Sebastian Łupak: Czy Pan Prezydent żałuje, że do debaty z prawicowymi historykami nie doszło?
Lech Wałęsa, legendarny lider Solidarności: - Oczywiście, że żałuję, bo bym ją wygrał. Ale ja zaproponowałem taki przebieg debaty: moi przeciwnicy mówią po osiem minut, a potem ja odpowiadam im po pięć minut każdemu. I koniec. A IPN wprowadził, że po każdym moim pięć minut, jeszcze trzy minuty każdy z nich komentuje. To oni by kłamali, kładli swoje kłamstwa na moje słowa, a ja już bym z tym nic nie zrobił. Nie mogłem tego przyjąć, bo tam w większości byli oszuści, kłamcy, i by mnie „urządzili”.
Nie dało się dogadać w tej sprawie z IPN?
- Nie dało się. Ale będzie taka debata, jednak w innym składzie. Ja przecież tego nie daruję! Organizujemy. Jest kilka koncepcji. Jedni chcą, żeby zrobić debatę z dziennikarzami, tu w ECS. Albo żeby dziennikarze chociaż pilnowali w czasie debaty z historykami porządku, żeby dało się pogadać. Zastanawiamy się, co z tym zrobić.
Po co w ogóle Panu Prezydentowi taka debata?! Przecież sąd lustracyjny w 2000 roku orzekł, że nie współpracował Pan z SB; IPN nadał Panu w 2005 roku status pokrzywdzonego, a później potwierdził, że w latach 80. bezpieka przygotowywała fałszywki, fałszowała podpisy, przygotowała grube akta na Pana. To była ciężka esbecka praca, żeby Pana skompromitować, pokłócić z ludźmi Solidarności, rzucić na Pana podejrzenia, ośmieszyć przed komitetem noblowskim...
- Jak mogłem stać na czele związku i być jednocześnie agentem?! Ja mam wszystkie wyroki, jakie w Polsce są. Sąd lustracyjny - wygrany, świadectwo IPN - wygrane. I trzecia sprawa - Krzysztof Wyszkowski wszystkie sprawy przegrał; wystąpił o kasację, też przegrał; wystąpił jeszcze raz, że ma nowe dokumenty, i też mu odrzucili. A więc wyroki są korzystne dla mnie. Bo nic takiego, jak współpraca z SB, nie miało miejsca. Problem w tym, że były wtedy, w latach 70. i 80., dwie filozofie. Pierwsza: nie rozmawiamy z ówczesną władzą, z nikim, z żadnym sekretarzem, ubekiem, żadnego dialogu. Druga - rozmawiamy, negocjujemy, tłumaczymy, dopominamy się powoli o swoje. Jak sprawy miały się toczyć, gdybym w ogóle nie rozmawiał z nimi?! A to, że rozmawiałem, negocjowałem, to moi przeciwnicy uznają, że to było agenturalne.
Historycy Cenckiewicz i Gontarczyk, oskarżający Pana Prezydenta o bycie TW „Bolek” w swojej książce, mogą teraz tryumfować, że przestraszył się Pan debaty z nimi. Bał się Pan tej konfrontacji?
- W ogóle się nie bałem! Inna sprawa, że Cenckiewicz był pracownikiem IPN, a IPN mi dał potwierdzenie, że nie byłem agentem. To jak mógł pracownik państwowy pisać przeciwko wyrokom IPN? To się nie mieści w głowie! On wie, że jest przegrany. Musi przegrać, bo nie może pracownik państwowy być przeciwko własnym instytucjom, przeciwko prawomocnym wyrokom sądowym. Mógł pisać w swojej książce „wydaje mi się…”, „w świetle tych dokumentów być może...”, ale nie mógł pisać przesądzająco. A on mówi przesądzająco. Więc jest z góry przegrany. Tylko że po co mu to wszystko?!
Historycy mają prawo do badania dokumentów i wyciągania wniosków, byle robili to uczciwie i rzetelnie. Pozwie Pan IPN, jak zapowiedział?
- Chcę iść do sądu, żeby dojść do prawdy, bo z IPN nie dało się porozumieć w sprawie tej debaty. Więc chcę, żeby IPN pokazał, co ma, a ja pokażę, co ja mam, i niech to sąd rozstrzygnie. IPN będzie stroną, ale nie przeciwko, tylko w celu wyjaśnienia. Nie wiem, czy sąd się na to zgodzi, ale chyba tak. Będę musiał o tym porozmawiać jeszcze z prawnikami.
Pana przeciwnicy mówią też, że od dawna miał Pan zaplanowany na 16 marca wykład w Chile, więc i tak tego dnia nie mogłaby się odbyć ta debata w IPN, i Pan o tym dobrze od dawna wiedział...
- Nie! Gdybym wiedział, że debata będzie dogadana, wtedy bym to Chile jeszcze odwołał. Mogłem się wcześniej wymigać, pozwoliliby mi przesunąć termin. Ale jak nie ma debaty, to jadę do Chile.