Iwona Turbiarz, żona gitarzysty zespołu Golden Life Jarka Turbiarza, wciąż pamięta tragiczny wieczór, kiedy w hali Stoczni wybuchł pożar. Była tego wieczoru w hali na koncercie zespołu męża, ale wyszła wcześniej, musiała bowiem wracać do sześciomiesięcznego dziecka. Gdy była już w domu, dowiedziała się od sąsiadki o pożarze. Mąż został w hali, nie było telefonów komórkowych. Na szczęście okazało się, że udało mu się wyjść z płonącego budynku.
- Pamiętam, że jeździliśmy po szpitalach w poszukiwaniu siostry Jarka - wspomina Iwona Turbiarz. - Kiedy ją znaleźliśmy, musieliśmy ogolić jej włosy, które były przyklejone do skóry na głowie. Jarek pomagał golić też włosy innych fanek, przecież tyle ich było na koncercie. Młode dziewczyny - miały lakier we włosach, specjalnie przygotowały się do wyjścia z domu na imprezę.
30 laty później Iwona Turbiarz stanęła w niedzielne popołudnie, 24 listopada, pod ścianą przy ul. Jana z Kolna, gdzie stoi pomnik poświęcony ofiarom tamtego pożaru. Pomnik jest zbudowany z wykorzystaniem elementów spalonej hali. Z zespołu Golden Life pod pomnikiem byli też gitarzysta Jarek Turbiarz i basista Jacek Bogdziewicz oraz przyjaciel zespołu Adam “Fifi” Dulian.
To Iwona Turbiarz napisała tekst utworu: “Życie choć piękne, tak kruche jest/ zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć”.
- Napisałam go w jeden wieczór - wspomina. - Zespół chciał dać coś fanom. Co mogliśmy im dać, jeśli nie piosenkę? Wcześniej pomagałam Jarkowi pisać inne teksty. Ten napisałam szybko, mając sześciomiesięczne dziecko na ręku. Sami byliśmy młodzi, dopiero wchodziliśmy w dorosłe życie. Pisałam z perspektywy młodej matki. Chciałam uciec od banału.
Iwona Turbiarz jest dziś psychoterapeutką pracującą z dziećmi. Mówi, że jej mąż i pozostali muzycy długo nie mogli dojść do siebie, po koszmarze, którego byli świadkami.
- Nie było wtedy długich terapii, więc mam wrażenie, że do dziś nikt nie ściągnął z zespołu odpowiedzialności za to, co się stało. Poza tym mój mąż długo bał się chodzić na przykład do kina, zawsze rozglądał się za wyjściami awaryjnymi i drogami ewakuacyjnymi - opowiada. - Inne hale były zamknięte, odbywały się kontrole, nie wiadomo było czy zespół w ogóle wróci do grania.
Dodatkowo, w 2004 roku, w wypadku samochodowym zginął Maciej Próchnicki, perkusista zespołu. Golden Life, wbrew nazwie, mocno dostał w kość od życia. Jednak grupa koncertuje i nagrywa do dziś.
Pożar, który trwa. Przeczytaj wstrząsający reportaż o tragedii w hali Stoczni
Najbardziej traumatyczny wieczór życia
W niedzielę o godz. 13 pod pomnikiem przy Jana z Kolna zgromadzili się ci, którzy pamiętają pożar w hali Stoczni. Radna miejska Anna Golędzinowska, która ocalała z pożaru, była otoczona znajomymi, przyjaciółmi - ludźmi, którym jak jej, udało się uciec.
- 30 lat temu nastąpił najbardziej traumatyczny wieczór w naszym życiu - powiedziała Golędzinowska. - Dzieci większości z nas są starsze niż my wtedy. Nie byłoby nas tu, gdyby nie heroizm lekarzy, służb medycznych, strażaków, policji, ale i mieszkańców Trójmiasta i całej Polski. Doświadczyliśmy solidarności od wszystkich. To nas postawiło na nogi. Dziękujemy wam za życie. I wciąż pamiętamy o rodzinach, dla których świat się wtedy skończył.
Tomasz Larczyński, przewodniczący rady dzielnicy Młyniska, mówił, że wiele się przez 30 lat zmieniło: - Mieszkałem wtedy 1,5 kilometra stąd, miałem 11 lat, chciałem iść na koncert, ale rodzice mnie nie puścili. Z okna pokoju widziałem ten pożar. Składam dziś hołd ofiarom. Na szczęście dziś koncerty odbywają się w miejscach, które mają sprawny system gaśniczy i drożne drogi ewakuacyjne. Drobne regulacje składają się na system, dzięki któremu czujemy się bezpiecznie, a bezimienna armia osób pilnuje dziś naszego bezpieczeństwa. To często, niestety, źle opłacani ludzie.
Wiceprezydent Gdańska Piotr Grzelak przypomniał, że hala spłonęła na skutek podpalenia. Sprawcy nie zostali znalezieni ani osądzeni.
- Wielu ludzi pożegnało się wtedy z młodością, a nasze miasto zostało wystawione na próbę - mówił prezydent Grzelak. - Nieocenioną rolę odegrali pracownicy Kliniki Chirurgii Plastycznej Akademii Medycznej. Przez całą noc ratowali poszkodowanych. Nie możemy zapomnieć o pomocy Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Nie możemy zapomnieć śp. doktora Hansa Dietricha Paschmeyera z klinki w Bremie. Dużego wsparcia udzielił wtedy również Metropolitan Borough of Sefton z Anglii. Wszyscy oni odegrali ważną rolę w leczeniu osób poszkodowanych. Gdańsk im tego nie zapomni.
Na koniec była minuta ciszy i zapalenie zniczy przy dźwiękach słynnej piosenki Golden Life.