycje: stadion piłkarski w Letnicy i tunel pod Martwą Wisłą. Miała duży udział w budowaniu pozytywnego klimatu medialnego wokół tych inwestycji. Od jesieni ub. roku pracowała przy prezydencie Adamowiczu, jako specjalistka odpowiedzialna za funkcjonowanie mediów społecznościowych Miasta. Prywatnie jest żoną Marcina Kaczmarka, jednego z najbardziej utalentowanych trenerów piłkarskich nowego pokolenia - obecnie menadżera Wisły Płock.
Antoni Pawlak nadal będzie współpracował z prezydentem Adamowiczem - jako doradca i główny specjalista w kancelarii prezydenta Gdańska.
Zatrudnienie przebojowej i młodej Magdaleny Skorupki-Kaczmarek jako rzecznika prasowego w gdańskim magistracie komentowane jest przez część mediów (m.in. portal trójmiasto.pl) jako sygnał, że Paweł Adamowicz nie zamierza wycofywać się z polityki, ale przygotowuje się na walkę w warunkach stworzonych przez PiS. Jeśli nowa ustawa o samorządach uniemożliwi Adamowiczowi kandydowanie po raz kolejny na prezydenta Gdańska, będzie on mógł próbować swoich sił w wyborach do Sejmu lub Parlamentu Europejskiego.
ANTONI PAWLAK O SWOICH PRZYPADKACH Z ŻYCIA RZECZNIKA PRASOWEGO - tekst opublikowany na portalu webnalist
- Panie rzeczniku na ulicy Siennickiej jest dziura w jezdni. Czy mogę prosić o komentarz prezydenta w tej sprawie? Lekko mnie zatkało. - Komentarz prezydenta do dziury w jezdni? Nie przesadza pani? - No bo wie pan - zaświergotała. - Komentarz prezydenta podnosi rangę tekstu. - Rozumiem. To może by jeszcze bardziej podnieść rangę tekstu poprosi pani o komentarz Benedykta XVI? Obraziła się. Rzecznikiem prezydenta miasta zostałem przypadkowo. I wbrew swojej woli. Ale zostałem. I jestem takim trochę rzecznikiem-dziwolągiem. Rzecznikami zostają zazwyczaj ludzie młodzi i ukrawatowani. A ja młody już nie jestem, a krawat miałem na sobie chyba ze trzydzieści lat temu. Poza tym w chwili nominacji byłem już człowiekiem ukształtowanym, z pewnym bagażem doświadczeń i dokonań. Także publicystycznych i felietonowych. I trudno mi było upilnować się w roli kogoś, kto jak coś powie, to od razu będzie to odbierane jako oficjalne stanowisko miasta. Decyzja o mojej nominacji została przez prezydenta ogłoszona 1 kwietnia. To znamienne. Moim niewątpliwym plusem było to, że odebrałem dobrą szkołę dziennikarską w początkowym, najlepszym okresie „Gazety Wyborczej”. A potem w „Super Expressie”, który wtedy, w latach 90., był jeszcze porządną gazetą, a nie czymś, czym jest dzisiaj. Z początku nie byłem w stanie zrozumieć, że to już nie lata 90., że świat się zmienia. A z nim dziennikarstwo. Że rzetelność i znajomość tego o czym się pisze przestały być ważne. Bo ważniejsza jest oglądalność, klikalność, sprzedaż i tak dalej. Czyli handel. Zawód dziennikarza przestaje być zawodem zaufania społecznego. Obniżają się standardy i wymagania. Pamiętam taką scenę z sekretariatu „Gazety Wyborczej” z początku lat 90., kiedy Julek Rawicz nagle walnął pięścią w stół. Myślałem, że coś szokującego przeczytał, bo akurat przeglądał stos gazet gdy tak walnął. - Co jest? - Zapytałem zaniepokojony. - Kurwa, tak nie może być! Spójrz tu, no spójrz tylko. Spojrzałem. W jakiejś gazecie (pomińmy tytuł) wywiad z prezydentem Wałęsą. - Coś nie tak Lechu powiedział? - Nie o to chodzi. Zobacz wywiad z prezydentem RP robi dziumdzia, która dopiero od niedawna pracuje w zawodzie. Od niedawna! Rozumiesz? - Nie rozumiem… - Nawet ty nie rozumiesz? No kompletny upadek obyczajów, etosu i takich tam. Wiesz w 1961 roku byłem młodym dziennikarzem z dziale miejskim Życia Warszawy”. Miałem wtedy 25 lat. A od dwóch lat już w „Życiu” pracowałem. I wyobraź sobie, że na porannej operatywce działu stanął problem kto zrobi krótki wywiadzik z dyrektorem od warszawskich tramwajów. No to zaproponowałem, że może ja. Na to szef działu spojrzał na mnie kpiąco i powiedział; „Rawicz, pracujesz w zawodzie dopiero dwa lata, to dla ciebie za poważny temat”. Rozumiesz? Rozmowa z dyrektorem od tramwajów to za duży temat dla faceta o tak nikłym stażu dziennikarskim. A dziś? Dziś taka dziumdzia po roku pracy robi wywiad z prezydentem. Z prezydentem, nie z dyrektorem tramwajów. Pora umierać, Antek, pora umierać. Ale ja - mimo tych biadań Rawicza - wierzyłem w rzetelność, w etos. I tak dalej. Stąd moje częste spory i nieporozumienia z dziennikarzami. Nie miałem do nich pretensji jak objeżdżali władze miasta, jeśli robili to rzetelnie. Ale jak nie, to robiłem awantury – pisałem do dziennikarz, do naczelnych. Często ponosił mnie temperament. Czasami za