Sławomir Peszko ma cztery nerki (to fakt!) i co najmniej kilka twarzy. Jedną zaprezentował 11 października 2015 roku po meczu z Irlandią na Stadionie Narodowym w Warszawie. Mecz, wygrany 2:1, zapewnił nam awans na tegoroczne mistrzostwa Europy we Francji. Wniebowzięty Peszko krzyczał wtedy do kamery: „Będzie się działo!!!”. Cytował refren piosenki zespołu Piersi, a przy okazji zapowiadał mecze biało-czerwonych na francuskich stadionach. Peszko na chwilę odleciał, był wniebowzięty, bo Polska awansowała na te mistrzostwa również dzięki niemu. To przecież on strzelił Irlandczykom bramkę na wyjeździe w Dublinie, w meczu zremisowanym 1:1. Grał też w wygranym meczu z Gruzją (4:0) i przegranym z Niemcami (1:3).
Ale kilka tygodni po tamtym historycznym awansie zobaczyliśmy innego Peszkę. To było na stadionie Lechii Gdańsk po konferencji prasowej. Chcieliśmy namówić piłkarza na dłuższy wywiad. Zawodnik spojrzał na nas smutno i wzruszył ramionami. Lechia przegrała wtedy pięć meczów z rzędu, kibice odwracali się od drużyny, trener Thomas von Heesen został właśnie zwolniony. Było źle. Było dramatycznie. - To, jak pogadamy? - zapytaliśmy Peszkę. - Mniej gadać, więcej robić! - odparł, wzruszył ramionami i ze smutą miną znikł w głębi korytarza.
Na szczęście Lechia wygrała następny mecz u siebie z Wisłą Kraków 2:0. I następny ze Śląskiem Wrocław 1:0. Zła passa została przerwana. Peszko, jak i cała drużyna, odetchnęli. Wydawało się, że pod wodzą nowego (choć tymczasowego) trenera Dawida Banaczka Lechia odbije się od dna. Atmosfera w drużynie się poprawiła.
Peszko był znów szczęśliwy. I gotowy na spotkanie. Usiedliśmy więc na chwilę przed jednym z treningów, by pogadać o jego kilku twarzach.
Z dołu do góry...
Kariera Peszki to wzloty i upadki. Jak śpiewała Kora: „z dołu do góry, z góry na dół”. Dobre mecze, a później brak formy. Głupie decyzje - na boisku i poza nim. I drugie szanse, nowe początki. Dlatego być może jest tak bliski kibicom. Walczy o pracę, jak my wszyscy w tych trudnych czasach.
Grał kiedyś w Lechu Poznań, obok Roberta Lewandowskiego. I jak on wyjechał do Niemiec. „Lewy” do Borussii Dortmund, Peszko do FC Köln. Ale nie został tam wielką gwiazdą. Ba, z czasem miał problemy z grą w pierwszym składzie. Po czterech sezonach w Niemczech (z przerwą na Anglię - Wolverhampton i Włochy - Parma) zdecydował się w końcu na przenosiny do Lechii.
Jak on sam widzi swoją karierę? - Moja droga? Upadałem i pisali, że już się nie podniosę - uśmiecha się. - A ja wstawałem. Na przykład w Kolonii. Miałem tam problemy, ale przecież w końcu wróciłem do składu, zagrałem dobrą rundę. Wszyscy znów byli zadowoleni, więc przedłużyłem z nimi kontrakt. Wypożyczono mnie do Anglii, do Wolverhampton. Zacząłem tam dobry sezon, chcieli mnie wykupić z Köln, ale ja zwlekałem. Tak samo mówili, że do reprezentacji Polski po Smudzie już nie wrócę, a wróciłem i strzeliłem bramkę w meczu z Irlandią. Dopiąłem swego! Rzeczywiście, patrząc z perspektywy, przyznaję, że brakowało trochę stabilizacji w mojej karierze. Najwyższy czas, żeby przyszła. Po trzydziestce - śmieje się.
380 nie dzwoni
Jego największa ambicja? - Chcę wyjechać na Euro! - odpowiada bez wahania. - Dlatego przyszedłem do Lechii. Chciałem grać, a nie siedzieć na trybunach, jak w FC Köln. To była bardzo trudna decyzja, wahałem się do końca, ale trener Nawałka jasno mi powiedział, że jak będę siedział na trybunach, to nie mam co liczyć na powołanie do reprezentacji. A ja bardzo tego chciałem.
