Kibice Lechii, którzy byli na meczu, mają szczególne prawo do goryczy. Niby dzień, jak na 21 grudnia, wyjątkowo ciepły, z plusową temperaturą - jednak wystarczy posiedzieć dwie godziny na świeżym powietrzu, by się przekonać, że nie jest to wielka przyjemność. Tym bardziej, jeśli się za to płaci pieniądze. O tej porze roku obowiązkiem piłkarzy jest stworzenie widowiska, które rozgrzeje fanów od emocji. Niestety gdańska publiczność nie otrzymała nawet tego, w odróżnieniu od kibiców Rakowa, którzy przybyli do Gdańska w liczbie ponad stu.
Początek meczu nie zapowiadał klęski. Lechia groźnie strzelała z dystansu, raz nawet - po uderzeniu Sławomira Peszki - był słupek, a piłka przeleciała wzdłuż linii bramkowej, tuż za plecami golkipera Rakowa, i wyszła w pole. Gdańszczanie grali może bez polotu, ale solidnie. Po bezbramkowej pierwszej połowie, wydawało się, że wkrótce Raków opadnie z sił i Lechia swoim zwyczajem strzeli zwycięskiego gola, a może i dwa.
Nic z tych rzeczy. Piłkarze z Częstochowy po przerwie biegali jak nakręceni. Lechia - jakby chciała ten mecz wygrać minimalnym nakładem sił. Raków był dobrze zorganizowany w obronie i groźnie atakował.
Klucz do tego wyniku? Ambicja, poświęcenie, zaangażowanie w grę po stronie piłkarzy Rakowa. Może indywidualnie ustępują umiejętnościami zawodnikom z Gdańska, ale są lepsi jako drużyna. Goście przebiegli w sumie osiem kilometrów więcej niż Lechia. Potężna różnica! I było to widać na boisku, choćby w skutecznym pressingu, podejmowanym już na połowie Biało-Zielonych. Dodajmy do tego, że posiadanie piłki przez obie drużyny było wyrównane (52 proc. do 48 proc.), więc czasem można było odnieść wrażenie, jakby to Raków grał na własnym boisku. Lechia w kolejnym meczu dostała żółte kartki, aż cztery. Raków - ani jednej.
Wniosek jest jeden: jeśli Lechia chce, by trybuny gdańskiego stadionu zapełniały się publicznością, musi wiele poprawić w przerwie zimowej. Kibice - nawet ci zażenowani meczem z Rakowem - w ciągu najbliższych trzech miesięcy zdążą stęsknić się za piłką. Będą przychodzić wiosną na mecze, jeśli tylko zobaczą, że ta drużyna, nawet jeśli ma gorszy dzień, jest gotowa “gryźć trawę”.
Nadzieję być może daje to, co po meczu powiedział trener Lechii, Piotr Stokowiec:
"Nie chodzi tu o szukanie winnych, odpowiedzialni są wszyscy, również ja. Oczekiwania są większe i w końcówce roku im nie sprostaliśmy. Jestem smutny, ale taka jest piłka. Wiemy co się może stać w przeciągu roku - niedawno byliśmy bohaterami, teraz nastroje są gorsze. Wszystko się po coś wydarza. Wierzę w to, że wyjdziemy z tego silniejsi. Trzeba odbudować markę Lechii, bo Gdańsk i kibice na to zasługują. Ja na pewno się nie poddam. Nie potrzebuję słów wsparcia i litości. Wyjdziemy z tego, ale czeka nas ogrom pracy. W tym sezonie jest jeszcze wiele do ugrania".
Lechia Gdańsk - Raków Częstochowa 0:3 (0:0)
sobota, 21 grudnia, 2019 r., Gdańsk Energa Stadion
- Bramki: Bartl 59 (karny), Musiolik 63, Skóraś 82
- Żółte kartki: Peszko, Mladenovic, Makowski, Haraslin
- Widzów: 7843
Lechia Gdańsk: Zlatan Alomerovic - Karol Fila, Michał I Nalepa, Mario Maloca, Filip Mladenovic - Sławomir Peszko (72. Jaroslav Mihalik), Tomasz Makowski, Maciej Gajos (71. Jakub Arak), Patryk Lipski (86. Kacper Urbański), Lukas Haraslin - Flavio Paixao
Raków Częstochowa: Jakub Szumski - Kamil Piątkowski, Tomas Petrasek, Kamil Kościelny - Michał Skóraś, Andrija Lukovic, Maciej Domański (80. Jakub Apolinarski), Rusłan Babenko, Daniel Bartl (68. Dawid Szymonowicz) - Sebastian Musiolik (87. Emir Azemovic), Miłosz Szczepański