Gdansk.pl: Dlaczego wybuchł strajk na Uniwersytecie Gdańskim w 1988 roku?
Paweł Adamowicz: To był strajk solidarnościowy ze stoczniowcami stoczni im. Lenina, którzy też strajkowali. A po drugie, to była walka o studenckie prawa i legalizację Niezależnego Zrzeszenia Studentów.
Jaka była Pana rola?
- Od początku byłem aktywny. W 1984 roku, na pierwszym roku prawa, wybrano mnie do samorządu studenckiego na Wydziale Prawa i Administracji. Później samorząd studencki został zlikwidowany ustawą i nasza aktywność przeniosła się do podziemia. Środowisko zaangażowanych studentów utrzymywało ze sobą kontakt. Wydawałem z kolegami podziemne pismo. Kiedy w maju 1988 roku było już wiadomo, że wybuchnie strajk w Stoczni Gdańskiej i na spotkaniu na Wydziale Humanistycznym UG w Oliwie, w drodze rozmów, uformował się komitet strajkowy - zaproponowano moją kandydaturę na przewodniczącego komitetu. Najwięcej było w nim studentów prawa. Był Przemysław Gosiewski, była Anna Galus, Mariusz Popielarz. Podjęliśmy decyzję o strajku. Zwołaliśmy studentów na wiec i trzeba było ich przekonać, żeby podjęli strajk okupacyjny, czyli żeby zechcieli zostać i spać na wydziale. To nie było łatwe. Dla paru tysięcy studentów było to poważne ryzyko i pierwszy poważny wybór, bo nikt nie idzie na studia, żeby strajkować. To było wielkie przeżycie pokoleniowe ówczesnych 20-latków i nasz test na odwagę i samoorganizację.
Ile strajk trwał i jak wyglądał?
- Strajk trwał cztery dni, do 2 do 5 maja. W okresie szczytowym na Wydziale Humanistycznym przebywało kilka tysięcy studentów. Przychodzili też studenci z ASP: fachowcy. Malowali ogromne transparenty, żeby miasto wiedziało, że strajkujemy. Krótki strajk odbył się też na Politechnice Gdańskiej, gdzie aktywnie działał Jacek Karnowski, ale niestety, trwał tylko niecały dzień. Bo to nie było takie proste - namówić ludzi. U nas, żeby studenci się nie nudzili, odbywały się wykłady z historii zakazanej, wykłady polityczne, dyskusje i debaty. Codzienne msze w auli odprawiał dominikanin Stanisław Tasiemski.
Ale w końcu strajk się załamał?
- Przeżyliśmy poważny kryzys, gdy z Radia Wolna Europa dotarła do nas informacja, że strajk w Nowej Hucie został brutalnie rozpędzony przez ZOMO. Pojawiały się informacje, że ówczesny szef SB w województwie gdańskim, generał Andrzej Andrzejewski, też szykuje taką rozprawę z nami. Ówczesny biskup Tadeusz Gocłowski był wtedy jedynym człowiekiem, który mógł zadzwonić do generała Andrzejewskiego i Gocłowski wstawiał się za nami, tłumaczył, że taka pacyfikacja byłaby zła. Jednak po informacji z Nowej Huty ludzie się po prostu bali i wielu studentów i studentek zaczęło opuszczać strajk. Podchodzili do mnie, przepraszali, mieli wyrzuty sumienia, że nas zostawiają. Odbyła się gorąca debata na “humanie”. Ja byłem przeciwnikiem strajkowania do końca, na siłę, w pięcioro, w dziesięcioro. Nie chciałem konfrontacji. Ten strajk, to nie była dla mnie walka zerojedynkowa. Uważałem go za kolejny etap walki. Jako 23-letni student myślałem, że po strajku przyjdzie czas na następny wybuch. Pamiętajmy o kontekście: wielu z nas uczestniczyło w 1987 roku w spotkaniu z papieżem Janem Pawłem II na Westerplatte i na Zaspie, które dało nam duży zastrzyk energii.
Myślałem, że ten maj się rozszerzy na inne zakłady pracy i nastąpi przełom. Niestety, strajki były raczej anemiczne. Zaproponowałem więc, żeby strajk zawiesić i powołać studencką grupę negocjacyjną. Ten komitet negocjacyjny zaczął później negocjować z rektorem UG Czesławem Jackowiakiem. Wyszliśmy na powierzchnię: stawialiśmy stoliki z nielegalną bibułą, z książkami, z informacjami. Rozpoczęła się nowa faza walki: otwarta, jawna, która była wynikiem majowego zrywu.
Czy strajki z maja 1988 przybliżyły Okrągły Stół w 1989 roku?
