Magdalena Głombiowska i Kamil Kotłowski działają jak dobry i zły policjant. Ona jest tą dobrą i wyrozumiałą, on - gdy trzeba, potrafi być ostry. A czasem trzeba, gdy mieszkańcy Domu Brata Alberta przy ul. Równej 13 na Oruni sprawiają kłopoty.
Dom Brata Alberta to schronisko z usługami opiekuńczymi. Oznacza to, że trafiają tu bezdomni, którzy nie dość, że nie mają gdzie mieszkać, to jeszcze są chorzy: to mogą być komplikacje powypadkowe, złamania, ale też np. choroby skóry. Najpierw trzeba ich postawić na nogi - wyleczyć, choćby ze świerzbu, poczekać, aż zagoją się rany - a dopiero później uczyć, jak wrócić do społeczeństwa: przestać pić, znaleźć pracę, wyrobić dokumenty. Jedno i drugie - piekielnie trudne.
Głombiowska mówi, że zdarza jej się płakać ze szczęścia, gdy któryś z jej podopiecznych odniesie mały sukces. Czym są te małe sukcesy?
- Może ktoś z własnej woli zapisze się na terapię przeciwalkoholową? Może sam złoży podanie o pracę czy nowy dowód? - mówi Głombiowska. - Ci ludzie muszą znów uwierzyć w siebie. W to, że warto leczyć się z alkoholizmu albo warto zgłaszać się codziennie na wymianę opatrunków. Muszą przekonać się, że ich zdrowie się liczy. Ciężko im czasem w to uwierzyć. Oni uczą się życia na nowo.
Podstawowe zadania: nakarmić i wyleczyć
W Domu Brata Alberta jest dwójka pracowników socjalnych na 120 mieszkańców. Bezdomni, którzy mieszkają w tym akurat schronisku, dostają trzy posiłki dziennie, są też pod opieką pielęgniarki, chodzą do pobliskiej przychodni. Ktoś ich karmi, ktoś pierze ich ubrania.
Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz, w towarzystwie Piotra Olecha z Wydziału Rozwoju Społecznego oraz pracowników MOPR, poświęcił pół wtorku, żeby odwiedzić pięć takich placówek dla bezdomnych: od schronisk dla mężczyzn, przez noclegownie, ośrodek MONAR-u, pogotowie dla osób nietrzeźwych, aż po schronisko dla kobiet z dziećmi.
Trudna podróż po mieście widzianym z mało znanej perspektywy. Można się licytować, gdzie było bardziej “hardkorowo”. Reporterom gdansk.pl wystarczyła jedna wizyta, w Domu Brata Alberta, żeby wystarczająco napatrzeć się na ludzką biedę i ludzkie dramaty.
Potrzebującymi opiekuje się miasto
Prezydent chciał wiedzieć w jakich warunkach żyją ludzie bezdomni i na czym polega praca z nimi. Opieka nad bezdomnymi jest zadaniem miasta; budżet centralny z Warszawy nie pomaga. Gdańsk wydaje w sumie sześć milionów złotych rocznie na pomoc bezdomnym (łącznie z zasiłkami), w tym cztery miliony tylko na schroniska. W przyszłym roku powinno to być siedem milionów.
Liczy się, że w Gdańsku może przebywać do tysiąca osób bezdomnych. Duża część mieszka w schroniskach, inni po prostu na ulicy czy w śmietnikach, w ogródkach działkowych.
W części gdańskich schronisk trwają teraz remonty: malowanie ścian, czyszczenie pomieszczeń i korytarzy, odświeżanie. Przydaje się. Warunki nie przypominają tu hotelu z gwiazdkami, jest nader skromnie.
Chodzimy po budynkach. Jak zauważa Kamil Kotłowski, pracownik socjalny z Domu Brata Alberta, wraz ze starzeniem się całego społeczeństwa, starzeć będą się też bezdomni: coraz więcej będzie ludzi niedołężnych, starych, którym ciężko będzie wyjść z tragicznej sytuacji. Problem będzie więc narastał.
W Domu Brata Alberta Adamowicz chciał wiedzieć, czy bezdomni, poza przebywaniem w schronisku, mają szansę na kontakt ze światem zewnętrznym. Okazało się, że chodzą na mecze Lechii Gdańsk (klub daje im bilety), chodzą na spotkania kabaretowe organizowane przez Abelarda Gizę (imprezy pod nazwą “Dzikie węże” w klubie Parlament).
Kamil Kotłowski powiedział nam, że jako pracownik socjalny czuje, że nie jest zostawiony sam sobie. - Miasto i inne instytucje pamiętają o nas i to jest mega OK - powiedział. - To nie są tylko deklaracje. Jest pomoc i jest zainteresowanie. Nie działamy w próżni.
