All About Freedom Festival - ważne filmy do 15 października. Poznaj PROGRAM, kup bilety
Anna Umięcka: - Gołębica ma bogatą symbolikę we wszystkich kulturach świata. Oznacza niewinność, szczerość, prawdę, odrodzenie, pokój, czasem melancholię. Jaki był Pani zamysł?
Natalia Burzych, studentka II roku, Wydziału Grafiki gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych: Zależało mi na tym, żeby obraz był zrozumiały w odbiorze i prosty formalnie. Dłoń składa się, jak do rzutu papierowym samolocikiem - tym “samolocikiem” jest gołąbek z papieru. Nie była to pierwsza moja myśl, proces poszukiwania pomysłu trwał znacznie dłużej, niż realizacja. W konkursie na motyw graficzny festiwalu ważna jest też łatwość manipulowania zaproponowaną formą, bo pojawiać się będzie na różnych nośnikach. Stąd proste tło, kilka chmur w pejzażu i radosna kolorystyka.
Zielono- żółta, bardzo wiosenna…
- Uznałam że musi być radosna, bo wolność jest pozytywną wartością. Pierwsze skojarzenie miałam niebiesko-żółte, myślałam o Ukrainie, gołąb też symbolizuje pokój, ale uznałam je za zbyt oczywiste.
Mojego gołąbka wycięłam najpierw z papieru (wciąż gdzieś tu u mnie leży), poskładałam (stąd te pasy na nim, jak zagięcia papieru), a potem sfotografowałam. Dopiero później zabrałam się do przerabiania. Do takiego stylu pracy i korzystania z różnych mediów, zachęcał nas na uczelni prof. Tomasz Bogusławski.
Kolorystycznie zainspirowały mnie w końcu żółte kwiatki, które rosły na trawniku przed moim domem. Teraz, kiedy zaczyna się jesień, może wiosenny klimat tego plakatu zastąpi nam liście na drzewach?
Co panią jeszcze inspiruje w projektowaniu?
- Każde artystyczne medium, ale też codzienne życie. Chodziłam do liceum plastycznego, uczyłam się historii sztuki, mam ulubionych reżyserów, lubię klasyczne polskie kino. Ale też pozytywne kolory i kształty Joana Miró, starsze, kubistyczne prace Picassa i sposób kompozycji Paula Gauguina. Uwielbiam też współczesne polskie ilustratorki Gosię Herbę i Olę Niepsuj. Konkursowe Jury podkreślało, że mój plakat nawiązuje do polskiej szkoły plakatu, ale nie myślałam o tym tak bezpośrednio. Chociaż przyznam, że mam domu albumy z pracami Henryka Tomaszewskiego i Jana Młodożeńca. Przeglądałam je wielokrotnie, więc może się już we mnie zakorzeniły?
Polska szkoła plakatu to nasza artystyczna tradycja, którą warto pielęgnować. Kiedy oglądam w internecie prace artystów z całego świata, widzę, że Polacy wciąż z niej czerpią. I to nas pozytywnie wyróżnia.
A co u Tomaszewskiego tak się pani spodobało?
- Dawno temu przeglądałam jego album w księgarni i był tam plakat, który dotyczył wystawy rzeźb Toma Moore’a. Do dziś go pamiętam. Kupiłam wtedy ten album, żeby móc patrzeć na niego częściej. Intryguje mnie, jak można tak małymi środkami, przekazać tak dużo. Zachwyciłam się kolorami, kompozycją, symboliką, ale też bardzo dużym przekrojem tych prac, bo w miarę upływu czasu Tomaszewski zmieniał swoje kreacje. Fajnie było zobaczyć, jak wybitny artysta, mający rozpoznawalny styl, dochodził do niego.
W liceum oglądałam też film dotyczący polskiej szkoły plakatu, w którym uczniowie dawnych mistrzów, m.in. Henryka Tomaszewskiego, opowiadali, że on wciąż stara się pokonać sam siebie. Chce być wciąż lepszy, świeższy, rozwijać się. To mnie intryguje, taka artystyczna wolność.
Współczesna licealistka marząca o albumie wybitnego grafika, którego młodość przypadała na lata 30. XX-wieku, to nie jest zbyt częsty przypadek. Kiedy zorientowała się pani, że sztuka będzie pani towarzyszyć w życiu?
- Chyba nigdy nie miałam problemu, żeby określić swoją życiową ścieżkę. Po prostu, od kiedy jako małe dziecko zaczęłam rysować - nigdy nie przestałam! Śmieję się, że zapowiedź moich przyszłych artystycznych zdolności pojawiła się już na pewnych zajęciach w przedszkolu, kiedy rysowaliśmy pejzażyk. Dzieci namalowały standardowo - kreskę zieloną, jako trawę w dole kartki i słoneczko w rogu, a ja, jako jedyna, linię horyzontu umieściłam wyżej. Wszystkie dzieci się ze mnie śmiały, że mam taką wysoką trawę, a ja najwyraźniej już łapałam perspektywę [śmiech].
