Nasi rozmówcy po stanie wojennym w 1984 r. wyemigrowali z Polski, najpierw do Niemiec, a następnie do Stanów Zjednoczonych. Mieszkają obecnie w Saint Louis. W Gdańsku przez wiele lat mieszkali w kamienicy przy ul. Sienkiewicza 10. To tam w sierpniu 1980 r. zapadła decyzja o strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Miał on być reakcją na zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz, a jednocześnie protestem płacowym.
W kraju sytuacja pogarszała się, panował coraz większy kryzys. Brakowało towarów w sklepach. Brakowało wolności, bo całą władzę w swoich rękach skupiała, zależna od Moskwy, partia komunistyczna PZPR. Rosło społeczne niezadowolenie. Młodzi państwo Dykowie już w latach 70-tych ubiegłego stulecia działali aktywnie w opozycji antykomunistycznej.
- Byliśmy bardzo młodymi ludźmi – wspomina swoje początki w opozycji Piotr Dyk. - W sierpniu 1980 r. mieliśmy 25 lat. Od 7 lat byliśmy w gdańskiej opozycji przedsierpniowej. To były rzeczywiście decyzje ludzi bardzo młodych, bardzo spontaniczne, bardzo emocjonalne, ale również przemyślane, jak na osoby osiemnasto, dziewiętnastolenie. Myślę, że na pewno liczy się jakaś formacja charakteru. Tutaj ojciec Ludwik Wiśniewski miał ogromne znaczenie dla całego naszego środowiska. Ważni byli spotkani ludzie i wydarzenia. W roku 1973 byłem na wycieczce we Włoszech, gdzie trafiłem do ośrodka Kultury Paryskiej w Rzymie. Od tamtejszych działaczy otrzymałem sporą liczbę książek, którą przewiozłem nielegalnie do Polski i to, można powiedzieć, dało mi bilet do środowisk opozycyjnych, które już się kształtowały w liceum, w „Jedynce” i na Uniwersytecie Gdańskim. Byli tam Aram Rybicki, Aleksander Hall, Grześ Grzelak, Maciej Grzywaczewski.
W mieszkaniu przy ul. Sienkiewicza 10 zorganizowano wiele opozycyjnych wydarzeń. Tu odbywały się też spotkania z opozycjonistami z innych regionów np. z Leszkiem Moczulskim czy Kazimierzem Świtoniem.
Kamienica stała się świadkiem wielkiej historii, gdy w mieszkaniu Ewy i Piotra Dyków postanowiono zorganizować duże opozycyjne powitanie na cześć zwalnianych z aresztu opozycjonistów – Dariusza Kobzdeja i Tadeusza Szczudłowskiego.
- To było mieszkanie rodzinne Piotra, w którym mój mąż się wychował i dostaliśmy je od rodziców Piotra - wspomina Ewa Dyk. - Po naszym ślubie rodzice się wyprowadzili, nam zostawili wspaniałomyślnie to mieszkanie. Byliśmy jedną z niewielu par, która miała swoje własne mieszkanie i na dodatek nasze mieszkanie było ogromne. Mogło pełnić taką funkcję salonu opozycyjnego. Może nie takiego jak warszawski, nie był to salon stricte litaracko - artystyczny, gdzie, jakbyśmy dziś powiedzieli, bywali celebryci warszawscy. Chociaż i tacy też nas odwiedzali. Niewątpliwie było to miejsce spotkań opozycji gdańskiej i również, jak ktokolwiek przyjeżdżał z opozycji z Polski, zatrzymywał się u nas.
Do dziś, jak przyznają nasi rozmówcy, trudno wskazać dokładną datę przyjęcia na cześć wychodzących na wolność kolegów. Wiadomo, że Tadeusz Szczudłowski i Dariusz Kobzdej zostali aresztowani 3 maja 1980 r. Po tym, jak przemawiali pod Pomnikiem Króla Jana III Sobieskiego, w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja. Wyszli na wolność po trzech miesiącach. Spotkanie na ich cześć, mogło być zorganizowane w niedzielę, 10 sierpnia. Do mieszkania przy ul. Sienkiewicza 10 przyszło mnóstwo osób, był prawdziwy tłum. Gospodarze mieszkania mówią, że mogło być ponad 120 osób. Byli m.in. Władysław Siła-Nowicki, Jacek Taylor, Aleksander Hall.
