Anna Witkowska

25.03.2025
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Na zdjęciu znajduje się kobieta w okularach w niebieskiej katanie.
fot. Daria Szczygieł

Anna Witkowska
Artystka wizualna, graficzka, okazjonalna kuratorka, współtworząca kolektywy. Profesora w Akademii Sztuki w Szczecinie, kierunek Komunikacji Wizualnej i UX. Ukończyła gdańską Akademię Sztuk Pięknych (2003). W swojej praktyce nie podlega jednej prostej definicji. Najczęściej czerpie z otaczającej rzeczywistości, używając narzędzi krytycznych, wpisuje się w nurt nowego dokumentalizmu. Jednocześnie sięga po realizm magiczny czy surrealizm. Stosuje strategię trickstera. Używa w pracy różnych mediów - fotografii, instalacji czy wideo.

Więcej informacji o artystce znajdziesz na jej stronie oraz Instagramie: Fontanna78

W ramach Stypendium Kulturalnego FUNDUSZ TWÓRCZY - z realizowała dwie wystawy  zatytułowane „brzydkie uszy”, o których pisze:

"W ramach przyznanego przez Miasto Gdańsk stypendium twórczego udało mi się zrealizować dwie wystawy  zatytułowane „brzydkie uszy”. Pierwsza z nich miała odsłonę w galerii ESKAEM w Gdańsku prowadzonej przez Marka Rogalę (12-28.07.2024), a druga w łódzkiej Galerii AOKZ (11-25.10.2024).
Obie ekspozycje podejmowały i rozwijały wątki wcześniej obecne w moje twórczości, jak macierzyństwo, opieka czy zmęczenie.
Tytułowe uszy stanowiły punkt wyjścia do rozważań na temat braku miłości własnej i niezbędnej transformacji. Moja starsza siostra z problemem odstających uszu poszła pod nóż. Operacja plastyczna się nie udała i uszy znów zaczęły odstawać. Naginanie się do schematów kosztem cierpienia, ulepszanie siebie, żeby wydostać się z krzywdzącej społecznej stygmatyzacji stało się moją bolesną refleksją z dzieciństwa. Czy rzeczywiście nasze zadowolenie z siebie zależy od opinii z zewnątrz?

W ESKAEM leitmotivem wystawy stał się utkany wątkiem i osnową szal z cytatem z piosenki „What is love?”. „Baby, don't hurt me. Don't hurt me, no more…” repetytywne, szare i zgrzebne niczym uszczelka rzeczywistości, otulina symbolizująca kryzys w kibicowaniu samej sobie, wyczerpaną energię, której zabrakło sił na „self love”. Obok tkaniny eksponowałam instalację złożoną z igieł do akupunktury, tworzącą pejzaż zablokowanych w ciele emocji, „porysunki” czyli wideo z dorysowywanymi długopisem kolejnymi żylakami, rozchodzące się po ciele, jak dopływy rzeki oraz naiwne hasła z etykiet ziołowej herbaty formujące się w porażkę skwitowaną stwierdzeniem „i chuj” (site-specific).

„Brzydkie uszy” opisywały również wizję transformacji. W nowym wideo „matka-transformerka” stałam się spełnieniem wizji syna kochającego grę Minecraft. Przefiltrowana przez estetykę lat 90., zawsze silna matka, bohaterka codzienności, czerpiąca swą niespożytą energię ze styku z lawą w rytmicznym tańcu rzeczywistości – nieudolnym i czasami komicznym. Praca była wyświetlana na tle specjalnie zaprojektowanej tapety – autoportretu.

Diana Lenart napisała w tekście do wystawy „Matka pada na pysk i się podnosi - matka wszystkich - perpetuum mobile w staniku - żaglu podtrzymującym wyssane piersi znika za horyzontem zdrowego rozsądku. (…) Ania Witkowska łączy się we współodczuwaniu z podobnymi sobie próbując znaleźć oparcie w bólu i zalążek idei nowej wspólnoty. Pójdźmy za Witkowską. Ona wie, jak wycisnąć z życia wszystko co się da, nachapać się wrażeń na zapas. A potem to wszystko, jak ptasia matka, oddaje nam pod postacią sałatki z majonezem z łez.”

Z jedzenia i kuchni wywiodłam kolejną wystawę „brzydkich uszu”. Skupiłam się na codziennych czynnościach, jak szykowanie drobnych posiłków do szkoły. Seria dziewięciu kolaży reprodukowanych na RISO z szaro-zielonymi śniadaniówkami, które nigdy nie są dość doskonałe, dość zdrowe czy urozmaicone.
Formalnie w łódzkiej odsłonie pojawiło się więcej z malarskiego gestu. Spalone tosty i splątane rury spod zlewu odbiłam metodą sitodruku na lnianym płótnie, by podkreślić monotonię i szarzyznę rodzicielskiego życia. Tym samym kontynuowałam narrację na temat przyjętych przez nas ról społecznych. Wszystko z dużą dawką autoironii.

Wystawę otwierał cytat z „Magicznej rany” Doroty Masłowskiej (…) „To jeden z tych dni, kiedy obudziła się we wspaniałym humorze, jednak już w okolicach śniadania wyjmując z lodówki ketchup i majonez, poczuła, że wszystko było błędem, w którym tylko ześlizguje się jak w bezkresne bagno, a przy krojeniu chleba puchła już wśród wodorostów na jego dnie.”