PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Murray, szkocki emigrant

Murray, szkocki emigrant
Pojawiali się w Polsce już w XV wieku, jednak dopiero liczne wojny następnego stulecia sprawiły, że tłumnie osiedlali się w wielu miastach. Na obrzeżach Gdańska utworzyli dzielnice, których nazwy są widomym śladem ich pobytu – Stare i Nowe Szkoty.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Port na Motławie, rycina I. Dickmanna, 1617
Port na Motławie, rycina I. Dickmanna, 1617
Fot. Zbiory PAN Biblioteki Gdańskiej

Byli na ogół ubogimi uchodźcami religijnymi, drobnymi kupcami, kramarzami i rzemieślnikami, głównie tkaczami. W mieście spoglądano na nich raczej niechętnie, gdyż powiększali grono tzw. partaczy. Byli dynamiczni i zapobiegliwi, oszczędni i pracowici. Prowadzona przez nich działalność stanowiła nie lada konkurencję dla braci cechowych, którzy walczyli z nimi nie przebierając w środkach. Przy okazji rozmaitych tumultów palono ich warsztaty i domy, przeganiano na cztery wiatry. Jednak wracali i mieli wzięcie: ich towary i usługi były bowiem znacznie tańsze.

Wśród przybyszy trafiało się również sporo dobrze wyszkolonych najemnych żołnierzy, tworzyli oni całe regimenty znane z bitności i nadzwyczaj wierne składanym przysięgom. Szkockich oficerów spotkać można było niemal w każdej armii, nierzadko na polu walki stawali naprzeciw siebie, przelewając krew w zamian za żołd, w imię cudzych interesów. Jednostki wybitne i utalentowane mogły zawsze liczyć na awans, budując swoją karierę w oparciu o ofiarną służbę, rzadko powracali do domu, gdzie mogli spodziewać się najgorszego.

Osobą tego pokroju był Jakub Murray, zwany również Mora, burmistrz Pucka i dowódca okrętu „Król Dawid” w bitwie pod Oliwią. Jego wyniesienie, a następnie upadek, ściśle związane były z losami floty polskiej, która w ambitnych planach Zygmunta III Wazy odgrywała ważną rolę, jako narzędzie mające mu pomóc w odzyskaniu utraconej, szwedzkiej korony.

 

Burmistrz Pucka

Pojawił się w otoczeniu króla Zygmunta III w 1609 roku jako Jacobus Moravius. Pod tym mianem występuje w kilku dokumentach wystawionych przez kancelarię pierwszego na naszym tronie monarchy z dynastii Wazów. Władca ten, nadzwyczaj uparty w trzymaniu się spraw przegranych, starał się wzmocnić swoją pozycję w basenie Morza Bałtyckiego, z nadzieją, że zdoła odegrać w tym regionie znaczącą rolę. Opętany ideami kontrreformacji uważał, że jego misją jest walka o przywrócenie i rozpowszechnienie nauk świętego Kościoła Rzymskiego. Nie mógł znieść myśli, że jego ojczyzna je odrzuciła, przyjmując augsburskie wyznanie wiary. Budując potencjał zbrojny Rzeczpospolitej, starał się szczególną wagę przywiązywać do tych postaci, które mogłyby zostać wykorzystane podczas planowanych działań zaczepnych na północy Europy. Nie przypuszczał, że rzucone wyzwanie zostanie niebawem podjęte i przysporzy mu wielu zmartwień.

Król pilnie potrzebował ludzi znających się na budowie okrętów i w ten sposób trafił na poszukującego odpowiedniego zajęcia emigranta ze Szkocji. Murray, o którego przeszłości nic nie wiadomo, musiał być nie lada specjalistą, skoro to właśnie jemu powierzono nadzór nad całością prac przygotowawczych. Na bazie gdańskich stoczni miał stworzyć ośrodek budowy nowoczesnej, wojennej floty. W tym celu należało nie tylko zawrzeć korzystne umowy z przedsiębiorcami okrętowymi, zgromadzić ekipy rzemieślników, produkujących komplet osprzętu dla żaglowców, zabezpieczyć niezbędne uzbrojenie, ale również przeprowadzić rekrutację członków załogi, a zwłaszcza kadry oficerskiej.

W 1621 roku Jakub Murray zjawił się w Gdańsku jako oficjalny przedstawiciel Jego Królewskiej Mości, posiadający bardzo szerokie pełnomocnictwa i dysponujący pokaźnymi środkami finansowymi. Energicznie przystąpił do działania. W stoczniach Lastadii, na Motławie zgromadzono odpowiednią ilość materiałów i zespół doświadczonych robotników, Szkot zobowiązany został do przesyłania do Warszawy comiesięcznych raportów z prowadzonych działań, przedstawiania rachunków i potrzeb. W 1622 roku zwodowano pierwszą jednostkę, dwumasztową pinkę „Żółty Lew”, zwaną przez marynarzy „Starą Pinką”.

Początkowo robota szła jak po maśle, na pochylniach dźwigały się wciąż nowe kadłuby. Kiedy w 1623 roku stanęły na wodzie kolejne trzy jednostki, a wśród nich duży „Król Dawid”, ogłoszono specjalny zaciąg do królewskiej marynarki. Poszukiwano nie tylko szyprów, ale również zwykłych marynarzy i chłopców okrętowych. Załogi rekrutowały się z okolicznych chłopów, flisaków, którzy potraktowali gród nad Motławą jako swoisty azyl od ciężarów pańszczyzny, miejskiej biedoty Gdańska, Elbląga i innych miast pomorskich, ubogich emigrantów i poszukiwaczy przygód, w jakie zawsze obfitowały portowe miasta. Król oczekiwał szybkich efektów, zależało mu, aby jego okręty jak najszybciej wyszły w morze. Budowano więc nowe jednostki i werbowano załogi. Murray przystąpił do organizowania floty kaperskiej, która w imieniu króla miała atakować nieprzyjacielskie statki i zajmować te, które podejrzewano o prowadzenie handlu z portami zajętymi przez Szwedów (miały dostarczać zaopatrzenie dla wojsk przygotowywanych do spodziewanej inwazji na Rzeczpospolitą).

Sprawa budowy wojennych okrętów w Gdańsku od początku spotykała się ze zdecydowanym sprzeciwem patrycjatu. Żyjący z wymiany handlowej Gdańsk, którego dobrobyt uzależniony był od ruchu w porcie, słusznie obawiał się, że zostanie wplątany w konflikt zbrojny i poniesie tego bolesne konsekwencje. Zależało mu na zachowaniu jak najdłużej choćby pozorów neutralności. W gruncie rzeczy było to również korzystne dla Zygmunta III, który czerpał pokaźne dochody z palowego. Aby więc uprzykrzyć życie królewskim marynarzom, utrudniano im zaopatrywanie się w mieście. Dwukrotnie pod błahym pretekstem zatrzymywano wypływający w morze statek wojenny. „Co to za port, który pozwala na swym terenie działać morskim rabusiom?!” – skarżyła się królowi Rada. I ostrzegała, że straty wynikające ze zmniejszenia obrotów w porcie, mogą okazać się dla skarbu państwu bardziej uciążliwe od przeniesienia bazy okrętów wojennych w inne miejsce. Były to argumenty niezwykle istotne, zwłaszcza że do nowej wojny każda ze stron przygotowywała się niezwykle intensywnie.

W lipcu 1623 roku do miasta, z dworem i następcą tronu Władysławem, przybył Zygmunt III. Z racji uwikłania w sprawy szwedzkiej sukcesji król należał do grona władców, którzy najczęściej bywali nad Motławą. Tym razem zatrzymał się w kamieniczkach przy Długim Targu. Stąd wyruszał na przegląd miejskich fortyfikacji. Program jego wizyty był niezwykle napięty, spodziewano się, że wróg zza morza wkrótce uderzy, a terenem, na który zostaną skierowane jego regimenty, będzie właśnie Pomorze. Należało przyjrzeć się efektom prowadzonych od pewnego czasu przygotowań, ocenić stan gotowości eskadry morskiej i zaskarbić sobie przychylność Gdańska, którego postawa mogła okazać się niezwykle istotna dla ostatecznego wyniku zmagań. Oblężenie potężnie ufortyfikowanego miasta mogło związać na długi czas znaczące siły wroga.

Gustaw II Adolf dokładnie zdawał sobie z tego sprawę. Ruch w gdańskich stoczniach nie uszedł uwadze jego szpiegów. Aby wzmóc nacisk na Radę Miasta, król Szwecji zdecydował się na demonstrację siły. Do Zatoki Gdańskiej wysłano potężną eskadrę wojenną, która stanęła na redzie portu, blokując wejście do niego. Kiedy Zygmunt III przyglądał się manewrom swojej małej floty w basenie opodal Wisłoujścia, prócz salw na wiwat i wystrzałów z armat gdańskiej twierdzy powitała go hukiem kanonada z okrętów szwedzkich.

Zabrzmiało to niczym wyzwanie. Zygmunt III żywo interesował się wszystkim, co dotyczyło floty: jej wyposażeniem, werbowaniem załóg, a także możliwościami wykorzystywania zdobytych statków handlowych, oczywiście po odpowiednim zaadaptowaniu do przyszłych działań wojennych. W tych okolicznościach ten sposób na wzmocnienie siły bojowej eskadry wydał mu się szczególnie pożądany. Czasu bowiem, jak przypuszczał, było niewiele, a środki przeznaczone na zbrojenia topniały.

Dostojny gość nie krył swojego zadowolenia, budowniczym okrętów wyraził osobiście uznanie. Po naradach, podczas których szacowano ile kosztować będzie realizacja królewskich planów, na wyraźne życzenie władcy ustalono, że eskadra wojenna liczyć będzie dziesięć jednostek. Do pomocy Murrayowi, a być może także do kontroli jego poczynań – głównie finansowych – wyznaczono dwóch komisarzy. Odtąd na nich spoczywał cały ciężar odpowiedzialności za flotę. W oparciu o rozkazy króla mieli ustalać bieżące zadania dla jej dowódców, a następnie rozliczać z ich realizacji.

W 1624 roku Jakub Murray został mianowany burmistrzem Pucka. Miasto to, jedno z niewielu dobrze ufortyfikowanych na polskim wybrzeżu, w najbliższych latach miało odgrywać kluczowy rolę w morskich zamierzeniach króla. Ulegając bowiem rozmaitym środkom perswazji, wśród których znaczącą rolę odegrał argument finansowy, i w przekonaniu, że tym sposobem zaskarbi sobie wierność Gdańska, król zdecydował się przenieść tam bazę swojej floty. Przeniesiono również – korzystając z pomocy gdańszczan, którzy chcieli jak najszybciej pozbyć się intruzów – cały sprzęt stoczniowy. Zbudowano więc magazyny, kuźnie i użyteczne warsztaty, powstała mała dzielnica osób pracujących na potrzeby królewskiej marynarki wojennej i koszary dla piechoty, głównie muszkieterów.

Dzięki zajmowanemu stanowisku Murray mógł koordynować działania zespołu. Pełnił też funkcje dowódcy kompanii piechoty morskiej, a wraz z innymi oficerami prowadził szkolenia rekrutów i zakupy dział w gdańskich ludwisarniach. Nie zmniejszono tempa prac. Niemal corocznie spuszczano na wodę dwa, trzy okręty. W ciągu trzech kolejnych lat zbudowano w Pucku siedem jednostek wojennych o wysokim standardzie. Doceniając pracę swojego burmistrza, w 1626 roku, król obdarzył go dożywotnią pensją pięciuset złotych polskich, ściąganych z gdańskiego palowego.

 

Na wojennej ścieżce

W 1626 roku, jak było do przewidzenia, Szwedzi przystąpili do inwazji. Odnieśli wiele znaczących sukcesów, zajęli Piławę i Puck, a polskie okręty zmuszone zostały do ponownego schronienia się pod osłoną twierdzy w Wisłoujściu. Blokada portu w Gdańsku trwała aż do późnej jesieni. Wtedy przystąpiono do kontrofensywy. Na progu 1627 roku komisarze królewscy w specjalnym raporcie poinformowali króla, że jego eskadra, składająca się z dziesięciu okrętów, osiągnęła pełną gotowość bojową i może w dowolnym momencie podjąć działania zaczepne wobec przeciwnika.

Zygmunt III oczekiwał od swojej floty znaczących sukcesów. Murray uczestniczył we wszystkich działaniach kampanii 1627 roku. „Król Dawid”, którym być może dowodził, razem z innymi jednostkami walczył o odbicie Pucka. Po zakończonej z sukcesem operacji, w połowie kwietnia 1627 roku, okręty polskie wyszły na pełne morze, przystępując do patrolowania brzegów od Kurlandii aż po Pomorze Zachodnie. Otrzymały zadanie rozpoznania ruchów floty wojennej i transportowej przeciwnika i utrudniania mu zaopatrywania jego wojsk desantowych. Eskadra podzielona została na dywizjony składające się z trzech, czterech jednostek. Zatrzymywano neutralne statki wiozące towary do portów i baz szwedzkich.

17 maja 1627 roku, podczas rejsu patrolowego, zespół trzech polskich okrętów, dowodzony – jak się przypuszcza – przez Jakuba Murraya, na wysokości Helu zetknął się z wrogą eskadrą, płynącą w kierunku Piławy, gdzie od kwietnia gromadziła się flota szwedzka. Na pokładach szwedzkich okrętów znajdowali się żołnierze regimentów przygotowywanych do letniej ofensywy na Pomorzu. Słabszy dywizjon polski zaatakował przeciwnika. Polacy zadali Szwedom znaczne straty. Nazajutrz ten sam zespół natknął się w okolicach Łeby, na wysokości Białej Góry, na silny, liczący dwadzieścia cztery jednostki, konwój nieprzyjaciela.

Szwedzi, pewni swej siły, wysłali naprzeciw Polakom trzy duże okręty i rozpoczęła się wymiana ognia. Jednak zabrakło im pewności w działaniu. Polacy nie dali się wciągnąć w zasadzkę. W boju wyróżnił się Murray. W meldunku komendanta Lanckorońskiego zanotowano: „Tamże szwedzki okręt, zjechawszy się z naszym okrętem, na którym był kapitan Mora, granaty do siebie miotali, gdzie naszych do dwudziestu postrzelono i działo się rozerwało na okręcie, na którym kapitan Magnus. Teraz okręty szwedzkie zebrawszy się do kupy do Piławy jechali, a okręty Jego Królewskiej Mości ku pomorskiej poszli”.

Uciekające przed nieprzyjacielem polskie okręty schroniły się w Kołobrzegu, gdzie przez kilka dni reperowano uszkodzenia, a dowódcy zmuszeni zostali do podjęcia niezwykle ryzykownej decyzji o próbie przebicia się do Gdańska. Niebawem okazało się, że port blokowany jest przez kordon piętnastu okrętów pod dowództwem admirała Karola Gyllenhielma. Niemal samobójczy rajd polskiej eskadry zakończył się sukcesem dzięki wysokim umiejętnościom kapitanów i załóg, co spotkało się z najwyższym uznaniem głównodowodzącego Stanisława Koniecpolskiego. Hetman zapewniał króla, że okrętami, „kiedy się oporządzą, będzie się mogło za pomocą Bożą (...) nieprzyjacielowi, jaki żart uczynić”. „Żartem ” tym miała się stać oliwska wiktoria.

W porcie na bohaterów czekały jednak nie tylko gratulacje, ale również przesłuchania. Tego typu rozrywki zapewniało im cyklicznie grono królewskich komisarzy. Tym razem rzecz dotyczyła zajęcia, na jesieni 1626 roku, statków handlowych płynących w kierunku Piławy i wracających stamtąd do Rygi, słusznie podejrzewanych, że dostarczały towary. Właściciele statków należących do państw neutralnych – jeden do Danii i cztery do Holandii – oczywiście nie przyznawali się do takiego procederu, powoływali się na swobody w prowadzeniu handlu i żądali zwrotu zagrabionych dóbr. Peter Seifert, szyper statku holenderskiego, i Daniel Janssen, szyper statku duńskiego, przedstawili wykaz zrabowanego mienia.

Królewscy komisarze dokonali inwentaryzacji zagarniętych rzeczy i towarów. Naturalnie, przekonali się, że znaczna ich część zwyczajnie zniknęła. Ponieważ podejrzewano, że skarga dotrze również do króla, pod koniec czerwca 1627 powołano trybunał, który zebrał się na pokładzie „Arki Noego”. W celu złożenia zeznań stanęli przed nim członkowie załóg okrętów uczestniczących w zajmowaniu wspomnianych statków. W wyniku śledztwa udało się odzyskać część zagrabionych rzeczy.

Jednym z głównych oskarżonych został Murray. Któryś ze świadków twierdził, że z duńskiej handlowej fluity, należącej do Petera Stefertsena, wziął on „baryłkę z Bronia” i dwa pistolety. Śledztwo wykazało, że do kajuty Szkota trafiło również pięć par grubych wełnianych skarpet, dwie lniane koszule i piętnaście dużych prześcieradeł. Okazało się, że kapitan Mora z własnej woli i – być może – aby zaskarbić sobie milczenie podkomendnych, rozdzielił między swoich oficerów cenne, zdobyczne angielskie sukno (dla każdego wypadło po sześć łokci). Przeciwko Murrayowi zeznawał inny królewski kapitan – Herman Witte, który zarzucił mu, jak się miało okazać niesłusznie, przywłaszczenie z „Duńczyka” jednej z dwóch znalezionych tam szachownic „pięknej roboty”. Sprawa, do końca niezbyt jasna, musiała jednak w pewien sposób zaważyć na karierze Szkota, który został czasowo przeniesiony do Pucka. Ponieważ trwała wojna, zdecydowano się jednak aferę zatuszować.

 

Oskarżenia

Przez całe lato 1627 roku flota polska pozostawała przy twierdzy Wisłoujście w oczekiwaniu na moment stosowny do ataku. Kapitanowie z najwyższym trudem utrzymywali dyscyplinę wśród rozleniwionych załóg. Wreszcie, późną jesienią, uznano, że trafiła się najlepsza okazja do natarcia. Na redzie pozostało tylko sześć szwedzkich okrętów. Murray, stacjonujący w listopadzie 1627 roku w Pucku jako podkomendny pułkownika Jana Bąka Lanckorońskiego, na rozkaz komisarzy królewskich, którzy obawiali się ataku ze strony Szwedów, został w połowie miesiąca wezwany do stawienia się w twierdzy w Wisłoujściu z dwiema kompaniami piechoty niemieckiej. Ponieważ jednak natychmiastowe zaokrętowanie okazało się niemożliwe, oddziały zawrócono do kwater. Dopiero kolejne wezwanie, z 20 listopada, postawiło cały garnizon na nogi. Dwa dni później uformowana w szeregi piechota pod dowództwem trzech oficerów: Jana Storcha, Thomasa du Plessis i Jakuba Murraya, zebrała się w okolicach Karczmy Zachodniej i po otrzymaniu przydziałów rozeszła na pokłady zacumowanych okrętów.

Z rozkazu komisarzy Szkot został dowódcą największego z okrętów – „Króla Dawida”, na którym była ponad stuosobowa załoga. Kiedy 28 listopada doszło do bitwy, Murray znalazł się w części eskadry, za którą był odpowiedzialny wiceadmirał Herman Witte. Zachowanie Szkota podczas starcia przypominało bardziej statystowanie niż uczestnictwo. Nie tylko unikał walki, ignorując rozkazy bezpośredniego przełożonego, ale również zrezygnował z pościgu za uciekającym przeciwnikiem, pościgu, podczas którego zginął Hermann Witte. Nie uszło to uwagi jego kolegów. W małym gronie marynarzy, żołnierzy i oficerów wprost huczało od plotek.

15 grudnia 1627 roku Murray wniósł oskarżenie przeciw kwatermistrzowi Hansowi Bartchenowi o publiczną obrazę. Oskarżony miał rozpowiadać, że dobrze wie, dlaczego „Król Dawid” nie udzielał się w bitwie, unikając podejścia do wroga i abordażowania przepływających obok jego burt szwedzkich galeonów. Sześciu świadków potwierdziło, że słyszeli słowa kwatermistrza. Bartchen został uznany za winnego i osadzony w areszcie. Wydawało się, że sprawa jest mało istotna. Do czasu.

Trzy dni później do komisarzy trafiło pismo Zygmunta III, w którym król, powołując się na wiadomości uzyskane z poufnych źródeł, zarzucał swoim kapitanom i dowódcom floty, że w sposób karygodny nie wykorzystali uzyskanej w bitwie przewagi. Nikogo konkretnie nie oskarżał, ale urzędnicy królewscy nie mogli zignorować tych uwag. Zlecono śledztwo. Czy już wówczas przeczuwano, kogo obciążą zeznania? Chyba nie. Dowodzi tego szczególna łaskawość, na jaką zawsze mógł liczyć u komisarzy kapitan Mora. Np. 18 grudnia 1627 roku zezwolili mu, aby na czas leczenia przyjął pod swój dach rodaka, szkockiego porucznika okrętowego Jakuba Laba, który został ranny i wzięty do niewoli podczas bitwy oliwskiej. Murray zobowiązał się uiścić dwa tysiące talarów niemieckich kaucji i wystawił w tej sprawie stosowny dokument. Dobrze to o nim świadczy, choć z pewnością nie było mile widziane przez oficerów floty, gdyż jego krajan walczył po stronie wroga.

Karta tytułowa rękopisu diariusza i zbioru akt Komisji Królewskiej Zygmunta III Wazy
Karta tytułowa rękopisu diariusza i zbioru akt Komisji Królewskiej Zygmunta III Wazy
Fot. Zbiory PAN Biblioteki Gdańskiej

Już 22 grudnia przed komisarzami stanęli pierwsi świadkowie. Ich zeznania były odnotowywane ze stenograficzną dokładnością. Przesłuchiwani wyraźnie obciążali Murraya (z wyjątkiem jego podkomendnych). Twierdzili, że załoga okrętu, którym dowodził, nie włączyła się w pełni do akcji bojowej i nie uczestniczyła w pościgu. Szyper z „Króla Dawida” próbował się bronić, powołując się bezustannie na otrzymane przed bitwą instrukcje komisarzy, bardzo ścisłe i w znacznym stopniu wiążące własną inicjatywę. Wedle tych rozkazów po zwycięstwie należało wrócić na redę i oczekiwać dalszych dyspozycji. Jednak te słowa nikogo nie przekonały. Na podstawie zeznań komisarze sporządzili raport, który zawieziono do Warszawy. Zygmunt III podjął stosowne decyzje. W spisie dowódców królewskiej floty na rok 1628 zabrakło Jakuba Murraya.

Historycy do dziś zastanawiają się nad powodem dziwnego zachowania szkockiego kapitana podczas bitwy oliwskiej. Być może, czując się pominięty w nominacjach na najwyższe stanowiska we flocie, szczególnie boleśnie odebrał wyniesienie na wiceadmirała Hermana Witte, który nie tak dawno oskarżył go o kradzież. W tym kontekście umieszczenie obu nienawidzących się mężczyzn w jednym zespole, w dodatku w relacji dowódca i podkomendny, uznać wypada za wysoce niefortunne. Nieszczęsna historia zagrabionej szachownicy miała więc wyraźny wpływ na losy całej bitwy i doprowadziła do śmierci wielu marynarzy i żołnierzy. Kara odsunięcia z floty była w pełni zasłużona, a nawet stosunkowo łagodna, zwłaszcza że Murraya nie pozbawiono dotychczasowych przywilejów, stopnia wojskowego i dożywotniego żołdu.

 

Krótki zapis

Nie wiadomo, jaki był dalszy los Jakuba Murraya. W 1628 roku był jeszcze wymieniany wśród dowódców piechoty kwaterującej w Pucku. Niekiedy jego dalsze losy łączy się z Poznaniem, gdzie dawny królewski kaper miał zażywać dobrobytu i sławy jako szanowany mieszczanin. Na liście obywateli tego miasta, sporządzonej w 1649 roku, odnalazł go Jerzy Pertek, zasłużony badacz dziejów polskiej marynarki wojennej. Stosowny zapis brzmi: „zacny Jacobus Mora, z miasta Edynburga, z królestwa Szkocji pochodzący”. Jeżeli dożył tego roku to znak, że Opatrzność była dla niego niezwykłe łaskawa. W tamtych czasach osiągnięcie tak dojrzałego wieku należało do rzadkości. Ludzie jego profesji zazwyczaj umierali młodo.

 

Dawid Raizner

 

Wykorzystano m in :

„Akta i Diariusz Królewskiej Komisji Okrętowej Zygmunta III z lat 1627-1628”, Gdańsk-Gdynia 2001;

Koczorowski E., „Bitwa pod Oliwą”, Gdańsk 1976;

Lepszy K., „Dzieje floty polskiej”, Gdańsk-Bydgoszcz-Szczecin 1947;

Krwawicz M., "Walki w obronie polskiego wybrzeża w roku 1627”, Warszawa 1955.

 

Pierwodruk: "30 Dni" 2/2007