- Był Bogdan Borusewicz, który pojawił się niespodziewanie, bo w tym czasie się ukrywał. Był oczywiście Lech Wałęsa, był Borowczak. Pana Prądzyńskiego i Felskiego tak dobrze nie pamiętam. W pewnym momencie Bogdan powiedział mi, że muszą na chwilę wyjść z mieszkania, bo mieszkanie nasze, o czym wiedzieliśmy, było na podsłuchu – wspomina Ewa Dyk. - Zeszli na podwórko. To była przedwojenna kamienica, te podwórka nazywały się studniami. Były otoczone ze wszystkich stron pierzejami budynków i płotem. Po pewnym czasie wrócili. Przyjęcie było kontynuowane. Wydaje mi się, że Bogdan powiedział wtedy, że będzie się niedługo coś działo.
- Pamiętam ich, jak schodzili na dół, widziałem ich z okna – dodaje Piotr Dyk. - Byli tam może pół godziny, może dłużej. Mam to gdzieś w głowie, że od tego momentu wiedzieliśmy, że coś się stanie, coś będzie, coś jest planowane i tak też było.
Kiedy wybuchł strajk w stoczni, a później w innych trójmiejskich zakładach, Ewa i Piotr Dykowie zaangażowali się we wspieranie protestu. Mieli wydane przez komitet strajkowy specjalne przepustki do stoczni. Pan Piotr m.in. organizował kapłanów, którzy mieli odprawiać msze dla strajkujących i utrzymywał kontakt z innymi zakładami. Pani Ewa wspomina, że ich małe dziecko pozostawało pod opieką dziadków, kiedy oni codziennie chodzili do stoczni. Zmieniała się sytuacja w kraju, zmieniali się ludzie. Nic już nie było takie jak dawniej.
- Można powiedzieć, że śmiertelnicy zostali aniołami. Ludzie byli dla siebie niesłychanie serdeczni. Byliśmy w różnych zakładach, które strajkowały. Alkohol był zabroniony. Wszyscy przestrzegali tego. Miałem małego Fiata 126p. Benzyna była jakoś tam wstrzymywana, ale mając legitymację ze stoczni podjeżdżałem pod jakąkolwiek stację i tankowałem. Pracownicy mówili mi: ”Oczywiście, proszę bardzo. Pan ma zadanie do wykonania” - wspomina Piotr Dyk. - Innym razem na ulicy zatrzymał się samochód i wysiadło z niego kilku ubeków. Czułem, że chcą mnie zwinąć. Zacząłem krzyczeć: „Ludzie, UB mnie zwija!” i nagle tłum się zebrał i kazał im odejść.
Stan wojenny brutalnie przerwał karnawał „Solidarności”. Piotr Dyk w pierwszych miesiącach ukrywał się, obawiając się aresztowania. Było jednak ciężko, nie mógł znaleźć pracy jako lekarz.
- Ja nie chciałam wyjeżdżać z Polski, ale niedługo po ujawnieniu się Piotra, kiedy wyszedł z ukrycia, podpalono nasze mieszkanie - mówi Ewa Dyk. - Nie było nas w domu, spłonęły drzwi wejściowe. Aram nam później powiedział, po tym jak sprawdził w IPN, że podpalił te drzwi na zlecenie bezpieki nasz sąsiad alkoholik. W mieszkaniu z naszymi małymi dziećmi, które miały 7 miesięcy i 2,5 roku, była nasza babcia. Zauważyła płomienie, nakryła się kocem, wyskoczyła i zawiadomiła sąsiadów, którzy ugasili pożar. Dla mnie to był taki moment, kiedy pomyślałam, że mogą nam zginąć dzieci i wtedy złamałam się w tym moim postanowieniu, że nie chcę wyjeżdżać.
Państwo Dykowie mają do dzisiaj stały kontakt z Polską i przyjaciółmi z dawnej opozycji. Właściwie każdego lata odwiedzają Gdańsk. W tym roku niestety nie udało im się przyjechać z powodu pandemii Covid-19.
W piątek 14 sierpnia na portalu gdansk.pl nadamy transmisję z uroczystego wmurowania pamiątkowej tablicy na fasadzie kamienicy przy ul. Sienkiewicza 10, tablicy przypominającej słynne spotkanie, które zapoczątkowało Sierpień' 80. Początek transmisji o godz. 10.00.
Piątek, godz. 10 - odsłonięcie tablicy pamiątkowej na szlaku wolności
Warto również posłuchać podcastu Rok 1980. Odcinek pierwszy: "Kto był na prywatce u Dyków?". Jest to audycja przygotowana przez Dorotę Karaś i Marka Sterlingowa, autorów książki "Anna Walentynowicz szuka raju", poświęconej legendarnej suwnicowej ze Stoczni Gdańskiej, w obronie której wybuchł stajk w sierpniu 1980 roku.