Polskiego uczyłem się z „Misia Uszatka”

Jesteście nieufni i ciągle boicie się, że ktoś was okradnie. Wszystko musi być pozamykane na trzy spusty, moja Kasia też zamykała drzwi na górny zamek, na dolny zamek i jeszcze na łańcuch. W tramwaju kobiety trzymają torebki bliziutko przy sobie, każdy czujnie się rozgląda czy złodziej się nie czai. A ja nawet roweru nie przypinam, samochód też zostawiam otwarty i nigdy nie zdarzyło mi się, że ktoś mnie okradł.

Nikita Dobrynin jest Białorusinem, urodził się i uczył w Mińsku. Na tamtejszym uniwersytecie studiował filologię rosyjską, studiów jednak nie skończył. W Gdańsku mieszka od ponad trzech lat, ma żonę Katarzynę i synka Krzysztofa. Pracuje w hostelu na Olszynce.

Aleksandra Kozłowska: Wielu Polaków szuka żony na wschodzie - wśród Ukrainek, Rosjanek, Białorusinek. Panuje przekonanie, że tamtejsze kobiety w przeciwieństwie do wyemancypowanych Polek wciąż uznają tradycyjny podział ról na męskie i kobiece, są rodzinne, spolegliwe, „domowe”. A ty inaczej - wybrałeś sobie Polkę za żonę.

Nikita Dobrynin: - Tak. Kasia jest wspaniałym człowiekiem, nie wyobrażam sobie życia bez niej. Poznaliśmy się w Gdańsku - przyjechałem tu turystycznie, chciałem pozwiedzać, poznać ludzi. Wcześniej zarejestrowałem się na stronie couchsurfing.org [„couchsurfing” czyli dosłownie „surfowanie po kanapach” to tani sposób na podróże - ogólnoświatowy portal łączy ludzi oferujących u siebie w domu darmowy nocleg, często połączony ze wspólnym zwiedzaniem, przyp.red.] i w Gdańsku nocowałem właśnie u Kasi. Początkowo miałem zostać dwie doby, a zostałem cztery - świetnie nam się gadało, zaiskrzyło po prostu. To było na początku stycznia, po paru dniach wróciłem do Mińska ale dalej utrzymywaliśmy kontakt - codziennie rozmawialiśmy na skype`ie. A w lutym byłem już z powrotem, tym razem na stałe, z Kasią.

Szybka decyzja.

- Tak. „A co się będę ociągał?” - pomyślałem. - „Szczęście trzeba łapać od razu”. Mama i babcia najpierw protestowały: „Jak to? Do obcego kraju pojedziesz? Jak sobie poradzisz?” ale nic nie zmieniłoby mojego postanowienia. Kasia z jednej strony jest rodzinna i uczuciowa - a więc taka, jak się mówi o kobietach wschodu - z drugiej niezależna - ma swoją pracę: jest nauczycielką i swoje zainteresowania. Nie należy do kobiet, które można spotkać też na Białorusi, a które uważają, że tylko mężczyzna powinien zarabiać pieniądze, a one będą sobie siedziały w domu i oglądały seriale. Niedawno wzięliśmy ślub, wciąż z przyzwyczajenia mówię o niej „moja dziewczyna” zamiast „moja żona”. Mamy półrocznego synka, Krzysztofa. Zawsze podobało mi się to imię, mimo że na Białorusi jest prawie nieznane.

Gdańsk i znajomość z Kasią były twoim pierwszym kontaktem z Polską?

- Nie. Pierwszy raz odwiedziłem wasz kraj cztery lata temu; była to zorganizowana wycieczka do Warszawy i Wrocławia. Ludzi raczej nie poznałem, ale ogromne wrażenie zrobiła na mnie m.in. architektura. U nas dominuje socrealizm: monumentalne budynki, kolumny itd., a tu jest europejsko. Po tej wycieczce wiedziałem już, że chcę tu wrócić ale indywidualnie, samodzielnie zwiedzając i rozmawiając z Polakami. Przyjechałem więc drugi raz - zacząłem od Lublina, potem byłem w Warszawie, Gdańsku, dalej w Kaliningradzie i Wilnie.

