PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Oliwska ulica Abrahama

Oliwska ulica Abrahama
Ilekroć myślę o tej niewielkiej, oliwskiej ulicy zawsze jawi mi się jako mikrokosmos. Trochę tajemniczy przez swoją historię, często zupełnie zwyczajny poprzez swoją dzisiejszą codzienność. Kosmos zawarty pomiędzy dwoma światami stojącymi z istoty swojej w opozycji: między wielkim miastem, a wielkim lasem. Taka jest ulica Abrahama.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Jedno z najstarszych zdjęć tej okolicy, po lewej ulica Abrahama widziana od skrzyżowania z Grunwaldzką, w oddali widać wzgórze nad Zieloną Doliną i tramwaj jadący do Oliwy; ok. 1935
Jedno z najstarszych zdjęć tej okolicy, po lewej ulica Abrahama widziana od skrzyżowania z Grunwaldzką, w oddali widać wzgórze nad Zieloną Doliną i tramwaj jadący do Oliwy; ok. 1935
Fot.: Zbiory BG PAN

Myślę o tej ulicy bardzo często, bez przerwy prawie, bowiem mieszkam tu od blisko czterdziestu pięciu lat. Tu, gdy miałem rok, sprowadzili się moi rodzice: Anna i Mieczysław. Stąd moi starsi bracia, Marek i Jacek, wyruszyli na podbój świata. Tu przybyła (z nieodległej ulicy Modzelewskiego/Sychty) Małgorzata, moja żona. Tu wyprowadzałem – w ciągu tych czterdziestu pięciu lat – na spacer dziesiątki psów, tu (w przydomowym ogródku, między mo­drzewiem i jabłonią) chowałem je, gdy umierały ze starości, chorób lub na skutek spotkania ze zbyt szybko jadącym samochodem. Tu wreszcie (choć realnie przy ulicy Klinicznej) przyszły na świat moje dzieci, Karolina i Michał. Tutaj umarła moja Mama.

Zaiste trudno o takim miejscu mówić bez emocji i wzruszenia.

 

Start w spalinach

Ulica Abrahama rozpoczyna swój, po­nadkilometrowy bieg w miejscu pełnym ruchu, hałasu i smrodu tysięcy samocho­dów pędzących w kierunku Gdyni lub Wrzeszcza. Odrywa się gwałtownie od uli­cy Grunwaldzkiej, by wytrwale wspinać się ku wzniesieniom Lasów Oliwskich.

U jej początku rozłożyły się większe i mniejsze firmy, hurtownie, sklepy, myjnie samochodów. Jeszcze wiele lat po wojnie były tu puste pola, z których rozciągał się wspaniały widok na pobliskie wzgórza. Po lewej stronie ulicy trwa nieprze­rwanie od 1912 roku nasyp kolejowy, po którym do końca wojny jeździły pociągi z Gdańska i Wrzeszcza do Kartuz. Jeszcze długo po wojnie na nasypie (który my nazywaliśmy wałem) rdzewiały na drew­nianych podkładach szyny i zwrotnice. [Dziś po nowym wale zbudowanym w miejscu starego jeżdżą kolejki PKM].

Betonowe przyczółki zerwanych wiaduk­tów były świetnym – choć niebezpiecz­nym – miejscem „alpinistycznych” wprawek wszystkich chłopaków z okolicy, a cały wał, obrośnięty gęstymi krzakami, był dzi­ką prerią, na której dzielni Apacze toczyli boje z bladymi twarzami.

Nieco powyżej ulica Abrahama prze­kracza ulicę Wita Stwosza, a na niej dwie ruchliwe jezdnie i tory tramwaj owe. Również przed wojną, gdy Wita Stwosza nazywała się Kronprinzallee jeździł tędy tramwaj (li­nii nr 2) z Oliwy do Wrzeszcza i dalej do śródmieścia.

Na rogu ulic stoi pierwszy – nie jedyny przy Abrahama – pomnik. W ogrodzie Do­mu Dziecka odsłonięto 28 sierpnia 1985 roku niewielkie popiersie patrona siero­cińca, doktora Janusza Korczaka. Zaprojektował je i wykonał absolwent gdańskiej PWSSP Bernard Ossowski, który na postumencie pomniczka Starego Doktora umieścił jego słowa: „Powiadacie / nuży nas obcowanie z dziećmi / bo musimy się zniżać do ich pojęć / schylać, naginać, kurczyć... / macie słuszność, ale nie to was męczy / tylko, że musicie się wspinać, /wyciągać, na palcach stawać... / żeby nie urazić”.

