Z okazji 65. urodzin, Klub świętuje skromnie - dwoma koncertami. Wczoraj na scenie Sali Suwnicowej wystąpił solo saksofonista Adam Pierończyk, dziś, 10 grudnia 2022 r., o godz. 19, zagrają dwa zespoły dowodzone przez wokalistki Joannę Knitter i Krystynę Stańko. Swoją obecność potwierdził Przemek Dyakowski. Biletów już brak.
Anna Umięcka: - Klub Żak obchodzi w tym roku 65 urodziny. Powstał w 1957 roku jako Klub Studentów Wybrzeża Żak, dziś jest miejską instytucją kultury, choć przydomek “studencki” czasem jeszcze wśród starych bywalców pokutuje. Ta ciągłość nie jest jednak taka oczywista.
Magdalena Renk-Grabowska*, dyrektorka Klubu Żak: - Klub Żak funkcjonuje jako samorządowa instytucja kultury od kwietnia 1991 roku. Powołano go do życia Uchwałą Rady Miasta Gdańska, wtedy jeszcze jako Klub Studentów Żak, potem stracił przydomek i od wielu już lat spełnia inne cele. Stał się centrum kultury. Nie ma żadnego formalnego powiązania z przeszłością z lat 50. czy 60.
A emocjonalne, programowe? Z takimi nazwiskami jak Cybulski czy Kobiela, które się wymienia jednym tchem obok słowa Żak?
- Obie te instytucje - nową i starą - faktycznie łączyły więzi emocjonalne i początkowo ten sam zespół ludzi. Profil też się uchował, dopóki nie opuściliśmy budynku Starego Żaka [ul. Wały Jagiellońskie 1, dziś mieści się tu siedziba Rady Miasta Gdańska]. Działaliśmy potem na ul. Straganiarskiej, w kościele św. Jana i od tego momentu Żak zaczął się zmieniać.
Już po przeprowadzce tutaj [aleja Grunwaldzka 195/197], na konferencji prasowej przed otwarciem klubu, któryś z dziennikarzy zapytał: “a co z atmosferą Starego Żaka?”. Wtedy Romek Puchowski [gitarzysta, wokalista i kompozytor, przez kilka lat szef muzyczny Klubu Żak] odpowiedział: “tamtej atmosfery (dymu papierosowego) już nie będzie, bo tu jest bardzo dobra wentylacja”.
W rzeczywistości dym papierosowy był jeszcze długo, ale faktycznie odeszliśmy od imprez ze znakiem “studenckości”: tych neptunaliów, otrzęsin, wyborów miss uczelni, konkursu poetyckiego Czerwona Róża czy studenckich kabaretów.
Dziś program wspiera się na pięciu filarach: kino, muzyka, teatr, taniec, sztuki wizualne. Początkowo to chyba kino było najważniejsze. Legenda Żaka wiąże się przecież z ikonami polskiego filmu: Wajdą, Kobielą, Cybulskim, którego związki z Gdańskiem sięgają początków klubu.
- I Niemen. Nie zapominajmy o Niemenie! [śmiech]
O tak!
- Te filary w Starym Żaku już były, nawet taniec, chociaż w mniejszym wymiarze niż dziś, ale teatr był nieco inny, wywodził się z tradycji teatru offowego, tego co robił Cybulski, teatr Afanasjewów.
Niewiele z tego pamiętam, bardziej w anegdotach, gdy Włodek Łajming [zm. w 2022 roku malarz, profesor ASP w Gdańsku, współzałożyciel Studenckiego Teatru Rąk CO TO.] na urodzinach Lucka [Lucjan Bokiniec, zm. 2009 r. filmowiec, założyciel Dyskusyjnego Klubu Filmowego Żak, a w latach 1958–1973 jego kierownik] opowiadali sobie przy śliwowicy o tamtych czasach.
