W 2001 roku ukazały się „Kaprysy losu. Historia jednej rodziny XX wieku” - autobiograficzna powieść Hanny Reszczyńskiej-Essigman, wydana przez Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu. Napisała ją w Londynie, bo zanim przyjechała do Gdańska - w 2014 roku, 40 lat spędziła w Wielkiej Brytanii. W liczącej blisko 200 stron książce zawarła historie kilku pokoleń, począwszy od babki żyjącej pod zaborem rosyjskim, po jej własne losy; wzbogacone nielicznymi zdjęciami, które przetrwały lata okupacji i późniejszą emigrację.
Gdyby chciała opisać wszystko, powstałoby kilka tomów.
- Miałam bardzo bogate życie - wspomina.
Nie ma w tym stwierdzeniu krzty przesady. Urodziła się w Wilnie, 5 stycznia 1928 roku. Stamtąd przeniosła się z rodzicami do Warszawy. Miała 11 lat, kiedy wybuchła wojna. Lata okupacji niemieckiej spędziła uczęszczając do „Szkoły Krawieckiej” - kryły się pod tym szyldem szkoła podstawowa i gimnazjum-liceum dla dziewcząt, prowadzone przez Siostry Zmartwychwstanki na Żoliborzu. W 1943 roku, kiedy miała 15 lat, na jej oczach, w mieszkaniu rodziny przy ulicy Krasińskiego, Gwardia Ludowa zamordowała jej ojca - komendanta granatowej policji w Warszawie Aleksandra Reszczyńskiego (został zrehabilitowany w 1977 roku).
- Był na tym stanowisku tylko dlatego, że zmusili go Niemcy - on nie chciał, był bezpartyjny, niezależny - przypomina córka. O tej sprawie pisały zresztą na przestrzeni ostatnich lat liczne media. - Zabójstwo ojca to było dla mnie tragiczne wydarzenie - mówi, nie ukrywając, że był to jeden z impulsów przystąpienia do Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 roku, ale nie jedyny. - Uważałam się za bardzo wielką patriotkę. Musiałam iść pomóc.
Była łączniczką - pod pseudonimem „Ita” działała w żoliborskim II Obwodzie „Żywiciel” Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej. Ten patriotyzm, podobnie jak na wielu innych młodych ludzi, ściągnął na nią nieszczęście. W 1945 roku - miała wtedy 17 lat - została aresztowana. Z Urzędu Bezpieczeństwa w Bielsku-Białej przewieziono ją do Katowic, więzienie mieściło się przy ulicy Mikołowskiej.
- Prowadzili nas czwórkami na salę rozpraw, która była w nieistniejącym dziś katowickim Kinie Zorza. Grupa młodych, patriotycznych zapaleńców, w sumie 19 osób było do przesłuchania. Kobiety wychodziły na ulicę z obrazkami świętymi, wołały „nie bójcie się, modlimy się za was” - wspomina.
Nawet kilkadziesiąt lat później na samą myśl o tamtym wydarzeniu nie może ukryć wzruszenia, gdy o tym mówi. Tamtego czasu nie wymaże z pamięci nigdy. Potrafi odtworzyć każde słowo, które wtedy padło, szczegóły przesłuchania. Oskarżana była o działalność przeciwko Polsce, ciążyło też na niej nazwisko ojca. Groziła jej kara śmierci.
- Kiedy doszli do litery „r”, prokurator mówi: „Reszczyńska to najgorsza zakała tej grupy. Ojciec jest służalcem hitlerowskim, a ona przeciwko legalnej Polsce chce walczyć”. Na słowa o ojcu, wściekłam się. Wstałam i powiedziałam: „Ja nie pozwalam, żeby tak o nim mówić”. Na to sędzia, który tam był, zimnym głosem, z rosyjskim akcentem wycedził: „Patrzcie, oskarżona nie pozwala..., oskarżona protestuje... Siadać!”. Nie myślałam wtedy o konsekwencjach. Ale bałam się.
Przesłuchiwany po niej jej kolega dostał karę śmierci. Trzech jej kolegów wtedy rozstrzelano. Ona trafiła do celi z dwiema koleżankami. Po dziesięciu dniach odsiadki wiszący nad nią wyrok pozbawienia życia zmieniono jej na 10 lat więzienia. Dzięki matce, która stawała na głowie, żeby uratować córkę, ostatecznie odsiedziała tylko półtora roku. Dla młodej dziewczyny, którą wtedy była, to bardzo długo, nigdy nie otrząsnęła się też całkowicie z tego, co tam widziała i usłyszała. Ale była wdzięczna losowi, że dostała drugą szansę. Nadal miała apetyt na życie.
- Po wyjściu musiałam nadrobić szkołę. Przez wojnę i niemiecką okupację miałam niebywałe braki w edukacji. Ale trudno było mieć już głowę do nauki... Zachciało mi się rozglądać za chłopakami. Miałam swoją wielką miłość, niestety spłatała mi figla - ożenił się z inną, w Anglii - wspomina. - Wyszłam za mąż za innego, ale nie było tej iskry, iskra została z tamtym.
To był też czas rozkwitu jej fascynacji aktorstwem i możliwości realizowania swojego talentu. Pod nazwiskiem Hanna Tomczykiewicz-Reszczyńska (Tomczykiewicz przyjęła po pierwszym mężu) występowała między innymi w Teatrze Rapsodycznym w Krakowie, Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, a także w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie i wrocławskim Teatrze Współczesnym im. Edmunda Wiercińskiego (lata 1962-1970).
W Londynie, do którego wyemigrowała w 1970 roku, dołączając do matki, występowała w Teatrze Polskim oraz w Teatrze Nowym. Śmieje się, że do filmu jej nie wzięli, bo widocznie jest niefotogeniczna. Ale prawdziwą przeszkodą był polski akcent.
Pod pseudonimem, jako Hanna Rawicz (to herb rodziny Reszczyńskich), wydała m.in. tom wierszy zatytułowany „Zatrzymać chwilę” (Londyn, 1983 roku). Pisała też opowiadania. Zdolności literackie otrzymała w genach - jej matką była Marta Reszczyńska-Stypińska (z domu Zaremba) - poetka i dramatopisarka emigracyjna, której sztuki były realizowane przez Teatr dla dzieci i młodzieży Syrena, działający przy Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie.
Dobrze jej się żyło u boku drugiego męża, podobnie jak ona pochodzącego z Warszawy lekarza, doktora Władysława Essigmana, z którym zamieszkała w Welwyn Garden City - nieco ponad 30 kilometrów na północ od centrum Londynu. Jednak do Polski Hanna Reszczyńska-Essigman bardzo tęskniła. Wróciła więc tu po jego śmierci.
Do Gdańska, gdzie mieszka jej daleki kuzyn Piotr Reszczyński - ostatnia żyjąca rodzina, przyjechała mając już 86 lat. Akurat na rok przed wyborami w 2015 roku. Po 40 latach nieobecności, mając w pamięci jeszcze komunizm w Polsce, poczuła ekscytację, że po raz pierwszy w życiu może w swoim kraju wziąć udział w wolnych wyborach. Zagłosowała - na Prawo i Sprawiedliwość. Żałuje. - PiS niszczy kraj, o który my, powstańcy, walczyliśmy pazurami - konstatuje ze smutkiem.
W wieku 91 lat zmarła prof. Janina Suchorzewska - wzór dla lekarzy i obywateli
ZOBACZ WIĘCEJ ZDJĘĆ