 

W 1893 roku w wyniku rozbudowy Wasserwerk pojawił się wysoki komin, co pokazuje zdjęcie z 1906 roku
W 1893 roku w wyniku rozbudowy Wasserwerk pojawił się wysoki komin, co pokazuje zdjęcie z 1906 roku
Fot.: Zbiory prywatne

Chłopaki z ulicy

Po przejściu ulicy Wita Stwosza wcho­dzimy w ten odcinek Abrahama, który zachował ułomki śladów z czasów, gdy uli­ca nazywała się Friedensschluss (niem.: zawarcie pokoju, tą nazwą postanowiono uhonorować pokój oliwski z 1660 roku). Po prawej stronie stoją co prawda niewiel­kie domki z lat pięćdziesiątych XX wieku (jeden z nich otoczony ogrodem-cmentarzem moich psów, kotów i kanarka), ale po lewej zachowały się dwa domy z lat dwudziestych, z czasów, gdy przy Friedensschluss i wybiegającej z niej Arno-Holz-Weg (dziś ulica Głogowska) wybudowano nie­wielkie osiedle mieszkaniowe.

Między Głogowską, a ulica Polanki, do której coraz bardziej się zbliżamy, był „od zawsze” pusty plac z ruiną jakiegoś domu w głębi. To było miejsce bardzo ważne. Nazywaliśmy je Koźlą Łączką. Nie było to tylko boisko, na którym odbywali­śmy wielogodzinne mecze piłkarskie. Tu, w tym trochę tajemniczym (ruina obok), ale równocześnie bardzo swojskim miej­scu dostępowaliśmy przeróżnych inicjacji i wtajemniczeń, tu były domy aukcyjne, gdzie wymienialiśmy monety, znaczki, nalepki z pudełek od zapałek albo guziki wojskowe wykopane w leśnych okopach.

Tu, w końcu, na niewielkim pagórku, który wtedy wydawał się nam olbrzymią górą, stawialiśmy pierwsze narciarskie kroki, nie zawsze udane. Dziś Koźlej Łączki już nie ma, zniknęła pod asfaltem parkingu, sklepami i dużym, brzydkim „wieżowcem”, który ktoś bez wy­obraźni postawił wśród niskiej zabudowy osiedla.

Kawałek za nieistniejącą Koźlą Łącz­ką, u zbiegu z ulicą Polanki pojawiła się w latach osiemdziesiątych budowla dość egzotycz­na. W 1985 roku rozpoczęto – według projektu gdańskiego architekta Mariana Wszelakiego – budowę meczetu. Został otwarty l czerwca 1990 roku. Warto powiedzieć, że podczas budowy nie wycięto ani jedne­go drzewa, „wpasowując”" meczet pomiędzy wysokie świerki i lipy. Również bania kopuły i dach minaretu czekają jeszcze na pokrycie miedzianą blachą. Co piątek do świątyni spieszą na modlitwę wierni w egzotycznych strojach.

 

Polodowcowa pamiątka

Po drugiej stronie Polanek rozpoczyna się najstarsza część ulicy Abrahama. Od kiedy pamiętam na rogu Abrahama i Polanek, obok posesji nr 42, znajdowało się kilka granitowych głazów narzutowych. Przechodząc obok nich, nie można było oprzeć się chęci, by wdrapać się na któryś z tych wielkich kamieni. Szczególnie, że największy z nich był rzeczywiście duży: liczył ponad dwa metry wysokości. Kiedy głazy zniknęły z ulicy Abrahama nikt już dziś nie pamięta. Dzielnicowa legenda mówiła, że największy kamień wykorzystał do budowy pomnika Janka Krasickiego arty­sta rzeźbiarz Wiktor Tołkin. Tego samego pomnika, który przez długie lata stał przy nieodległej ulicy Chełmońskiego. Le­gendę głazu pomnikowego dementuje jed­nak sam rzeźbiarz, przypominając sobie, że kamień „dla Janka” przyjechał z Gdyni (mo­że dlatego niektórzy mieszkańcy osiedla VII Dwór – dawniej Janka Krasickiego – proponowali, by młodego komunistę zastąpić bardziej słusznym Jankiem Wiśniewskim: wystarczy tylko zmienić nazwisko...).

