500 ton dziennie. Po co nam Port Czystej Energii?



500 ton dziennie. Po co nam Port Czystej Energii?

Co robić z odpadami komunalnymi, których nie da się już wykorzystać do recyklingu? W Gdańsku od dawna pracowano nad inwestycją, która teraz ma przynosić miastu i mieszkańcom korzyści przez najbliższe 25, 30, a może i 40 lat. Oto Port Czystej Energii – nowoczesna elektrociepłownia, widziana oczami pracowników.

Opakowanie na tysiąc lat

To był krótki kurs ciężarówką. Kierowca nie zdążył nawet do końca wysłuchać w radiu piosenki, gdy po przejechaniu niespełna dwóch kilometrów od załadunku, zajechał przed bramę. Było tak, jakby nagle znalazł się w górskim kanionie. 

Po prawej stronie piętrzyła się biało-szara, nieregularna, ściana spalarni odpadów z górującym nad nią, wysokim na 65 metrów kominem, który wysyłał w niebo białe obłoki. Po lewej - wysoki płot Zakładu Utylizacyjnego. Kierowca spojrzał dalej. Za płotem piętrzyła się góra śmieci z szybującymi nad nią mewami. Było świeżo po wichurze, więc co lżejsze odpady rozwiało po okolicy. Teraz, gdy wiatr ustał, chodzili tam ludzie, żeby to wszystko pozbierać i znów rzucić na miejsce składowania.

Jeszcze do niedawna na takich hałdach w Szadółkach kończyły wszystkie odpady zmieszane. Technologia stara jak świat, jeśli w ogóle można tu mówić o jakiejś technologii. Raz zgromadzone resztki, będą rozkładały się tu przez wieki w oparach cuchnącego siarkowodoru, metanu, dwutlenku węgla. 

To wszystko wymaga czasu. Warto znać liczby: pampersy – skazane na 250-500 lat powolnego rozpadu, plastikowe słomki i zabawki: 100-500 lat, buty z tworzywa sztucznego: 50-1000 lat, opakowania po kosmetykach: kolejne 100-1000 lat.

Góry śmieci w Szadółkach nie znikną. Poprzekładane warstwami piasku, z czasem zarosną trawą. 

Chcemy czy nie, także my gdańszczanie, jesteśmy częścią społeczeństwa konsumpcyjnego. Codziennie produkujemy tony odpadów. W Szadółkach pojawią się kolejne hałdy śmieci? W Europie są już miasta, które nie potrafią poradzić sobie z rosnącą lawiną odpadów. Sztandarowy przykład to Neapol.

Miasto Gdańsk przez ostatnie 20 lat robiło wszystko, by uniknąć takiego scenariusza. Właśnie dlatego powstał Port Czystej Energii. Budowa trwała 5 lat. Potężny czarno-biały budynek stoi tuż przy obwodnicy Trójmiasta, widać go z daleka. Oficjalne otwarcie: poniedziałek, 24 marca.

Odpady u nas i gdzie indziej

Kierowca odpala silnik, ciężarówka przejeżdża przez żółte bramki dozymetryczne, do wykrywania odpadów radioaktywnych. 

Spokojnie! W ładunku nie ma nic, co pochodziłoby z elektrowni jądrowej. Co najwyżej taka partia odpadów może zawierać chusteczkę jednorazową, zużytą przez osobę po radioterapii. Jeśli bramka coś takiego wykryje, trzeba źródło promieniowania na pace znaleźć i odesłać z powrotem, bo to oznacza, że musi trafić do innego zakładu - do spalarni odpadów niebezpiecznych. 

Nasza ciężarówka za żółtą bramką wjeżdża na wagę. Pomiar wyświetla się na monitorze w dyżurce obok.

- 34 tony - odczytuje Daria Wierzbicka, specjalistka ds. systemu BDO w firmie Paprec, która przez kolejne ćwierć wieku będzie operatorem spalarni. Kwadrans później, po rozładunku, auto ponownie wjeżdża na wagę. Wskaźnik komunikuje, że jest 16 ton. 