Dorota Karaś: „Przez dwa lata zasypiałam myśląc o Cybulskim”. Efekt? Niesamowita książka
Dla Lucjana oczywiście bardzo ważna była znajomość z Wajdą, Cybulskim, Kobielą, ale też konferencje, które organizował - były to monograficzne seminaria poświęcone kinu, uczestniczyli w nim autorzy, krytycy filmowi, profesorowie filmoznawstwa, tacy jak K.T. Toeplitz czy prof. Aleksander Jackiewicz. Oglądali filmy, dyskutowali. Lucjan kochał filmy włoskie i rosyjskie.
Dla mnie Żak z tamtych lat to klisze - jak z filmu “Do widzenia, do jutra” - może trochę kadrów ze zdjęć Zygmunta Grabowieckiego, który fotografował piwniczne życie starego Żaka i twórczość ówczesnych artystów. Nawet Jazz Jantar wtedy był inny, taki wytwór tamtych czasów. Organizowało go Polskie Stowarzyszenie Jazzowe, Żak tylko współpracował.
Festiwal w “żakowskim” stylu pojawił się, gdy już pracowałam w klubie. To był zazwyczaj weekend z 2,3 koncertami odbywającymi się w Teatrze Wybrzeże lub Hali Stoczni, Tomasz Stańko zagrał nawet na katamaranie, a konkurs na kompozycję jazzową organizowano w Kwadratowej [klub Politechniki Gdańskiej w “Bratniaku” na ul. Siedleckiej, prawie równolatek Klubu Żak].
Kultowa "Kwadratowa" ma już 60 lat. W piątek i sobotę urodzinowa impreza
Ty, studentka Politechniki Gdańskiej, pojawiłaś się w Żaku w 1984 roku i zostałaś wkrótce szefową DKF-u. Jak zapamiętałaś tamten czas?
- Żak zaistniał w moim życiu jeszcze wcześniej - w sierpniu 1980, w czasie Strajku. Wykupiłam wtedy karnet i chodziłam przez miasto (tramwaje nie jeździły) do Kameralnego na seanse DKF-u, bo Żak mieścił się na Długiej. Cały pion kamienicy należał do klubu, nawet kino Helikon i dyskoteka - narzędzie, dzięki któremu Żak zarabiał na program. Tylko kawiarnię “Kameralną”, prowadził ajent.
Pierwszą pracę dostałam tam w 1984 roku, przy festiwalu Młode Kino Polskie.
Organizowaliśmy przeglądy, konkursy poetyckie, koncerty, ściągaliśmy teatr Witkacego. Ale potem sukcesywnie zaczęto nam tę przestrzeń odbierać i działaliśmy tam tylko do 1988 roku, do powrotu na Wały Jagiellońskie.
A jaki był pierwszy koncert, na którym byłaś w Żaku?
- To był Sojka, ale w auli na UG, na wydziale ekonomicznym w Sopocie. Bo Żak realizował swój program w wielu miejscach w Trójmieście, szukało się sali dla konkretnych wydarzeń, np. DKF w kinie Kameralnym dysponował 160 miejscami, ale dużo większą widownię miał w auli na humanistyce UG - 327 miejsc.
I tam właśnie zdarzyło się nam wepchnąć na salę 1000 osób!
Ludzie siedzieli wszędzie: na parapetach, na schodach, stali w drzwiach. Czy widzieli coś? Nie wiem.
To był “Ptasiek” Alana Parkera, dziś dla mnie film niestrawny, ale wtedy dzieło kultowe! Przytargaliśmy kopię z ambasady amerykańskiej - ciężka taśma, 35 mm, film był tłumaczony na żywo, bo nie było listy dialogowej. W końcu tłumaczka zasłabła, tak było duszno. Podobnie wyglądały seanse Stanleya Kubricka - “Odyseja” i “Lśnienie”...
Ja sprzedawałam bilety. Nie było żadnych systemów elektronicznych, miałam więc dużą torbę: w jednej przegródce - bilety, w drugiej - banknoty i bilon.
