Dla kogo Złoty Yorick? Wręczono nagrody 27. międzynarodowego Festiwalu Szekspirowskiego
12 dni trwał 27. Festiwal Szekspirowski, który zapewnił nam wiele doznań i lepszych, bądź mniej udanie zrealizowanych spektakli. Różnorodność formalna to wyróżnik tej i poprzedniej edycji festiwalu szekspirowskiego. Ma to swoje zalety, choć zdarzają się przez to i słabsze momenty. Ale niewątpliwie można powiedzieć, że każdy w teatrze znajdzie coś dla siebie, a taki był zamysł nowej dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego.
Złoty Yorick dla reżyserki, która debiutowała w Teatrze Wybrzeże
Jury w tym roku zdecydowało się przyznać Nagrodę Złotego Yoricka - otrzymał ją spektakl „Romeo i Julia” z przeżywającego trudne chwile Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Reżyserii mocno uproszczonej historii miłosnej podjęły się Dominika Feiglewicz i Zdenka Pszczołowska, którą gdańscy widzowie mogą kojarzyć z Teatru Wybrzeże - w marcu ubiegłego roku reżyserowała tu spektakl „Upiory” na podstawie sztuki Henrika Ibsena. Na plus zasługuje fakt, że „Romeo i Julia” została stworzona przez osoby głuche i słyszące - w spektaklu grają podwójne Julie i podwójny Romeo, którzy prezentują szekspirowski tekst w polskim języku foniczym i migowym.
Nowy Yorick - udany nowy pomysł
Po raz pierwszy w tym roku został przyznany także Nowy Yorick. To konkurs dla reżyserów, będących na początku swojej kariery zawodowej. Zwyciężył spektakl „Zimowa opowieść” z Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie, w reżyserii Pameli Leończyk, z adaptacją Darii Sobik. Tu zdziwienia właściwie nie było, bo to bardzo świeże i wdzięczne spojrzenie na tragedię Szekspira, ujęte przez pryzmat współczesnych związków. Spektakl ma formułę work in progress i niewątpliwy potencjał na pełną inscenizację, która szekspirowską opowieść o zdradzie ciekawie umiejscawia w pokoju terapeutki małżeńskiej, gdzie swoją historię zabawnie i sensualnie snuje król Sycylii Leontes i jego żona Hermiona. Nie brakuje podanych z wyczuciem tematów poważnych, jak przemoc w związku powodowana obsesyjną zazdrością, ale i żartów czy dużej dawki ironii. Mocna tegoroczna propozycja dająca nadzieję, w nie najlepszym pod kątem adaptacji szekspirowskich dzieł, okresie.
Objawienie 27. Festiwalu Szekspirowskiego
Absolutnie nie dziwić powinna też Nagroda SzekspirOFF i zarazem Nagroda Dziennikarzy - otrzymał je obie spektakl „Very Funny”, duetu Głupia i Gruba, czyli Dominiki Knapik i Patrycji Kowańskiej. Twórczynie, które na co dzień pracują w teatrach w rolach reżyserek, a także w przypadku Knapik - choreografki i dramaturżki, stworzyły przeszło godzinny, nieokiełznany i bardzo osobisty (właściwie ekshibicjonistyczny) performance z elementami stand upu, osnuty na wątkach szekspirowskich.
Wychodząc od postaci niesławnego Sir John Falstaffa - otyłego, rubasznego, pałającego zamiłowaniem do alkoholu i miłością do samego siebie szlachcica - performerki badają figurę błazna w kulturze, jednocześnie same w taką rolę wchodząc i żonglując teatralnymi konwencjami. Świadomie błaznując i przekraczając chwilami granice dobrego smaku z zachwycającą autoironią boleśnie obnażają niezwykle trudne realia, w jakich przyszło tworzyć współczesnym artystkom i artystom, zwłaszcza teatralnym. Widzów przeprowadzają przez proces powstawania spektaklu, czerpiąc m.in. z autentycznej korespondencji wymienianej z teatrami w Polsce, i z faktów z własnego życia zawodowego.
Ogromnym atutem spektaklu (mogącym jednocześnie stanowić także jego wadę, z uwagi na hermetyczność) jest możliwość podglądania procesu twórczego - z wszystkimi jego potknięciami i chaotycznymi działaniami, które owocują w tym przypadku arcyudanym finałem. Ważnym elementem, czerpiącego z różnych konwencji, spektaklu, są wyświetlane z projektora nagrania z kamerek internetowych obu artystek, które pracując zdalnie nad koncepcją „Very funny”, dzielą się zarówno przemyśleniami twórczymi, jak i dotyczącymi kondycji świata i teatrów czy instytucji kultury. Intermedialność, ironia, odwaga, błyskotliwość zmieszana z prostackimi żartami, celne uwagi na temat sztuki performansu, wreszcie - niezwykła zespołowość przy jednoczesnym zachowaniu indywidualizmu - to (i wiele więcej) czyni ten spektakl świetnym. Dodatkowo, jest tu nieczęsty przypadek uzasadnionej nagości w teatrze. Objawienie tegorocznego offu, jeśli nie 27. Festiwalu Szekspirowskiego w ogóle.