- Maksymalnie można wwieźć 25 ton odpadów. Ciężarówka nie może być przeładowana, czyli nie może mieć ponad 40 ton na wjeździe - tłumaczy specjalistka. - Z systemu wagowego mamy przekierowanie do systemu BDO. W systemie wystawiamy kartę i na tym polega moja praca.

BDO to - po rozwinięciu skrótu - Baza Danych Odpadowych. Została opracowana  do ewidencji odpadów, przez ministerstwo środowiska.

Zjeżdżające z wagi auto, to już piąty dziś transport. Po nim przyjedzie jeszcze z piętnaście kolejnych. Przywiozą w sumie około 500 ton odpadów. Dużo? Mniej więcej tyle, ile w ciągu roku generuje niemal 1200 mieszkańców Gdańska.

samochód ciężarowy z przyczepą stojący we wnętrzu hali, za nim widoczna betonowa ściana

Tak, statystyki są tutaj bezwzględne: każde z nas, gdańszczan, w ciągu 12 miesięcy wyrzuca 424 kg odpadów. Źle, ale gdzie indziej bywa gorzej. Możemy się pocieszać, że w krajach takich, jak Szwecja, Dania czy Niemcy, tych kilogramów jest ponad półtora raza więcej. W USA i Japonii - ponad dwa razy więcej. Wystarczy, że nie będziemy się rozpędzać, a śmieciowa przyszłość nas nie przytłoczy.

Rocznie zakontraktowanych do spalenia w PCE jest 160 tys. ton odpadów. To wyselekcjonowane resztki. Nasze worki z domowymi, zmieszanymi śmieciami trafiają na linię sortowniczą, gdzie wybierane są plastiki, szkło i inne rzeczy, które można jeszcze sprzedać, poddać recyklingowi. Reszta - a jest to mieszanka o kaloryczności zbliżonej do węgla brunatnego (około 11,5 MJ/kg) - trafia na ruszt. 

Zgodnie z unijnymi przepisami, od 2016 roku odpadów o kaloryczności powyżej 6 MJ/kg nie można składować. Zanim wybudowano Port Czystej Energii, przez dziewięć lat trzeba było je wywozić dwa razy większym kosztem do spalenia w cementowniach lub komercyjnych spalarniach odpadów za granicą. W Polsce jest deficyt tego typu zakładów - gdański PCE jest dopiero dziesiątą taką inwestycją w kraju. Trafiają teraz tutaj odpady z trzech instalacji komunalnych: około 70 proc. z ZUT-u w Gdańsku, reszta z zakładów w Tczewie i Gilwie Małej koło Kwidzyna. W sumie pozwala to na obsługiwanie prawie 40 pomorskich gmin.

Opona się nie przeciśnie

Podczas ważenia, ciężarówka ma zwinięty dach naczepy, a wszędobylskie kamery zaglądają do środka i śledzą śmieci aż do końca ich drogi.

Daria Wierzbicka: - Przyjmujemy tylko jeden kod odpadów: 19 12 12. Moją rolą jest sprawdzenie, czy przyjechały odpowiednie. Na tym ekranie mogę zobaczyć co leci do “bunkra”.

Kolaż dwóch zdjęć, portret młodej kobiety patrzącej przez okno, i tablica informacyjna wisząca na ścianie

Specjalistka BDO wskazuje na jeden z siedmiu monitorów w dyżurce. - Mogę rozpoznać, czy przyjechał na przykład stabilizat, czyli odpady z kompostowni. Widać, jaka jest frakcja czy gabaryt, zmielone meble i płyty pilśniowe. Czy jest balast, czyli brzydki, czarny, ale bardzo przydatny odpad, który daje paliwo do naszego pieca. Mam na to wszystko podgląd i informacje od operatorów, co przyjechało. Jeżeli jest coś niewłaściwego, to dostaję sygnał. 

Gdy raz przyjechał jeden odpad nieprawidłowy, musieli go spisać i skonsultować sytuację z ripokiem, który to przywiózł. Kolejna tajemnicza nazwa, którą muszą znać pracownicy: RIPOK, czyli Regionalna Instalacja Przetwarzania Odpadów Komunalnych. 

Ten nieprawidłowy odpad kierowca musiał zabrać w drogę powrotną.

Co to było?