 

Zdrowa woda

Nieco dalej, po prawej stronie, znajdu­je się – trochę schowane za kościołem św. Stanisława Kostki – jedno z najstarszych, nowoczesnych ujęć wody w Gdańsku. Wybudowano je w roku 1878 dla zaopatry­wania Oliwy, Wrzeszcza i Nowego Portu. Wasserwerk przy Friedensschluss zbierał, specjalnymi drenażami zainstalowanymi w okolicznych łąkach, wodę z pokładów aluwialnych i wczesnodyluwialnych i odprowadzał ją do basenu osadowego, który służył do usuwania wytrąconego żelaza. Stamtąd szerokimi korytami woda spły­wała do dwóch zbiorników o pojemności 200 metrów sześciennych każdy, w których żelazo opadało na dno. Czystą wodę przepompowywano za pomocą dwóch pomp do położonego około. 20 metrów wyżej zbiornika o pojemności 500 metrów sześcien­nych. Zakład mógł codziennie dostarczyć miastu 700-800 metrów sześciennych wody.

Ponieważ zapotrzebowanie na wodę stale wzrastało, w roku 1902 urucho­miono przy Friedensschluss (najprawdo­podobniej w dolnym jej biegu) nieza­chowane do dziś drugie ujęcie. Był to dziesięciometrowy szyb w studni głębinowej za­opatrzonej w pompę z „elektromotorem” zasilanym w prąd zmienny przez miejską elektrownię. Wyssana woda przenoszona była wodociągiem o długości 1400 me­trów do basenu oczyszczającego głównego Wasserwerk. Zakład wody gruntowej miał niebagatelną wydajność dzienną – około 800 metrów sześciennych.

Ulica Abrahama jest ulicą „ekumeniczną”; na pierwszym planie kościół św. St. Kostki, w głębi widoczny minaret meczetu; 1997
Ulica Abrahama jest ulicą „ekumeniczną”; na pierwszym planie kościół św. St. Kostki, w głębi widoczny minaret meczetu; 1997
Fot. Andrzej Kołecki

Stojący obok zakładu wodociągowego kościół św. Stanisława Kostki, to budowla dużo młodsza. Świątynia powstała w latach 1983-1986 dla nowej parafii erygowanej 15 sierpnia 1982 roku. Autorami projektu byli inżynierowie architekci Mirosław Kuczyński (koncepcja ogólna) i Stanisław Frątczak (projekt realizacyjny).

 

Noc bez Józefiny

Zaraz za kościołem, u stóp stromo opadających stoków wzgórz, rozpoczyna się teren dawnego VI Dworu. Jeszcze niedawno istniał tu rozległy staw dworski. To prawda, że zarośnięty (jednak wod­ną roślinnością typową dla takiego miej­sca), ale przy niewielkim wysiłku łatwy do odtworzenia. Dziś blisko połowę je­go powierzchni przykryła ziemia i gruz z kościelnej budowy. Staraniem probosz­cza, ks. Henryka Tribowskiego, urządzono tu wprawdzie korty tenisowe, co godne pochwały, ale staw bezpowrotnie uległ zagładzie. Szkoda...

Pod samym wzgórzem, wznoszącym się u wylotu Zielonej Doliny (dawniej Reinketal), zachowały się dwa budynki gospodarcze (dziś mieszkalne) dawnego VI Dworu (sam drewniany dwór spłonął w 1830 roku). W jednym z nich – pocho­dzącym  z 1762 roku – miał spędzić noc z 31 maja na l czerwca 1807 roku, udający się do Gdańska, cesarz Napoleon.

Dzieje VI Dworu sięgają roku 1631, kie­dy to teren u wylotu Reinketal zakupił Jan Baly. W roku 1659 wdowa po nim sprzedała posiadłość Arndowi de Huysen. Pod koniec XVII wieku gospodarzył tu Bartholomeo Diesterwald, który w 1707 roku sprzedał VI Dwór Michaelowi Reymannowi. Później teren dworski trafił w ręce rodziny Rosenholz i Setau (potomków bogatego kupca gdańskiego, Daniela Heinricha Setau'a).

Dziś po bogactwie VI Dworu pozostały jedynie dwa niepozorne budynki, zasypany staw i wspomnienie o cesarzu, który tak zachwycił się pięknem zielonej Reinketal, że postanowił tu zatrzymać się na popas.