Dlaczego więc grafika, a nie malarstwo?
- Mój tata jest informatykiem, ma umysł ścisły. Imponowało mi to i czułam, że muszę robić podobne rzeczy. A projektowanie połączyło nasze dwa światy. Wymaga myślenia, rozwiązywania projektowych problemów, więc aktywuje obie półkule mojego mózgu - tę bardziej techniczną i tę bardziej kreatywną, artystyczną.
Ale wróćmy do przedszkolnych sukcesów. Ma je za sobą wiele z nas, potem jednak tracimy tę pewność kreski czy głosu.
- A ja już w gimnazjum zdecydowałam, że będę graficzką. Poszłam więc do Liceum Plastycznego - miałam warsztaty z rysunku i malarstwa, wiele nauczyłam się też projektowo, ilustratorsko. Mój nauczyciel bardzo mnie wspierał, zależało mu, żebyśmy rozwijali własne patrzenie na świat.
W Bydgoszczy działają też prężne kluby, takie jak Mózg czy Landschaft, gdzie zbiera się artystyczna społeczność. W “Mózgu” odbywają się festiwale filmowe, muzyczne, slamy poetyckie. Właściciele Landschaftu interesują się projektowaniem i designem, organizują wystawy lokalnych ilustratorów. Tam oglądałam pierwsze magazyny o wnętrzach, o meblach. Idąc tam, można było zawsze spotkać te same osoby, porozmawiać, zainspirować się, czego mi w dużo większym Gdańsku teraz trochę brakuje. Ludzie stamtąd mieli duży wpływ na to, jak się ukształtowałam i na wybór mojej artystycznej drogi życiowej.
A jak trafiła pani do Gdańska?
- Po maturze, gdy zastanawiałam się nad studiami, myślałam o Poznaniu i o Gdańsku. Wybrałam Gdańsk, bo wykładowcy tej uczelni mają bardzo ciekawe podejście do projektowania, bliższe mojej duszy. Częściej sięgają do tradycyjnych mediów, łącząc je ze współczesną technologią. Ten sposób myślenia mi odpowiada. Uczymy się, jak myśleć, a nie tylko używać Photoshopa. Narzędzia są wtórne, najważniejszy jest pomysł i przekaz, nie warto patrzeć na trendy. Wtedy powstają ponadczasowe projekty.
A przy okazji, bardzo lubię Trójmiasto i morze.
W tytule festiwalu All about Freedom jest słowo wolność, więc nie mogę nie zapytać, czym ona jest dla pani?
- To jedna z najważniejszych wartości w życiu. Na każdym etapie historii ludzkości o nią walczono, czy to o wolność słowa, czy po prostu - o wolność do bycia sobą. O to, jak wyrażać siebie, aby czuć zadowolenie z tego, co się robi. Dla mnie wolność oznacza właśnie życie w zgodzie ze sobą, nieograniczanie się, jednocześnie, nie ograniczając wolności innych ludzi.
Żyjemy jeszcze w stosunkowo dobrych czasach, ale to zawsze może się zmienić. Niektórzy już muszą walczyć o wolność, więc stąd na plakacie gołąbek symbolizujący pokój. Wszyscy widzimy, co dzieje się na świecie.
A wolność artystyczna, co dziś oznacza?
- Artystyczny sens może być nieco inny, ja patrzę przez pryzmat bycia projektantką, a projektowanie to praca dla ludzi. Projektując, muszę brać pod uwagę opinie innych, nie mogę myśleć tylko o sobie. Gdzie jest więc moja wolność artystyczna? Zawiera się w tym, że tworząc, mogę przelać swoje emocje, przerzucić je na zewnątrz, do świata. Nawet gdy rysuję do szuflady, daje mi to spełnienie. Poczucie, że moje emocje i myśli są ważne, istnieją, i trzeba je szanować.
Czy wygrana w konkursie All About Freedom miała dla pani znaczenie?
- Była bardzo budująca, dała mi ogromną motywację do działania. Szczególnie, że chwilę przedtem miałam moment zwątpienia, kryzysu twórczego. Nie wiedziałam, czy idę w dobrym kierunku, czy to ma sens.
Na uczelni jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że nigdy nie jest od razu dobrze. Każda praca podlega krytyce, ciągłej korekcie, rozmawiamy o tym, co jest do poprawy. Nie nastawiałam się więc na wygraną. Nagle okazało się, że pierwszy raz zaproponowałam coś całkowicie od siebie i inni to doceniają, spodobało się! To wspaniałe uczucie, że zrobiłam coś, co wzbudza pozytywne emocje i mogę budować ten festiwal, być jego częścią. To nawet lepsze niż jakakolwiek nagroda materialna.