Pamiętam te seanse i pamiętam, że wtedy nie chodziło tylko o kino. To była namiastka wolności, filmy włoskie, amerykańskie, zakazany owoc!
- Tak, to były lata 80. Ale uważam, że możliwości edukowania się filmowego było wtedy wiele. Jeszcze w szkole średniej w Starogardzie chodziłam do DKF-u, a pierwsze filmy Bergmana, nie bardzo je wtedy rozumiejąc, obejrzałam w telewizji. Były książki, opracowania, wychodził Filmowy Serwis Prasowy, a w nim prezentacje sylwetek, czołówki, przedruki zagranicznych recenzji z renomowanych zachodnich i amerykańskich pism poświęconych kinu.
Ale nie było wolnego rynku, sieci dystrybutorów. Skąd pochodziły filmy wyświetlane w DKF-ach?
- Sposoby były różne - Bokiniec pierwsze filmy zdobywał od oficerów kulturalnych ze statków (oni miewali filmoteki), korzystaliśmy też z uprzejmości z zagranicznych ambasad. Otrzymywaliśmy od nich filmy za darmo, trzeba było je tylko przywieźć z Warszawy i przetłumaczyć. Dzieliliśmy się kosztami z innymi DKF-ami, ktoś przygotowywał listę dialogową, ktoś inny załatwiał transport. Wiele DKF-ów tak zaczynało, Roman Gutek też.
Ale po upadku PRL-u paradoksalnie zaczęło być trudniej. Pojawiło się prawo autorskie, licencje i na pokazy archiwalnych filmów nie było nas stać.
Z czasem pojawił się nowy problem - nieoswojona z klasyką publiczność. Wcześniej ludzie byli świadomi takiego kina, jak wczesne obrazy Greenawaya, Jarmana (“Caravaggio”), a dzisiaj?
No cóż, nie wszystkie filmy są dla wszystkich, kino też się starzeje. Amerykańskie kino lat 60., 70. - kiedyś strasznie je przeżywałam, teraz ryczę, ale ze śmiechu. Roman Gutek kilka lat temu wprowadził do kina 10 filmów Bergmana, ale przegląd nie zgromadził wielkiej publiczności. Poprawność polityczna i zmiany obyczajowe dzisiejszych czasów - rola kobiet, podejście do dzieci, inności - spowodowały, że odbiór niektórych z nich jest dyskusyjny. Gusta, potrzeby się zmieniają. Może dlatego “Obywatel Kane” nie jest już numerem 1 na liście najlepszych filmów świata?
A co kinami, sądzisz że znikną? Multipleksy po pandemii świecą pustkami, kluby filmowe to nisza, mamy wysyp platform streamingowych. Filmy są na wyciągnięcie ręki, pilota, w komórce. Nie trzeba wstawać z kanapy.
- Nie znikną, ludzie chcą oglądać filmy razem. Zmieniają się tylko i poszerzają możliwości i sposoby dystrybucji: są platformy, ale i festiwale. Jest coś fajnego we wspólnym oglądaniu filmu na rynku we Wrocławiu, w Cieszynie w plenerze, w stoczni podczas Octopusa.
Kino to pierwsza miłość Magdy Renk, to słychać, ale potem pojawiła się muzyka. Jesteś kuratorką festiwalu Jazz Jantar od wielu lat. Muzyka stała się ważniejsza?
- Kino wciąż jest ważne, ale tutaj, w nowej siedzibie wszystko się zmieniło.
Romek Puchowski reaktywował festiwal, był jego pierwszym kuratorem. Na koncercie otwarcia zagrał Tomasz Stańko - 700 osób na sali, na którą wchodzi 300 krzeseł. Kilka tygodni później ściągnął do Gdańska Nilsa Pettera Molværa - dzisiaj mówimy o nim “nasz muzyk”, wystąpił tu już 5 czy 6 razy. Tak jak pianista Vijay Iyer z Nowego Jorku czy Dominik Bukowski z Gdańska.