Udany transfer z offu do nurtu głównego
Nie zawiódł nadziei spektakl, który w ubiegłym roku zdobył Nagrodę Główną konkursu SzekspirOFF, a w tym roku walczył o Złotego Yoricka: „How Beauteous Mankind Is!” teatru Święto Snów - projektu artystycznego Anny Godowskiej i Sławka Krawczyńskiego. Wspólnie stworzyli oni inspirowany szekspirowską „Burzą” kameralny, multimedialny spektakl będący połączeniem teatru, tańca, video oraz muzyki. Głównymi postaciami nie są tu książę Prospero i jego córka, a Kaliban i Ariel - niewolnik i duch. Ich historia opowiedziana jest za pomocą ruchu - wcielający się w bohaterów Borys Jaźnicki i Wojciech Jaworski występują w szalonym scenicznym pojedynku pełnym fizyczności i tańca, wzbogacając to piosenkami i przemówieniami. Intensywne jest tu tempo, tak jak i nagromadzenie środków i form, przy jednocześnie minimalistycznej i czystej całości. Współczesna forma dobrze oddaje uniwersalizm opowieści. I nawet jeśli potencjał tej opowieść w pewnym momencie się wyczerpuje, wizualnie, muzycznie i performatywnie jest tu bez zarzutu.
Polskie produkcje z gwiazdami
Tradycyjnie uzupełnieniem programu Festiwalu Szekspirowskiego są pozakonkursowe realizacje z Polski i zagranicy. Polski nurt otworzył „Lear. Esej aktorski Andrzeja Seweryna” z Teatru Starego w Lublinie. To kameralny esej teatralny w reżyserii Janusza Opryńskiego, w którym główną i jedyną gwiazdą jest Andrzej Seweryn. Jego miłośnicy nie mogli się poczuć rozczarowani, ale miłośnicy teatru nieco mniej tradycyjnego już tak. Godzinny monodram jest pokazem aktorskiego kunsztu i przykładem snucia opowieści „po bożemu”, z sięganiem do tradycji teatralnych sprzed lat. Trudno w tej przykurzonej formie odnaleźć współczesne odniesienia, więc i przesłanie dotykające przekraczania granic i poszukiwania sensu ludzkiego życia, staje się mocno zdezaktualizowane. Ale gwiazda świeci jasno.
Naturalnie znacznie mniej oczywistą propozycją okazała się opera syntetyczna „Makbet ŁK’a - szepty i podszepty” w wykonaniu słynnej awangardowej grupy Łódź Kaliska, która nieprzerwanie działa od 1979 roku. Tworzą ją: Marek Janiak, Andrzej Kwietniewski, Adam Rzepecki, Andrzej Świetlik i Andrzej Wielogórski, w późniejszym okresie dołączył także Sławek Bit. W Gdańsku wspólnie z wybitnym polskim muzykiem, skrzypkiem i saksofonistą Michałem Urbaniakiem zaprezentowali 15-minutowego „Makbeta”. Wyszło zabawnie, nonkonformistycznie i bardzo świeżo - szczególnie w porównaniu ze wspomnianym inauguracyjnym monodramem. Dowód na to, że Festiwal Szekspirowski został obmyślany jako wydarzenie dla każdego.
Zaskakująca premiera w Teatrze Wybrzeże
W programie 27. Festiwalu znalazła się też nowa, zaskakująca premiera Teatru Wybrzeże: „Romeo i Julia is not dead” w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. Propozycja ta wpisuje się w kierunek często obierany przez sopocką Scenę Kameralną - stanowi ukłon dla widza „z ulicy”: jest zmyślnie obliczona na efekt, niezwykle barwna i dynamiczna, obficie żonglująca motywami z pop kultury.
Tekst i głębokie emocje schodzą tu na dalszy plan - nie w taki sposób Michał Siegoczyński wyobraża sobie sukces. Przenosząc najsłynniejszą historię miłosną na sopocką scenę, pokusił się o brawurowy chaos i teledyskową estetykę. Mnogość bodźców uzupełnia celowo przestylizowana wulgarność à la wczesna Masłowska, i grubo ciosana wrażliwość. Może się spodobać miłośnikom mocnych wrażeń.
Co niezwykłe, fantastycznie odnajduje się w tej problematycznej inscenizacji zespół aktorski Teatru Wybrzeże - pomimo usilnych prób ze strony reżysera, nikt nie pozwala się w tej „zupie-śmietnik” utopić; co więcej, udaje się nawet stworzyć mocne kreacje (świetni Robert Ciszewski jako Benwolio, Dorota Androsz jako Matka Julii, Robert Ninkiewicz jako Ojciec Laurenty, Michał Jaros jako Romeo, i Katarzyna Kaźmierczak jako Matka Romea).
Nowa premiera Teatru Wybrzeże. Wstrząsająca opowieść o przemocy - jak film Smarzowskiego