Przypomnijmy, że za opiekę nad bezdomnymi odpowiada miejski MOPR, który zleca te zadania Towarzystwu Pomocy im. św. Brata Alberta, przekazując na to odpowiednie fundusze. Taka formuła, w której za pomoc bezdomnym odpowiada organizacja pozarządowa, najlepiej się sprawdza, gdyż pomocą zajmują się ludzie, którzy kochają to robić, którzy wkładają w to serce. Jak Magdalena Głombiowska, która deklaruje, że schronisko to jej życie. |
Oczywiście pomoc miasta nie oznacza, że wszystkie problemy są rozwiązane. Ostatnio brakowało na przykład materaców. 300 sztuk przekazała gdańskim schroniskom firma Stena Line, która wymieniała materace na promach.
Potrzeba jeszcze serca
Głombiowska: - Przydadzą się ubrania, środki czystości, buty w zimie są na wagę złota. Pościel, ręczniki - bierzemy wszystko. A przede wszystkim przyda się zainteresowanie ludzi. Mamy mało wolontariuszy. Gdyby ktoś chciał z tymi ludźmi czasem popracować, na przykład zrobić warsztaty plastyczne, albo wygłosić wykład o pielgrzymkach do miejsc świętych, byłoby wspaniale. Ci ludzie oczekują każdej wizyty, oczekują, że ktoś się nimi zainteresuje. Choćby wspólne śpiewanie kolęd przed świętami to dla nich wspaniała atrakcja.
Głombiowska znów się wzrusza. W jej oczach pojawiają się łzy. Jak to u dobrej policjantki. Ale, żeby nie było za słodko, są też wpadki.
Bezdomnym ze schronisk zdarza się np. wyjście na miasto, kupno alkoholu. Sam widziałem takiego delikwenta na wózku, który spał około godz. 13 na parkingu po drugiej stronie ul. Równej. Napił się, głowa opadła, kółka nie dowiozły go do schroniska. A zresztą, bezdomni nie mogą przebywać w ośrodku pijani. To złamanie regulaminu. Co zatem się z nimi wtedy dzieje? Latem to mniejszy problem, ale zimą trzeba im coś zaproponować, żeby nie zamarzli na ulicy.
Zawsze więc są nowe konflikty i nowe wyzwania.
- Na pewno nie narzekam w pracy na nudę - mówi Kamil Kotłowski.
Dla gdansk.pl Wojciech Bystry, prezes Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta w Gdańsku
Gdansk.pl: Ile w sumie ośrodków prowadzicie?
Wojciech Bystry: Prowadzimy dwa schroniska, dwie noclegownie, łaźnię, schronisko z usługami opiekuńczymi, dwa domy wspólnotowe i trzy centra integracji społecznej. Dziennie pomagamy blisko 400 osobom. Do tego mamy street-workerów, czyli ludzi, którzy chodzą po mieście i pomagają bezdomnym poza ośrodkami.
Dla wszystkich bezdomnych starczy miejsca zimą?
- W zimie jest trudno, ale miejsc nam zabraknąć nie może. Jeśli nie ma miejsca w pokoju, kładziemy ludzi na materacu na korytarzu, żeby ta osoba mogła w ciepłym spędzić noc.
Ile czasu bezdomni mieszkają w schroniskach?
- Mocno naciskamy na to, żeby ludzie nie tkwili w systemie pomocy latami, ale żeby starali się usamodzielnić, wyprowadzić ze schroniska. Są oczywiście tacy, którzy zostaną w schronisku dożywotnio. My znamy te osoby, wiemy, jak je wspierać. Nie każdy od razu nadaje się do pracy i samodzielności. Samo mieszkanie nie jest rozwiązaniem problemu, bo wiele osób nie potrafi po latach bezdomności planować budżetu, zadbać o mieszkanie. Pierwszą wypłatę wydają w pierwszym tygodniu. Tych ludzi trzeba uczyć od podstaw pewnych nawyków i zachowań.
Jak zwykli mieszkańcy miasta mogą pomagać bezdomnym?
- Pomoc musi być skrojona pod daną osobę. Każdy jest inny. Nie dawać pieniędzy na ulicy, bo to pomoc pozorna. Iluzoryczna, gdyż te osoby pieniądze najczęściej przepijają. Można pomagać jako wolontariusz, można wpłacić jeden procent, można podarować ubrania, środki czystości. Czasem ogłaszamy na naszym FB, że potrzebujemy pralki czy lodówki. My mamy narzędzia, żeby pomagać, ale każdy z bezdomnych sam musi podjąć decyzję, czy chce się zmienić, wyjść z tego. Nie pomożemy nikomu, kto sam tego nie chce. “Chłopie, jesteś wolnym człowiekiem, decyzja należy do ciebie!”
Apel do gdańszczanek i gdańszczan przed świętami?
- Pamiętajmy, że bezdomność to nie tylko brak mieszkania, brak jedzenia, ale też samotność. Nikt nie jest samotną wyspą. Zainteresujmy się więc starszymi sąsiadami; ludźmi, którzy potracili rodziny, spędzą święta sami. To najlepsza profilaktyka bezdomności.