- One uruchomiły dynamikę społeczną. Po strajkach majowych wybuchły zaraz strajki sierpniowe 1988 w całej Polsce. Maj był więc takim przedwiośniem wolności. Strajki majowe, a potem sierpniowe 1988 roku, dały pierwszy impuls do rozmów między doradcami Solidarności i intelektualistami katolickimi a otoczeniem generała Jaruzelskiego i Kiszczaka. Jedna z frakcji PZPR zaczęła sondować gotowość Solidarności do rozmów. Pod koniec sierpniowych strajków w 1988 roku Lech Wałęsa jeździł i je gasił, bo władza po raz pierwszy od stanu wojennego wyraziła chęć do rozmów. To poprzedziło Okrągły Stół. Nie była to jeszcze wiosna wolności, ale przedwiośnie.
Mówiliśmy o studentach. Ale o co w maju walczyli robotnicy, stoczniowcy?
- Walczyli przede wszystkim o legalizację NSZZ Solidarności. Były też postulaty socjalne, ekonomiczne, domagali się zwolnienia więźniów politycznych, ale podstawowe hasło, wymyślone przez Adama Michnika, brzmiało: “Nie ma wolności bez Solidarności”. Komuniści nie chcieli się zgodzić na legalizację związku, bo oznaczałoby to przyznanie się do porażki stanu wojennego. Nawet Episkopat już wtedy pogrzebał Solidarność - nie wierzył w możliwość legalizacji związku. Później postulaty poszły dalej, bo sytuacja w Europie się zmieniała. Na Kremlu rządził już Gorbaczow, a nie Breżniew. My spodziewaliśmy się po strajkach majowych represji: zatrzymania, wyrzucenia ze studiów, ale nic takiego się nie wydarzyło. To był dla nas sygnał, że system się zmienia, że to nie grudzień 1981, nie ta brutalność, czołgi. System ma wybite zęby, nie wymachuje bezmyślnie pałką i wycofuje siły do koszar. To powodowało, że nawet tchórze i oportuniści zaczęli zauważać, że coś się dzieje. Nagle nawet u nich zaczęła powracać odwaga. Ja co prawda później zostałem zatrzymany na 48 godzin i “przekiblowałem” z redaktorem Bikontem w areszcie na ul. Świerczewskiego, ale to już nie było to samo.
Dlaczego właściwie te strajki majowe 1988 były anemiczne?
- Społeczeństwo było zmęczone walką. Panował kryzys ekonomiczny, były braki w sklepach, kolejki. Trudno przez tyle lat utrzymać mobilizację. Struktury były wytrzebione. Jako kolporter miałem wielkie problemy, żeby pozyskać mieszkanie na skrzynkę odbioru bibuły czy nielegalnych książek. Ciężko było o pieniądze. Duch był słabiutki. Pielgrzymka papieża trochę te emocje wzniosła, ale z patosu, który trwa trzy godziny nie rodzi od razu chęć walki na lata. To chwilowy zachwyt, a potem wracasz do domu i mówisz: “a co ja będę ryzkował?”. Oczywiście druga strona - PZPR - też była zmęczona. Nie mieli pomysłu na Polskę, na rozwiązanie kryzysu. Gorbaczow wprowadzał głasnost i pierestrojkę. Wchodziliśmy więc do Okrągłego Stołu poobijani, zmęczeni, zdemobilizowani. Wałęsa i jego doradcy byli aktywni, ale nie czuli już takiego wsparcia, jak w Sierpniu 1980. To już nie była ta 10-milionowa Solidarność. A ci “pseudodważni”, jak Gwiazda, Macierewicz czy Anna Walentynowicz, nie mieli żadnych struktur, nikogo nie reprezentowali oprócz samych siebie. Oni byli przeciwni rozmowom z komunistami, chcieli walczyć do upadłego, tylko po co i w jakim celu? Większość Polaków nie chciała już walczyć. Obraz rysowany na akademiach ku czci, że wszyscy Polacy chcieli wolności - jest fałszywy. Nieprawda! Nie wszyscy o nią zabiegali, nie wszyscy walczyli, nie był to dla nich priorytet. Ale była mniejszość, która mówiła za nich: “tak, my wszyscy chcemy wolności”.
Niezależne Zrzeszenie Studentów Uniwersytetu Gdańskiego zaprasza na uroczystość 30-lecia strajków majowych, która odbędzie się 2 maja 2018 roku. W programie jest msza święta, która zostanie odprawiona o godz. 15 w Bazylice św. Brygidy w Gdańsku. Po mszy uczestnicy przejdą na Plac Solidarności, gdzie zaplanowano przemówienia zaproszonych gości. Następnie, już jako część nieoficjalna, przed Salą BHP odbędzie się piknik, podczas którego młodzi ludzie będą mogli porozmawiać z uczestnikami strajku 88.
Poza tym na korytarzu I piętra budynku „Solidarności” w Gdańsku pokazywana jest wystawa - 18 plansz przedstawia różne fakty ze strajku z maja i sierpnia 1988 roku. Wstęp wolny. Kuratorem wystawy jest Małgorzata Kuźma, a autorzy kalendarium to śp. Stanisław Flis, Adam Chmielecki, Wojciech Książek i Małgorzata Kuźma.