Jeszcze przed wycieczką zacząłem się w Mińsku uczyć polskiego, wiesz ludzie mają różne hobby: chodzą do kina albo na imprezy, a ja wkuwałem polskie słówka. Żeby lepiej poznać język, sięgnąłem po książki, najłatwiejsze były te dla dzieci. Uczyłem się więc czytając np. „Misia Uszatka”. Dziś nawet myślę po polsku. I nadal czytam polską literaturę, choć już doroślejszą (śmiech). Bardzo lubię Mickiewicza. U nas to poeta narodowy, urodził się przecież w Nowogródku, a w Mińsku jest jego pomnik. Czytam też Sienkiewicza, też jest popularny na Białorusi. Mój przyjaciel uczył się na nim polskiego i do teraz używa zwrotów z „Potopu” czy „Pana Wołodyjowskiego”. Ze współczesnych polskich pisarzy lubię Chmielewską. Ważna jest też dla mnie literatura rosyjska. Bez względu na sytuację polityczną zawsze będę cenił rosyjską kulturę; moim ulubionym pisarzem jest Lew Tołstoj.

Skąd to zainteresowanie Polską? Masz polskie korzenie?

- Moja babcia zawsze opowiadała o swoich rodzicach - uważali się za Polaków, zwłaszcza jej ojciec. Byli katolikami, co przed wojną, za Stalina nie było dobrze widziane. Babcia mieszkała na wsi, pod Witebskiem, tam została ochrzczona, potem jako 4-5-letnia dziewczynka przyjechała z rodzicami do Mińska. Niestety w czasie wojny zaginęły wszystkie dokumenty, a babcia była zbyt mała by pamiętać, w którym kościele odbył się jej chrzest. Starałem się o Kartę Polaka, dzięki której można tu przyjeżdżać bez wizy i pracować bez pozwolenia, ale żeby ją dostać trzeba udowodnić, że ma się polskie pochodzenie. Przez ten brak dokumentów, nie mogłem niestety tego zrobić.

Polacy chyba lubią Białorusinów?

- O, tak! Ani razu odkąd tu mieszkam, nie spotkałem się z jakąkolwiek niechęcią, niemiłym zachowaniem czy agresją. A chodzę na Lechię, gdzie - jak niektórzy mnie ostrzegali - różnie może się zdarzyć. U mnie w ogóle cała historia to historia szczęśliwego chłopaka (śmiech). Na początku pobytu w Gdańsku miałem wprawdzie trochę stresu ze znalezieniem pracodawcy, który by mnie zatrudnił, ale w końcu znalazłem dobrą pracę w hostelu na Olszynce. Jestem tam recepcjonistą. No i mieszkam nad morzem, a to zawsze było marzenie mojego życia.

Myślę, że pozytywny stosunek Polaków do Białorusinów bierze się stąd, że rozumieją naszą sytuację. Białoruś to dyktatura, Łukaszenko rządzi od dwudziestu lat! To kawał czasu, a nie widać by coś miało się zmienić. Władza wypacza, dlatego moim zdaniem dwie kadencje na urzędniczym stanowisku to maksimum. W Polsce o Łukaszence każdy słyszał, ludzie nam współczują, bo sami dobrze pamiętają czasy komunizmu. Wiedzą jak to jest nie mieć wolności.

W grudniu 2012 r. podczas Maratonu Pisania Listów Amnesty International najwięcej listów Polacy napisali w sprawie uwolnienia białoruskiego opozycjonisty Alesia Bielackiego. W Gdańsku powstał nawet mural z Alesiem.

- Tak, na przystanku przy Okopowej, widziałem go. Fajnie, że tu jest.

Wracając do Białorusi - u nas nawet mówienie po białorusku jest źle widziane. Dla władzy jeśli mówisz po białorusku znaczy, że jesteś z opozycji. Jeśli pójdziesz na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i zaczniesz mówić po białorusku, a nie po rosyjsku, możesz być pewna, że pracy nie dostaniesz. Zamyka się szkoły z wykładowym białoruskim, nawet oficjalna flaga Białorusi to ta z czasów komunizmu, którą narzucił Łukaszenko, a która nie ma nic wspólnego z naszą prawdziwą biało-czerwono-białą flagą. Prawdziwą flagę można zobaczyć na nielegalnych koncertach rockowych. Niedawno byłem w Pradze na koncercie Lapis Trubetskoj, to moja ulubiona białoruska grupa. U nas ma zakaz występów, bo krytykuje Łukaszenkę.

Dziś, 9 maja zaczynają się na Białorusi Mistrzostwa Świata w Hokeju na Lodzie. Odbędą się tam po raz pierwszy. To dla Białorusi pewnie podobne wydarzenie, jak dla nas było Euro 2012?

- Przede wszystkim dla prezydenta. Świetna okazja żeby się pokazać przed obcokrajowcami. Dla Łukaszenki hokej to sport nr 1, on nawet uprawia go amatorsko. Na Białorusi nie ma porządnego stadionu, wszędzie za to nawet w małych miasteczkach są lodowiska. Brakuje szpitali i przedszkoli, ale lodowiska są.

