Kazimierz Antoniak urodził się 2 lutego 1920 r. w Siemiatyczach na Podlasiu w rodzinie robotniczej, jako jedno z ośmiorga dzieci. Ukończył siedmioletnią szkołę podstawową, a później zdobył dwa zawody: piekarza oraz fryzjera.
Kiedy nocą, 11 września 1939 roku armia niemiecka rozpoczęła natarcie na Siemiatycze, pracował na nocnej zmianie w piekarni, w którą trafił jeden z pierwszych pocisków ostrzału artyleryjskiego.
- Pocisk rozerwał się tuż przy mnie. Pamiętam, że smarowałem wtedy blaszkę na chleb. Straciłem prawą rękę - wspomina Kazimierz Antoniak. - To był koniec mojej roboty.
Zanim to jednak nastąpiło, nadal pracował w tej samej piekarni, którą w czasie okupacji przejął pewien Niemiec. Asystent wyrabiał ciasto za pana Kazimierza, a piekarz mówił, jak ma to robić, pensję dzielili na pół. Pozbawiony zawodu przez niepełnosprawność, na początku się załamał.
- Miałem kilkuletnią przerwę w życiu, zanim się pozbierałem. Wiedziałem, że muszę zmienić zawód - przyznaje stulatek. - Powoli, przez pół roku nauczyłem się pisać lewą ręką, skończyłem ósmą i dziewiątą klasę.
Poszło mu tak dobrze, że wkrótce po wojnie ukończył kurs kreślarza rysunków technicznych, a później przez lata, w wolnych chwilach, chętnie rysował ołówkiem portrety i karykatury. Z pamięci naszkicował m.in. Marię Skłodowską-Curie czy też Karola Marksa i Józefa Stalina (jako interesujących modeli); portretował też znajomych, nieznajomych i samego siebie. Do dziś zachowała się cała kolekcja tych prac.
Po ukończeniu kursu kreślarskiego otrzymał skierowanie do pracy w Zjednoczeniu Transportu Drogowego i Lotniczego w Świdnicy (na Dolnym Śląsku), gdzie poznał swoją żonę Halinę. A później, w tym samym mieście w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (instytucja odpowiadająca z grubsza dzisiejszemu urzędowi miasta - red.), pracował w dziale handlowym. W tym czasie dokończył również naukę w szkole podstawowej w dziesiątej, ostatniej w ówczesnym cyklu, klasie.
- Do Gdańska przeprowadziliśmy się w 1953 roku. Żona chorowała na serce, mówiono, że nadmorski jod dobrze jej zrobi. Tutaj już urodziła się nasza jedyna córka Ewa, a ja zaocznie zdałem maturę - tłumaczy Kazimierz Antoniak.
Oboje małżonkowie byli urzędnikami. Pan Kazimierz - w Miejskiej Komisji Planowania Gospodarczego w Gdańsku, gdzie aż do emerytury zajmował się opracowywaniem statystyk dotyczących handlu (np. zbierając dane dotyczące rynkowych cen towarów) na potrzeby Głównego Urzędu Statystycznego; pani Halina miała posadę w gdańskim Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.
- Żona w końcu nie zmarła wcale na serce, lecz na nowotwór, w 1977 roku. Miała 57 lat, od tego czasu jestem wdowcem - mówi stulatek.
Jubilat od lat mieszka z jednym ze swoich wnuków, Rafałem Karlssonem i jego żoną Katarzyną, na Osiedlu Wejhera.
- Ja mieszkam z dziadkiem od urodzenia - podkreśla Rafał Karlsson i przytacza “niezłą historię” z początków pobytu seniora rodziny w Gdańsku, którą opowiadał mu pan Kazimierz. Na początku małżeństwo nie mieszkało razem, pani Halina jako pierwsza znalazła pracę w Gdańsku i pokój do zamieszkania, jej mąż nie bardzo miał gdzie mieszkać.
- Dziadek dostał w przydziale od kwaterunku pokój w fatalnym stanie: “z robaczkami”, w suterenie. Postanowił, że się tam nie wprowadzi i zamieszkał… w urzędzie - mówi Rafał Karlsson. - Nikt o tym nie wiedział. Dziadek po pracy zamykał biuro, oddawał portierowi klucz i wychodził. Obchodził budynek dookoła, wchodził przez uchylone wcześniej okno. Rano wyskakiwał tą samą drogą i wracał do pracy.
Trwało to trzy miesiące, aż w końcu małżeństwo otrzymało mieszkanie na jednym z nowo budowanych osiedli w Gdańsku.
POSŁUCHAJ KAZIMIERZA ANTONIAKA
Rafał Karlsson podkreśla, że Kazimierz Antoniak był bardzo aktywny do późnych lat życia.
- Jeszcze do osiemdziesiątki piekł nam wspaniałe ciasta, pasjami rozwiązywał łamigłówki matematyczne i zadania z fizyki, żeby utrzymać głowę w formie - wspomina wnuk bohatera. - Pięć lat temu nogi odmówiły mu posłuszeństwa i od tego czasu siedzi w domu. Nie jest w stanie sam wejść na trzecie piętro, gdzie mieszkamy, a w budynku nie ma windy. Chcieliśmy go z bratem znosić na spacery w wózku, ale dziadkowi duma na to nie pozwala, mówi: “nie, jeszcze mnie ktoś na wózku zobaczy”.
Do uwięzienia w domu jubilat podchodzi ze spokojem i rezygnacją: - Mam kota, a stary telewizor gra, to się go ogląda. Nie bardzo słyszę, ale obrazki przynajmniej widzę. Spacery robię z kuchni do pokoju. Pisać i rysować już nie mogę, ręka już nie tak działa, do czytania wzrok za słaby... nic ciekawego właściwie nie robię.
Na imprezie urodzinowej, która odbyła się dokładnie w setne urodziny pana Kazimierza, w spokojnym na co dzień mieszkaniu było bardzo gwarno. Przyjechało kilkanaścioro gości, także z Niemiec, Belgii i Holandii - najbliżsi ze wszystkich pokoleń rodziny. Kazimierz Antoniak dochował się pięciorga wnucząt: Rafała, Aleksandry, Krzysztofa, Adama i nieżyjącej już Mai. Grono prawnucząt reprezentują: Patryk i Agata.
W dzień po imprezie rodzinnej, życzenia w imieniu prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz złożył jubilatowi jej zastępca Piotr Kowalczuk: - Proszę się dzielnie trzymać i dążyć do dwustu lat - powiedział i przekazał Kazimierzowi Antoniakowi bukiet kwiatów, list gratulacyjny, ciepły koc, butelkę szampana i tort.
A jaka jest recepta na długowieczność kolejnego gdańskiego stulatka?
- Nigdy nie chorowałem ani jako dziecko, ani jako dorosły, nie paliłem papierosów - wylicza stulatek. - A recepta? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Jakoś dożyłem tych stu i zaczynam dwusetne lata - uśmiecha się Kazimierz Antoniak.
STULETNIE STATYSTYKI Aktualnie w Gdańsku mieszka 48 osób, które ukończyły sto lat (mają lat 100 lub więcej), wśród nich jest 39 pań i dziewięciu panów. Najstarsza jest gdańszczanka, która we wrześniu 2019 r. ukończyła 107 lat (!), a po niej gdańszczanin, który w grudniu ubiegłego roku ukończył 105 lat (!). |