bardzo. Ale jak tu się nie wkurzyć, gdy czyta się w tabloidzie, że mój szef pozbawił pewną staruszkę prawa do lokalu komunalnego w 1974 roku? On miał wtedy dziesięć lat i nawet mu się nie śniło, że będzie prezydentem. W dodatku, jak staruszka dziennikarce o tym opowiadała, to w pewnym momencie westchnęła, że z tego wszystkiego to chyba się powiesi. A na to dziennikarka wesoło zaproponowała pani, by dała się sfotografować ze stryczkiem. Pani dała się. Albo, jak po mojej interwencji dziennikarka z rozkoszną szczerością pisze; „To prawda, nie sprawdziłam tej informacji. Wydawało mi się to niepotrzebne”. Albo jak dziennikarz wściekle atakuje władze miasta, że jakaś pani w mieszkaniu komunalnym ma nieszczelne okna, „a miasto nie chce jej ich wymienić”. I nie wspomina o tym, co już ode mnie wiedział. A mianowicie, że pani ta ma około 80 tysięcy złotych niespłaconych czynszów. Albo dziennikarka poprosi o komentarz. Przesłałem. Następnego dnia przeczytałem ów komentarz z lekkim zdziwieniem. Pani redaktor dopisała do niego parę słów od siebie. Z dopisku można było wnosić, że kompletnie nie wiem o czym mówię. Co zresztą kilka osób mi wytknęło. Napisałem więc do dziennikarki maila prosząc o przeprosiny na łamach gazety. Skoro publicznie zrobiła ze mnie kretyna – myślałem – to publicznie powinna to odwołać. Po kilku godzinach odpisała, że rzeczywiście „posługując się metodą kopiuj wklej pomyliłam się”. I napisała, że bardzo przeprasza. Więc napisałem jej (kierując to też do redaktora naczelnego), że rozumiem pomyłkę, ale obstaję przy sugestii o przeprosinach w gazecie. Redakcja przez tydzień milczała. Ponowiłem więc maila, tym razem tylko do naczelnego. Po dwóch dniach odpisał, że przeprasza i że przeprosiny „ukażą się jutro”. Jutro minęło trzy lata temu. Ale czekam. Znajomej dziennikarce opowiadałem jak poszedłem do jej redakcji poznać nowego naczelnego. Ten na mój widok wstał, wyciągnął w moim kierunku palec wskazujący i ryknął na cały głos. - Przez pana kobiety płaczą! Spojrzałem zdziwiony lekko takim powitaniem. - To znaczy, wie pan - dodał już łagodniej. - Moje dziennikarki płaczą po pana mailach. Koleżanka uśmiechnęła się. - Wiesz Antek połowa dziennikarzy cię kocha, połowa nienawidzi. Ale są też i tacy dziennikarze, z którymi mam niezłe relacje. Czasami spowodowane są one dość zaskakującym stosunkiem do zawodu. Kiedyś zadzwonił do mnie dziennikarz, że chciałby zrobić dłuższą rozmowę z moim szefem. Taką do kamery rozmowę. - O, umówię cię. Ale mógłbyś podać zakres tematów, które chcesz poruszyć. - Antek, a po co? Przecież mnie znasz. Wiesz, że nigdy nikomu nie zadałem trudnego pytania. Fakt. W czasach stosunkowo zamierzchłych, gdy premierem był Donald Tusk, a jego syn Michał dziennikarzem gdańskiego dodatku „Gazety Wyborczej”, wieczorem zadzwonił kolega. - Nie wiedziałem, że zdjęli cię z funkcji rzecznika… - Jak to zdjęli? - Nic nie wiesz? To zajrzyj na portal „Wyborczej”. Na tekst Mszki Tuska. To zajrzałem. A tam stoi jak byk: „wyjaśnia Antoni Ptak, rzecznik prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza”. Chwyciłem więc za telefon i zadzwoniłem do swego pryncypała. Kiedy wreszcie odebrał zapytałem dlaczego wywalił mnie z roboty nic mi o tym nie mówiąc. Zaprzeczył. No to poczułem się deko lepiej i napisałem maila do tzw. Małego Tuska. Szanowny Panie Redaktorze! Zmuszony jestem zaprotestować przeciwko użytemu przez Pana w tekście „Inwestycje na Euro w nowych rękach” sformułowaniu „wyjaśnia Antoni Ptak, rzecznik prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza”. Nazywam się mianowicie Antoni Pawlak. Wiem, że noszę rzadkie i trudne nazwisko, którego nie da się zapamiętać. Ale można je sprawdzić. Chyba, że mianowany został nowy rzecznik prezydenta Adamowicza, a ja nic o tym jeszcze nie wiem. Z poważaniem. Następnego dnia z rana zadzwonił zdetonowany Tusk. - Strasznie pana przepraszam panie rzeczniku. Zupełnie nie wiem jak to się mogło stać. Ewidentnie moja wina. Może sprostowanie i przeprosiny napiszę? Co pan na to? - Panie Michale - odrzekłem lekko protekcjonalnie. - Nie ma sensu dawać sprostowania. Ale pod warunkiem, że pan teraz, tak z ręką na sercu zapewni mnie, że pisząc Ptak nie miał Pan na myśli Chuj. Zapewnił mnie że nie miał. Czasami mi się marzy, że mam do czynienia głównie z rzetelnymi, znającymi temat dziennikarzami. I z tego powodu znajomi śmieją się ze mnie. Ale marzyć warto, bo marzenia czasami się spełniają. Jak na przykład mojemu przyjacielowi, który miał wredną teściową. I już nie ma. Antoni Pawlak |