Nils Petter Molvær na Jazz Jantar 2018. Koncert ambientowych doznań i hipnotyzujących dźwięków
W ciągu tych 21 lat wypracowaliśmy sobie linię programową i kontakty z określoną grupą muzyków, którzy nie boją się sięgać po nowe rzeczy. Festiwal zaczął skupiać się na scenie improwizowanej, na avancie, a to spowodowało, że etykieta: “jazz już umarł” - nas nie dotyczy. Chociaż faktycznie, jazz zaczął się zmieniać pod koniec lat 90., pojawiła się skandynawska nowa fala: Molvær, ale też Esbjörn Svensson, czyli E.S.T., którzy wystąpił w Żaku w 2004 roku.
Wyobraź sobie reakcję publiczności: na scenie stoi fortepian, stary piękny, wielki i odrapany kontrabas oraz perkusja, czyli klasyczne jazzowe trio. I wchodzą muzycy: trzech łysych, napakowanych gości w czarnych koszulkach i bojówkach. Szok! Nie ma garniturów, jest inna muzyka, chociaż wciąż klasyczne trio jazzowe. Te dwa koncerty zmieniły nasze podejście do muzyki.
Po Romku kuratorem został Borys Kossakowski, ale
kiedy przeglądam programy z tamtych lat, widzę, że jesteśmy konsekwentni w naszych wyborach. Są w nich artyści z tej samej sfery, w której poruszamy się teraz.
Publiczność docenia ten kierunek, bo od lat karnety na festiwalu sprzedają się jeszcze przed ogłoszeniem pełnego programu, a czytelnicy Jazz Forum przyznali JJ tytuł najlepszego polskiego festiwalu jazzowego 2021 roku. Po tylu latach słuchasz jeszcze wszystkich koncertów podczas festiwalu?
- Tak, ale dbam o higienę.
Wychodzę 15 minut przed końcem, żeby uszy odpoczęły i żebym mogła wejść na kolejny gotowa na nową porcję muzyki.
Ale były takie, na których zostałam do końca. I które do dzisiaj siedzą w mojej głowie.
Czyje?
- Oczywiście pierwszy koncert Vijaya Iyera. My wychowani na słowiańskiej pianistyce, na Chopinie, a tu wychodzi Hindus i pokazuje coś zupełnie innego. Moje zapamiętane koncerty to są najczęściej sola pianistów: Sławka Jaskułke, Myry Melford – na jej koncercie siedziałam na schodach (sala nabita do ostatniego miejsca, ludzie stali pod ścianami), nic nie widziałam, ale to był doskonała muzyka pod każdym względem. Wyjątkowy był też występ Jasona Morana, któremu w trakcie koncertu podawałam piwo. Nie grał wcale lekkiego materiału, był wściekły, bo w Stanach znów zabito Afroamerykanina i trwały rozruchy, ale tę złość wyrażał subtelnie. Kiedy rozmawiamy w ekipie, kogo moglibyśmy zaprosić ponownie, to właśnie jego nazwisko powraca.
Te koncerty zapamiętane to także koncerty gitarzystki Mary Halvorson.
Podkreślasz często, że Jazz Jantar nie jest festiwalem gwiazd. Ważny jest klimat, spotkanie z artystą, bezpośredniość.
- Tak, muzyka jest ważna. Może to próżność, ale jednak chcieliśmy się odróżnić od innych festiwali.
Zamiast gwiazd i legend stawiamy więc na ciekawość, wolimy sięgać po artystów, którzy zagrają coś takiego, co w nas zostanie, odkryją przed nami nowe spojrzenie na jazz.
Czy przegląd Dni Muzyki Nowej jest kontynuacją tych poszukiwań innego brzmienia?