Na mistrzostwa specjalnie zbudowano drugie wielkie lodowisko w Mińsku - Czyżouka Arenę. Poza nią jest jeszcze Mińsk Arena, jedna z największych takich hal w Europie.

Na czas mistrzostw Białoruś wprowadziła wiele udogodnień. Nie trzeba wizy, bo wystarczy bilet na mecz hokeja, nie ma obowiązku posiadania ubezpieczenia, nie trzeba mieć rezerwacji hotelu, do tego drogi są bezpłatne. Wielu Polaków korzysta z tych ułatwień i jedzie teraz na Białoruś, choć wcale nie są fanami hokeja.

- Wiem, szkoda byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Też jedziemy z żoną na te mistrzostwa, mamy bilety na trzy mecze żeby zobaczyć światowej klasy drużyny: Kanadę, Norwegię, Czechy z ich legendarnym zawodnikiem Jaromirem Jagarem, Danię.

A białoruska drużyna jest dobra?

- Lepsza niż polska, choć gorsza niż światowa czołówka. Na Białoruś jedziemy z synkiem, babcia nie może się już doczekać, bo jeszcze nie widziała Krzysia.

Jesteśmy sąsiadami. Dużo mamy ze sobą wspólnego?

- Tak. Polacy tak samo jak Białorusini są otwarci, towarzyscy, po alkoholu lubią sobie pokrzyczeć.

Albo wsiąść do samochodu.

- Tak jak u nas. Na Białorusi pijani kierowcy to jeszcze większy problem. Nie pomagają nawet ostre kary: zatrzymany po alkoholu kierowca traci prawo jazdy na pięć lat, a jeśli w ciągu roku mimo to znów wsiądzie pijany za kierownicę - traci samochód. I nie ma różnicy czy to jego samochód, czy kolegi, ojca czy służbowy. Auto jest zabierane i koniec. I całkiem sporo tych samochodów przepada, a są znacznie droższe niż w Polsce.

A co nas różni?

- Jesteście bardzo krytycznie wobec władzy. Czasem jak słucham rozmów Polaków, zastanawiam się, kto w ogóle wybiera tych polityków i urzędników, skoro wszyscy ciągle na nich narzekają. W ogóle narzekanie to wasz sport narodowy (śmiech). Ale może to i dobra cecha - krytykujecie władzę i jej dokonania bo porównujecie Polskę do krajów Zachodu, u nas mówi się, że na Białorusi jest dobrze, bo spójrzcie na Tadżykistan, Uzbekistan albo biedne raje Afryki.

Co jeszcze?

- Jesteście nieufni i ciągle boicie się, że ktoś was okradnie. Wszystko musi być pozamykane na trzy spusty, moja Kasia też zamykała drzwi na górny zamek, na dolny zamek i jeszcze na łańcuch. W tramwaju kobiety trzymają torebki bliziutko przy sobie, każdy czujnie się rozgląda czy złodziej się nie czai. A ja nawet roweru nie przypinam, samochód też zostawiam otwarty i nigdy nie zdarzyło mi się, że ktoś mnie okradł.

Z rowerami wiąże się kolejna różnica - Polacy są znacznie bardziej usportowieni niż Białorusini. Mnóstwo ludzi jeździ rowerem, biega, gra w piłkę... No i ten nordic walking. Kobiety, mężczyźni w różnym wieku spacerują z kijkami. U nas to kompletnie nieznana dyscyplina.

Wspomniałem o towarzyskości Polaków. Bardzo mi się podoba, że razem świętujecie, przy jednym stole spotyka się cała rodzina, często też razem szykujecie potrawy - to bardzo fajne. Na Białorusi Boże Narodzenie to dzień wolny od pracy, ale każdy obchodzi je sam. Rodziny nieraz są skłócone, mama nie rozmawia z ciocią albo dziadek z kuzynem.

Jest jeszcze jedna różnica związana ze świętami. Na Białorusi wciąż hucznie obchodzi się 8 marca, Dzień Kobiet. To dzień wolny od pracy, zawsze poprzedza go zakładowe przyjęcie dla wszystkich kobiet, prezenty, kwiaty...

U nas też kiedyś tak było. Kobiety dostawały rajstopy i goździka.

- U nas ta tradycja trwa do dziś. Także poza pracą mężczyźni swoim dziewczynom, żonom kupują z tej okazji wystawne prezenty, ja też to robię (śmiech). 

Autor: Aleksandra Kozłowska

Żródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto