PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Życie w akademiku podczas lockdownu

Życie w akademiku podczas lockdownu
Możliwość zdalnej nauki sprawiła, że większość studentów zagranicznych wróciła do swoich domów. Niektórzy jednak, ze względu na ważne projekty czy zajęcia praktyczne, nie mieli takiej możliwości. Jak zatem wyglądało ich życie na obczyźnie w warunkach lockdownu? W tym artykule podzielę się moimi doświadczeniami nauki na trzecim roku studiów w jednym z edynburskich akademików.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Świeżaki i dinozaury
Zacznę może od tego, jak i dlaczego znalazłam się w akademiku na trzecim roku studiów. Jak wiadomo, brytyjskie uczelnie zwykle zapewniają zakwaterowanie tylko i wyłącznie studentom pierwszego roku. Od drugiego roku student niestety sam musi znaleźć sobie jakieś mieszkanie. Jednakże w roku akademickim 2020/21 zorganizowano to trochę inaczej. Wiele uczelni miało obawy (bardzo słuszne), że mniejsza liczba studentów pierwszego roku będzie ubiegać się o miejsce w akademiku. Z tego powodu aplikację otworzono też dla studentów z wyższych lat, z czego postanowiłam skorzystać. Po raz pierwszy w historii akademiki w Edynburgu powitały zatem zarówno „świeżaków” (ang. „freshers”), czyli studentów pierwszego roku, jak i „dinozaury” (ang. „dinosaurs”), czyli studentów ze starszych lat.

I tak źle, i tak (nie)dobrze
Życie w akademiku podczas lockdownu wiązało się z paroma nieprzyjemnymi ograniczeniami. Ze względu na zakaz spotykania się w zamkniętym pomieszczeniu z kimkolwiek spoza swojego domostwa, zamknięty został nasz akademikowy „common room” (pol. „pokój socjalny”). Co za tym idzie, nie można było wypożyczać gier planszowych, grać w bilarda czy oglądać filmów na dużym ekranie. Obostrzenie ograniczeń związanych ze spotykaniem innych ludzi doprowadziło też do zawieszenia usług sprzątających, które odpowiedzialne były za utrzymanie czystości w obszarach komunalnych takich jak kuchnie i łazienki. Najmniej przyjemnym wpływem lockdownu na życie w akademiku był jednak brak stabilności jeśli chodzi o współlokatorów. Studenci a to wprowadzali się, a to wyprowadzali się, albo też znienacka jechali na kilka tygodni do rodziny. W rezultacie skład moich współlokatorów był inny niemal każdego miesiąca!

 

Pierniczki w kształcie płuc, nerek i gwiazdek upieczone podczas obchodów Bożego Narodzenia z moimi współlokatorami
Pierniczki w kształcie płuc, nerek i gwiazdek upieczone podczas obchodów Bożego Narodzenia z moimi współlokatorami
zdj. Wioletta Borkowska

 

Ale, ale! Było też kilka pozytywów. Przede wszystkim, mój akademik zamieszkany był tylko w około 60% (a czasem i mniej!). Mniej studentów oznaczało mniej imprez i nocnych hałasów, zatem przez większość czasu mogłam się cieszyć nieprzerywanym snem. Na dodatek, mniej ludzi korzystało z pralek i suszarek, więc nie trzeba było czatować, aż któraś pralka skończy swój cykl (co trzeba było robić w czasach przed pandemią, gdy akademiki były pełne). Mniej współlokatorów, choć ich skład był zmienny, pozwoliło też na większą integrację z tymi, którzy akurat byli obecni (zdjęcie powyżej pochodzi z wieczoru pieczenia pierniczków, jaki zorganizowaliśmy z moimi współlokatorami). Zdarzyło się też, że na parę tygodni zostałam sama w mieszkaniu i miałam wszystko dla siebie!

Kwarantanna!
Ilekroć któryś student pojechał w odwiedziny do domu, a potem wrócił do akademika, musiał odbyć 14-dniową kwarantannę. Ja również taką kwarantannę „zaliczyłam” gdy wróciłam do Edynburga po świętach bożonarodzeniowych. Wyglądało to tak, że akademik automatycznie został poinformowany przez służby rządowe, że przybył student, który musi poddać się kwarantannie. Następnie przysłano mi formularz, w którym mogłam zaznaczyć swoje preferencje żywieniowe, aby każdego tygodnia otrzymać paczkę z niezbędnymi produktami żywnościowymi. Warto zaznaczyć, że w „niezbędnych” produktach na jeden tydzień znalazło się między innymi 200 torebek herbaty, 15 opakowań galaretek, 12 puszek (6 z fasolą, 3 z kukurydzą i 3 z zielonym groszkiem), a także 2 kilogramy ziemniaków. Nie muszę chyba zatem dodawać, że świąteczne kilogramy zrzuciłam bardzo szybko.

Kwarantannowe paczki żywnościowe nie pozwalały na zbyt smaczną dietę. Poratował mnie babciny przepis na placki ziemniaczane
Kwarantannowe paczki żywnościowe nie pozwalały na zbyt smaczną dietę. Poratował mnie babciny przepis na placki ziemniaczane
zdj. Wioletta Borkowska


Internet jak zbawienie
Czas w akademiku upływał mi głównie na lekcjach i spotkaniach online, które zdawały się nie mieć końca. Nawet gdy akurat nie byłam na spotkaniu na Zoomie, Teamsach albo Discordzie, o odejściu od komputera i tak nie było mowy, gdyż dostęp do jakichkolwiek materiałów edukacyjnych miałam tylko poprzez sieć. Moją sytuację podzielała znaczna większość studentów, trudno się zatem dziwić, że jakiekolwiek przerwy w dostawie internetu budziły powszechne zbulwersowanie i panikę. A przerw takich było sporo, bo jak wiadomo WiFi w akademikach nie należy do najlepszych! Ciekawym fenomenem była też niesamowita międzystudencka integracja pojawiająca się w momentach braku internetu. Zjednoczeni wspólnym problemem rezydenci mojego akademika nagle zaczynali ze sobą pisać na WhatsApp, dawać sobie nawzajem rady i oferować pomoc w podłączeniu się do internetu kablowego.

 

Zdjęcie ekranu podczas spotkania na Zoomie, na którym uczyłam zdolności chirurgicznych online
Zdjęcie ekranu podczas spotkania na Zoomie, na którym uczyłam zdolności chirurgicznych online
zdj. Wioletta Borkowska

 

Podsumowując, rok studiów spędzony w akademiku może nie zapewnił mi bogatego życia socjalnego, ale miał swój klimat i był ciekawym doświadczeniem. Mam jednak wielką nadzieję, że od przyszłego roku akademiki wrócą do normy i znów będą pełne gwaru, hałasów, imprez i niedostępnych pralek – krótko mówiąc, pełne ludzi.

Autor: Wioletta Borkowska