- Nie, pomysł był inny - skromna impreza, prezentująca eksperymentalnych artystów romansujących z muzyką współczesną. Pomysłodawczynią DMN była Karolina Rec - Resina, która przygotowała dwie pierwsze edycje, kuratorami byli też m.in. Dominik Bukowski i Kuba Knera.
Ale wszystko narodziło się po pierwszym koncercie Wima Mertensa w 2003 roku. My, wychowankowie filmów Petera Greenawaya, gdzie jest też muzyka Michaela Nymana, trochę bardziej komercyjna, mieliśmy wizję powrotu do tego, co nas kiedyś uwiodło. Stąd na naszej scenie zaczęli pojawiać się tacy artyści, jak Małgosia Walentynowicz, Kwartet Śląski, Ólafur Arnalds, po raz pierwszy w Gdańsku wystąpił Kronos Quartet, Jóhann Jóhannsson, skrzypaczka Hilary Hahn - wielka gwiazda muzyki nowej (od jej agentów dostaliśmy nawet listę jej stalkerów i przykazanie, aby nie dostali się na koncert).
Klub tworzą ludzie, ich pasje. Jaki jest wpływ kuratorów na program Żaka?
- Kuratorzy zawsze realizują swoje marzenia i oznaczają program swoim gustem. Nie ma obiektywnych kryteriów wyboru - to oni robią te festiwale: kiedyś Romek Puchowski, Borys Kossakowski, Tomek Mikołajski, Jakub Knera, teraz Jarek Kowal, Łukasz Komła i ja. Kuratorką jednej z edycji Dni Muzyki Nowej była też Małgosia Walentynowicz, bo będąc w swoim świecie, wśród znajomych i przyjaciół, może ściągnąć artystę, o istnieniu którego nawet nie mielibyśmy pojęcia. Kuratorkami teatralnymi były w Żaku m.in. Kasia Pastuszak, Basia Świąder, Joanna Chojka, Ewa Ignaczak, Agnieszka Fortenbach, Joanna Czajkowska, Leszek Bzdyl, Maria Miotk.
To jest twoja recepta na kierowanie klubem? Otaczać się właściwymi ludźmi?
- To normalne. Będąc szefem, nie dasz rady zrobić wszystkiego sama.
Kuratorzy to ludzie z mocnymi charakterami, szczególnie ci muzyczni. Czasami krew się tu lała, ale tacy muszą być.
Wzorcem z Sevres jest Anda Rottenberg – wyrazista postać.
Nikt też nie robi festiwalu pod siebie, trochę kierujesz się intuicją, trochę przekonujesz ludzi do swoich wyborów. Dobrym przykładem jest Molvær - ludzie wracają na każdy jego koncert, pojawiają się też nowi fani, chociaż on przecież nie eksperymentuje.
Układając program myślimy więc o publiczności. Interes publiczności jest najważniejszy.
Wychowaliście ją przez te lata.
- Ale ona się ciągle zmienia. Ostatnio pojawiło się wiele młodych osób, przy czym od kilkunastu poważną grupą są seniorzy, nie tylko na seansach filmowych. Bilety są tanie, bo imprezy są organizowane za publiczne pieniądze, staramy się też o granty i wypracowujemy własne środki - np. w kawiarni, dzięki którym możemy organizować działalność m.in. Galerii Żak.
Nasze hasło: elitarna kultura / egalitarny dostęp.
Jesteś dyrektorem klubu od 1996 roku. Czy myślałaś o tym, w jakim kierunku będzie się rozwijał, zmieniał, gdy kiedyś odejdziesz?