 

Norwegia w Oliwie

Prawie naprzeciwko „domu Napole­ona”, po drugiej stronie Abrahama, stoi od początku lat dwudziestych najpiękniejszy dom przy tej ulicy, zwany kiedyś „leśniczówką” (choć leśniczówką nigdy nie był), a od wielu lat po prostu Domem pod Łosiem. Kiedyś wkomponowany idealnie w górzysty krajo­braz oliwskich lasów stanowił integralną, doskonałą ich część. Dziś (a dokładnie od początku lat siedemdziesiątych) harmonia pięknej architektury z pięknem przyrody została zakłócona. W pierwszej połowie lat siedemdziesiatych Dom pod Łosiem otoczyły nijakie, obce w tym krajobrazie „szeregowce”, wżynające się w las i zanieczyszczające swoja obecnością piękno doliny. Na szczęście ta zbrod­nia na naturze nie jest tak porażająca, jak ta, którą planowano: jakiś niezbyt rozgar­nięty urzędnik magistratu chciał w Zielonej Dolinie ustawić trzy „wieżowce”!

Dom pod Łosiem zbudowała na po­czątku lat dwudziestych angielsko-norweska firma budowlana na wzór architektury skandy­nawskiej. Usytuowano go u podnóża góry w otoczeniu starodrzewu (kilka drzew, to kolejne pomniki przy Abrahama, tym razem przyrody), na terenie posesji wy­budowano, otoczone żywopłotem, korty tenisowe.

Rodzina ostatnich przedwojennych właścicieli domu opuściła go dopiero w 1948 roku, przenosząc się do Niemiec. Dom przeszedł na własność miasta, a póź­niej prywatnych właścicieli. Gospodarują­ca od 1957 roku „pod Łosiem” rodzina Świątków pragnie uczynić z niego miejsce otwarte dla wszystkich, których urok tego domostwa zachęci do spędzenia w nim kilku dni. W realizacji tych planów pomóc ma Stowarzyszenie Sympatyków „Domu pod Łosiem” założone przez właścicieli i przyjaciół domu.

 

Dom pod Łosiem prezentuje się okazale; 1997
Dom pod Łosiem prezentuje się okazale; 1997
Fot. Andrzej Kołecki

Już tylko las

Kiedy miniemy „leśniczówkę” i ru­szymy dalej w kierunku lasu, dotrzemy do zamykającego ulicę Abrahama, krzy­ża: pierwszego w Gdańsku pomnika ofiar Grudnia 1970. Obok jego drewnia­nego ogrodzenia kilka lat temu pojawił się przedwojenny drogowskaz leśny. Ktoś przytaszczył tu z lasu kamień z wykutą na nim nazwą najdłuższego (liczącego po­nad 10 kilometrów) szlaku turystycznego wytyczonego przed wojną w Lasach Oliwskich: Präsidentenweg. Szlak rozpoczynał się na Wzgórzu Królewskim (Königshöhe) we Wrzeszczu i biegł lasami (miedzy innymi przez Reinketal) aż do Sopotu. Jeśli dobrze się rozejrzeć, to w krzakach obok znajdziemy ostatni pomnik ulicy Abrahama: wielki głaz narzutowy. Za krzyżem rozpoczyna się szeroka Dolina Samborowo, przed wojną zwana Dicke Eiche.

„Wystarczyło zboczyć z głównego trak­tu [ulicy Polanki – przyp. MA] nieco w górę, na wzgórza morenowe, a już obejmowała człowieka łagodna przestrzeń bukowego lasu, gdzie na prześwietlonych polankach, pośród wysokiej trawy, odbywały się rodzinne pikniki i randki zakochanych, a da­lej, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się doliny: szeroka Dicke Eiche i wąska, prawie jak górski jar, Reinketal, co prowadziła do Oliwy” – zachwyca się w opowiadaniu „Ulica Polanki” Paweł Huelle (Paweł Huelle, „Miłość i inne opowiadania”, wyd. Puls, Londyn 1996).

Wcale mu się nie dziwię. Ja sam zachwycam się dolinami, w które przeistacza się moja ulica, już dobrych czterdzieści pięć lat.

 

Mieczysław Abramowicz

 

Pierwodruk: Kwartalnik „Był sobie Gdańsk” 3/1997