- Tylko jedna opona, jednak nie tolerujemy wyjątków. Opon nie przyjmujemy w żadnym przypadku - wyjaśnia Daria, która pracuje tu od półtora roku. - Praca jest dla mnie bardzo łatwa i przyjemna, tylko czasem za dużo jest koleżanek much - śmieje się.

Zlatują się z hałdy za płotem, bo na spalarni mucha nie siada.

Na kłopoty operatorzy

Daria Wierzbicka uporała się z zagubioną oponą, znajdzie sposób i na muchy. Z jakimi jeszcze problemami trzeba sobie radzić? 

- Instalacja jest jak małe dziecko. Do dwóch lat zawsze są jakieś problemy, usterki - uśmiecha się w oknie swej dyżurki. - Tutaj nie będzie nam zawsze wszystko grało, ale mamy taki skład operatorów w naszej ekipie, że zawsze wszystko ogarniamy jak najszybciej, żeby sprawnie działało.

Jakby na potwierdzenie jej słów, na placu otwartej hali rozładunkowej (kilkadziesiąt metrów od bramy) trwa operacja specjalna usuwania odpadów przez potężny buldożer, którym kieruje jeden z operatorów. 

Zazwyczaj, dzięki ruchomej podłodze ciężarówki, odpady zrzucane są prosto do jednej z pięciu paszczy “bunkra”. Tym razem, nietypowo, część odpadów wylądowała na placu, więc spycharka zgarnia je teraz do bramy nr 4. Śmieci prawdopodobnie rozsypały się z ciężarówki przez przypadek. Tak czy siak, operator za kółkiem warczącego buldożera pytań nie usłyszy - po prostu robi swoje: prędko pozbywa się z placu odpadów, bo zaraz może przyjechać kolejny transport.

Za chwilę, na placu nie ma śladu po śmieciach. 

Odjeżdża ciężarówka, spycharka kończy pracę. Zapada cisza, słychać ptaki. Stoimy przed “bunkrem” i wdychamy wiosenne powietrze. Coś tu nie gra, wiadomo przecież, jaki aromat rozchodzi się przy osiedlowej wiacie śmietnikowej, gdy podjeżdża śmieciarka. A my przy “bunkrze” na ponad 3 tysiące ton śmieci nic nie czujemy.

wielki stalowy chwytak wbity w stertę śmieci

- To dlatego, że uszczelnione bramy do bunkra otwierane są tylko na czas rozładunku ciężarówek - tłumaczy Joanna Mioduska, kierowniczka działu edukacji, badań i projektów w PCE.

Chodzi o to, że system jest szczelny. Nad bramami znajdują się czerpnie powietrza, przez które zasysane jest powietrze z hali rozładunku do bunkra, w którym panuje podciśnienie. Przez kolejną czerpnię – w „bunkrze”, powietrze dalej kierowane jest pod kocioł do procesu spalania.

Z Joanną Mioduską idziemy do wnętrza spalarni, gdzie spotkamy pozostałych operatorów.

24 godziny na dobę

Zaraz po wejściu do obszernego pomieszczenia zwanego „nastawnią”, w oczy rzuca się przeszklona ściana, niczym gigantyczny ekran. Przed nią dwa fotele z dżojstikami na poręczach. Wygląda to jak wielka playstacja.

Na jednym z foteli siedzi mężczyzna, steruje podwieszonym do suwnicy chwytakiem. Ważąca 5 ton żółta łapa z sześcioma jak kotwice wielkimi paluchami wbija się w hałdę, zaciska i unosi do 5 ton śmieci na wysokość kilku pięter. Przesuwa się nad inne pasmo góry, otwiera zaciśniętą pięść i wypuszcza w przepaść odpady, które wirują w powietrzu jak konfetti. Operacja powtarza się wielokrotnie, tak by powstał porządnie zmieszany koktajl.

mężczyzna w ubraniu roboczym siedzi na specjalnym fotelu, na którym jest dużo przełączników. za nim widoczny ekran monitora. Mężczyzna patrzy przez znajdujące się przed nim okno

Wpatrzony w chwytak mężczyzna nie dosłyszy zadawanych pytań, jest skupiony na swojej robocie, jak operator marsjańskiego łazika.

- Potrzebna jest precyzja, to tylko wygląda zabawnie i jak w grze - tłumaczy Marta Bańka, rzeczniczka PCE, nasza druga przewodniczka. - Odpady chwytakiem są podawane do leja zasypowego, a wcześniej mieszane, żeby wsad do kotła do spalania był jak najbardziej jednorodny. Dzięki temu proces jest bardziej efektywny.

Przez szklaną ścianę widać w dole pięć bram, przez które do “bunkra” wpadają z ciężarówek śmieci. Przy jednej z nich górka ciemnej materii - nieprzerobione do końca odpady z kompostowni, w które z łatwością wgryza się teraz żółta łapa. 

- Tamte czarne odpady by się słabo paliły, więc trzeba to zmieszać - rzuca nagle operator. - Tu jest tak dużo odpadów do przerobienia, że trzeba na okrągło działać, nie ma czasu na gadanie - usprawiedliwia swą powściągliwość. - Muszę udrażniać bramy, bo za chwilę przyjedzie następny transport, i stale mieszać, żeby była podobna kaloryczność.

Praca w spalarni trwa 24 godziny na dobę, więc jeden z foteli przed szklaną ścianą jest stale zajęty przez któregoś z operatorów.

Oleg, pompa!

Pozostałą część „nastawni” zajmują ustawione w podkowę stoły. Jest na nich ponad 20 monitorów. Wokół krząta się czteroosobowa zmiana pracowników.

- Wszystko tutaj działa automatycznie, ale kontrola musi być zawsze - mówi Aleksander Kobel. - Na każdym monitorze możemy sobie wyświetlić dowolną opcję. Na tym akurat obserwujemy, czy dobrze idzie proces spalania odpadów. Widać, że pali się bardzo dobrze i wszystko jest równo wypalone. Na końcu nie ma płomienia, tu gdzie idzie odpad, czyli żużel. Nie może się palić do tej różowej kreski - pokazuje palcem na ekranie cienką czerwoną linię, której nie powinien przekroczyć ogień, bo wszystko poniżej jest zrzucane do żużlacza.

Gdyby płomień przekroczył linię, muszą reagować: dać więcej powietrza, zwolnić ruszt, rozciągnąć paliwo - w zależności od potrzeby.

Na kolejnych monitorach przebiega kontrola wyrzucanych do atmosfery spalin. Czujniki są w kominie, a na ekranach normy i aktualne poziomy emisji dwutlenku węgla, tlenku siarki, tlenków azotu, dioksyn, furanów, metali ciężkich i innych związków, dla których obowiązują normy zgodne z najnowszymi wytycznymi Komisji Europejskiej BAT (Best Available Techniques - najlepsze możliwe rozwiązania) z 2019 roku. Są to wymagania znacznie wyższe, niż normy w działających od lat elektrociepłowniach na węgiel.

grupa roboczo ubranych mężczyzn sfotografowana przez szybę, na której widoczne są znaki ostrzegawcze. Mężczyźni siedzą w pomieszczeniu przed ścianą ekranów, na których widać schemat instalacji

Jak podkreśla Aleksander Kobel, przekroczenie norm grozi odebraniem pozwolenia na eksploatację i zamknięciem spalarni.

- Gdyby się coś złego działo, to wyniki pomiaru najpierw podświetlą się na żółto, gdy podchodzą do górnej granicy, a gdy zaczynają ją przekraczać - na czerwono. Wcześniej jednak musimy interweniować, żeby obniżyć te parametry - tłumaczy operator. - Są różne reagenty. Jak jest podwyższona emisja dwutlenku siarki, to możemy dać więcej wapna. Jak są przekroczenia Noxy, znaczy tlenków azotu, to możemy dać więcej wody amoniakalnej albo obniżyć podawanie powietrza pierwotnego do komory spalania i obniżyć temperaturę w komorze.

Co ważne, podkreślają nasze przewodniczki, z poziomem aktualnych emisji może zapoznać się każdy na stronie Portu Czystej Energii.

Na kolejnym ekranie operator pokazuje produkcję energii: - Teraz mamy 12,5 MW mocy elektrycznej oraz 25 MW mocy cieplnej. Można powiedzieć, że jest to skutek uboczny spalania odpadów. Uwalniamy dużo ciepła, w kotle produkujemy parę, która napędza turbinę, a ta z kolei napędza generator i produkujemy energię.

Skutek uboczny, ale jak dodaje przewodniczka, w ilości odczuwalnej dla miasta. Wyprodukowane przez rok ciepło może zaspokoić potrzeby około 70 tys. gospodarstw domowych latem i 19 tys. zimą. Roczna produkcja prądu wystarczyłaby na 3,5 miesiąca dla mieszkańców Gdańska albo na 3,5 roku dla Gdańskich Autobusów i Tramwajów.

wnętrze pieca, w którym buchają płomienie ognia

Nagle ktoś z ekipy przerywa wykład: - Oleg, pompa!

Trzeba reagować, by wszystkie parametry trzymały się w normie.

- Musimy wyjść, tu trwa praca, to żywy organizm i nie możemy teraz przeszkadzać – zaprasza w kierunku drzwi Marta Bańka.

Na słuch i oko

Zostawiamy operatorów w „nastawni” z pompą i zapuszczamy się do serca instalacji - tam gdzie w temperaturze 850-1050 stopni C spalają się odpady; gdzie pracuje potężny jak blok mieszkalny kocioł parowy, odzyskujący energię; gdzie wyglądające jak rakiety instalacje oczyszczają spaliny, a filtr workowy przechwytuje pyły z procesów spalania i oczyszczania spalin.

Błądzimy labiryntami ażurowych pomostów i schodów z metalu, mijamy ciągnące się rury, świszczące zawory, zegary. Wszystko błyszczy nowym srebrem. Huk, syk i metaliczne stukanie każą podnosić głosy, ciepło - rozpinać kurtki. Można się poczuć jak w brzuchu monstrualnej łodzi podwodnej.

kolaż czterech zdjęć przedstawiających różne części instalacji przemysłowej, rury, zawory, zbiorniki

Z labiryntu wyprowadza nas Robert Wojtaś, zastępca menedżera operacyjnego, który jest w trakcie obchodu instalacji.

- Musimy wychodzić z „nastawni”, zobaczyć jak działają urządzenia na miejscu, bo nie wszystko jesteśmy w stanie zweryfikować tylko z pomiarów - wyjaśnia cel spaceru. - Jeśli jest jakaś nieszczelność na rurociągu, to nie zobaczymy tego na pomiarach. Więc na obchodzie sprawdzamy szczelność układu. Patrzymy, ale nawet nasłuchujemy pracę urządzeń, to też jest weryfikacja ich poprawności. 

Jeśli wydobywa się pył, to znaczy że jakiś filtr workowy mógł się rozerwać. Sprawdzana jest każda sekcja i “odcinana”, w razie stwierdzonego uszkodzenia. Takie decyzje trzeba podejmować. Jest też kwestia utrzymania ruchu. W zespole są mechanicy, których w razie potrzeby kieruje się na miejsce - trzeba wyjaśnić co zaszło, a oni analizują co można zrobić. 

Żeby zostać operatorem, Robert Wojtaś musiał się intensywnie szkolić przez pół roku, mimo dużego doświadczenia: z wykształcenia jest inżynierem eksploatacji siłowni okrętowych i ma w CV kilkanaście lat pracy w elektrociepłowni w Starogardzie Gdańskim.

- Nie ukrywam, na początku nie było lekko. Trzeba poznać bardzo dobrze instalację, żeby umieć trafnie potem analizować i weryfikować. To bardzo rozbudowana instalacja. Musimy wiedzieć od czego jest konkretny zawór, bo nie wszystkie pracują automatycznie i trzeba je ręcznie otwierać i zamykać. Jest jakaś rura, która gdzieś prowadzi, trzeba wiedzieć czy jesteśmy w dobrym miejscu, czy zamykamy odpowiedni zawór. Oczywiście mamy system numerowania tzw. KKS i możemy to zweryfikować na schemacie, ale z doświadczenia wiem, że nie ma na to czasu - opowiada Wojtaś i prowadzi nas wąskimi schodami na 1. piętro - poziom rusztu.

Uchyla klapkę wizjera. Ciepłe światło rozpromienia mu twarz, jak przy kominku.

mężczyzna ubrany w kask i ubranie robocze patrzy przez mały prostokątny wizjer, z którego bije mocno pomarańczowe światło. Mężczyzna otoczony jest instalacjami przemysłowymi

- Płomień jest równy, rozciągnięty na całej szerokości rusztu. Warstwa paliwa jest odpowiednia i wysunięcie płomienia tak samo - opowiada, co widzi. - Wprawdzie mamy kamerę i widzimy na monitorze, co się dzieje na ruszcie, ale w wizjerach lepiej widać - czy z wygarniacza, który wyrzuca śmieci na ruszt idą równe warstwy, czy się robią góry śmieci, które się gorzej palą. 

Jeśli dojdzie do skumulowania odpadów w jednym miejscu, to w pierwszej kolejności opala się wszystko z zewnątrz, a nie w środku.

- Wtedy reagujemy. Zwalniamy ruszt, albo przyspieszamy kolejny, żeby to rozłożyć i dobrze dopalić - komentuje Robert Wojtaś.

Żużel się nie marnuje

Były odpady, jest energia, ale jak zapewnia nasza przewodniczka, żużel też się nie marnuje. 

Joanna Mioduska (doktorat na Wydziale Chemicznym Politechniki Gdańskiej) zamieniła pracę na uczelni na edukację w PCE. Na koniec wycieczki, na jakie często zabiera studentów, prowadzi nas pod dwa silosy.

kolaż dwóch zdjęć, instalacja i portret kobiety stojącej na tle instalacji

- Tam kierowane są pyły i popioły z oczyszczania spalin, ale też pyły po paleniskowe – opowiada, a następnie pokazuje halę wstępnej waloryzacji żużla, który po spaleniu trafia spod rusztu do schłodzenia w wannach z wodą. - W hali następuje jego separacja na sitach, kruszenie, oddzielane są metale żelazne od nieżelaznych, a następnie odbiera to firma zewnętrzna i wykorzystuje w budownictwie drogowym m.in. jako kruszywo. 

Podobnie jest z pyłami i popiołami kotłowymi oraz z procesu oczyszczania spalin. One również trafiają do zewnętrznej firmy. Są technologie, które pozwalają wykorzystać je gospodarczo. Robi się z nich mieszanki budowlane i beton towarowy na potrzeby budownictwa drogowego.

Teraz, gdy - po miesiącach prób i rozruchu - Port Czystej Energii jest już oficjalnie otwarty, doktor Mioduską czeka więcej pracy również z młodzieżą szkolną. PCE rozpocznie współpracę z Wydziałem Gospodarki Komunalnej Urzędu Miejskiego w ramach programu edukacyjnego Czyste Miasto Gdańsk. Uczniowie szkół ponadpodstawowych będą mieli okazję dowiedzieć się jak funkcjonuje gdańska ITPOK i jaką rolę pełni w systemie gospodarki odpadami w mieście.

- Bierzemy też udział w Programie Zielonej Edukacji dla dzieci, które mają pomysł na projekty ekologiczne. Nasza rola to być opiekunem merytorycznym ich projektów, służyć im pomocą – podsumowuje edukatorka.

Ważne też, by uczyć od najmłodszych lat, jak nie marnować produktów, ograniczać konsumpcję, produkować jak najmniej śmieci.

Koszt budowy Portu Czystej Energii wyniósł 661 494 560,15 zł netto tj. 813 638 308,98 zł brutto. Dofinansowanie w kwocie 270 696 804,83 zł zostało przyznane w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko 2014-2020; Priorytet II Ochrona środowiska, w tym adaptacja do zmian klimatu; 2.2 Gospodarka odpadami komunalnymi. W dniu 24.09.2020 r. podpisana została umowa pożyczki z Narodowym Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej na kwotę 329 752 244,52 zł.

Inwestycja ma się zwrócić po 20 latach, a jej żywotność może wynosić 40 lat i możliwe są modernizacje.

zdjęcie z lotu ptaka przedstawia duży przemysłowy budynek z kominem, w tle widoczne inne hale oraz pola i łąki. Na horyzoncie zachodzące słońce