- Nie, bo wszystko zbyt szybko się zmienia. Moje pokolenie dostało jeszcze w szkole klasyczną edukację kulturalną, lekcje rysunku, historię sztuki, choćby w zarysie, na lekcjach muzyki słuchaliśmy muzyki klasycznej i jazzu. Ja byłam jeszcze na koncercie Milesa Davisa! A dziś młodzi ludzie mają zupełnie inne przygotowanie. I inne narzędzia. Kiedy kupiłam sobie pierwszego walkmana to odleciałam, ale teraz też chętnie oglądam filmy na platformach streamingowych. Jestem wychowana na czarnym kryminale, ale kiedy wróciłam do tej formy, wybrałam skandynawskie powieści, bo te z lat 70. już się zestarzały.
To nic złego, że ludzie nie chodzą często do kina i oglądają filmy na platformach internetowych.
Ale muzyki nie da się przeżyć inaczej niż na koncercie, razem, jak kiedyś.
- Są też płyty, i nie uważam, żeby była to upośledzona forma spotkania z muzyką. Wracamy do niektórych koncertów właśnie dzięki płytom.
A słuchasz czarnych płyt czy CD?
- Nie mam miejsca na gramofon w domu, ale mamy stary wzmacniacz Technicsa. Kupiłam go za pierwszą nagrodę w dziedzinie kultury, którą dostałam w ‘98 roku. Na półkach stoi kilkaset płyt, ale muzykom mówię już, żeby przysyłali mi linki. Kupiłam też czytnik książek i chociaż wciąż lubię papier, na ostatnie wakacje zabrałam go ze sobą.
Doceniam i lubię nowe narzędzia, życie jest dzięki nim prostsze.
To co będzie z klubem? Idą ciężkie czasy.
- W klubie pracują młodzi kuratorzy i kuratorki, a ludzie wciąż chcą się spotykać - to podstawa naszej działalności. Proponujemy im filmy, koncerty, spektakle, wystawy, dokonujemy wyborów, a oni nam ufają. Tak, czasy są ciężkie, ale w czasie Wielkiego Kryzysu z lat 20. XX wieku, ludzie chodzili tłumnie do kina, żeby zapomnieć o ciężkim życiu, o kłopotach.
Wszyscy tego potrzebujemy i chcemy się spotykać, poczuć uderzenie basów w piersi, chcemy, żeby poruszyły nas mocne słowa czy obrazy. To się nie zmienia.
Na przyszły rok mamy już zapięte programy festiwali Jazz Jantar, Dni Muzyki Nowej, będzie tylko nieco mniej koncertów, negocjujemy też stawki. Kina też nie zamkniemy, w zajęciach edukacji filmowej co miesiąc uczestniczy prawie 2 tys. dzieci i młodzieży. Oszczędzamy, ale działamy.
Kim jest Magdalena Renk - Grabowska
Absolwentka Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, od roku 1983 na stałe związana z instytucjami kultury Gdańska. W latach 1983 - 1985 pracowała na stanowisku bibliotekarki w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej. W roku 1984 rozpoczęła współpracę z Dyskusyjnym Klubem Filmowym Żak im. Zbyszka Cybulskiego na zaproszenie jego legendarnego założyciela Lucjana Bokińca. W latach 1986 - 1991 była pracownikiem programowym DKF-u Żak im. Zbyszka Cybulskiego, a od 1990 roku - kierownikiem DKF-u i Kina Studyjnego Żak. Od 1991 jest kierownikiem kina Żak. Od 1996 roku dyrektorem Klubu Żak.
Laureatka Nagrody Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury Splendor Gedanensis, do której została zgłoszona przez dziennikarzy „Gazety Wyborczej. Trójmiasto” w uznaniu m.in. za starania czynione dla pozyskania nowej siedziby dla Klubu Żak. W 2007 roku otrzymała Nagrodę Prezydenta Gdańska z okazji 50-lecia działalności Klubu (Studentów Wybrzeża) Żak. W 2022 r. otrzymała medal Medal św. Wojciecha za zasługi w dziedzinie kultury.
Nagroda dla Młodych Twórców 2022 - czworo wspaniałych odebrało statuetki i dyplomy