To, co teraz robi, to trochę zmazywanie plam na życiorysie, odkupywanie starych win. Bo przecież mógł już grać na słynnym Euro w Polsce i na Ukrainie w 2012 roku. To była najważniejsza impreza życia dla wszystkich, i piłkarzy, i kibiców, wszyscy byliśmy wtedy drużyną narodową. Dopóki tej imprezy nie popsuli nam sami piłkarze, przegrywając z Czechami 0:1 we Wrocławiu w meczu o wszystko. Odpadliśmy. Płakaliśmy.
Peszko na tamtej ogólnopolskiej imprezie nie był. Zawalił na całego dużo wcześniej. Pierwszy raz w 2010 roku zabalował w hotelu po meczu towarzyskim z Australią w Krakowie. Pijany, miał się kłócić z asystentem trenera Franciszka Smudy Jackiem Zielińskim. Właściwie Smuda był już zdecydowany, żeby wywalić Sławka z kadry. Ale Peszko ubłagał go jednak o drugą szansę. Dostał ją. I znów zniweczył. Tym razem w 2012 roku, tuż-tuż przed polskim Euro. Pijany piłkarz miał wywołać awanturę w taksówce w Kolonii. Najpierw napisał o tym niemiecki brukowiec „Bild”, potem oczywiście polskie gazety. Tym razem Smuda nie wytrzymał. Peszko definitywnie pożegnał się z kadrą. Euro 2012, nasze mecze z Grecją, Rosją i Czechami, obejrzał w telewizji.
Teraz mówi, że dojrzał, jest rozsądniejszy, zdrowy rozsądek przeważa.
- Do dziś żałuję tamtej straconej szansy - mówi. - Czasu nie cofnę. Teraz mogę to obracać w żart, ale wewnętrzny żal zostaje. Jedna głupa sytuacja, nieodpowiednie miejsce, nieodpowiedni czas, i później się to ciągnie za człowiekiem, i nie można tego zamknąć...
Czego nauczyło go tamto doświadczenie? - Po czymś takim odkrywasz, że jeśli masz 400 kontaktów w telefonie, to esemesy dostajesz góra od 10-15 osób; 380 o tobie zapomina. Prawdziwych przyjaciół poznajesz, gdy są problemy. Każdy to wie i każdy odczuł na swojej skórze. Ja aż za bardzo.
Czy Polacy znają pressing?
Na szczęście jego nowym przyjacielem został trener reprezentacji Polski Adam Nawałka. - Jestem w stałym kontakcie z trenerem Nawałką i wiem, co robić, żeby poprawić swoją grę - mówi Peszko. - Nawet kiedy mnie nie powoływał na jakiś mecz, to trzy-cztery dni przed powołaniami dzwonił do mnie i tłumaczył, dlaczego nie. Zawsze mówił, że we mnie wierzy, że mnie obserwuje, śledzi moje postępy. Wiedział nawet, co się działo na treningu w Gdańsku. To buduje moje zaufanie do niego.
Nawałka, według słów Peszki, to człowiek, z którym można się dogadać, opowiedzieć o swoich żalach, problemach. Innymi słowy - nie tylko dobry trener, ale i psycholog. - Można się przy nim otworzyć - mówi Peszko. - A dla mnie to bardzo ważne.
Na pewno Nawałka jest lepszy niż były trener Lechii Niemiec Thomas von Heesen, zwolniony z posady w grudniu 2015 roku po bardzo słabych wynikach. - Von Heesen wygłaszał na konferencjach negatywne opinie na temat mój czy innych zawodników! - wspomina Peszko. - Gdy tu przyszedłem z Niemiec, i on też przecież z Niemiec, to byłem przekonany, że nasza współpraca będzie owocowała, że będzie megaprofesjonalnie. A później stało się, jak się stało. Nigdy nie odpowiadałem publicznie na jego konferencje czy wywiady, a paru dziwnych wywiadów udzielił. Mówił na przykład, że w Polsce, w Lechii, nie wiedzą, co to pressing. Na szczęście to już za nami. Zostawmy to!
Z „Lewym” na całego
W Lechii gra w pomocy jako skrzydłowy. Słynie z brawurowych, szybkich rajdów przez pół boiska. Ambitny, waleczny. Ale statystki są bezlitosne. Minut na boisku: 1010. Bramek: 0. Asyst: 0.
Jak ocenia swoją grę w Lechii? - Przejście z FC Köln nie było łatwe. Nie było tak, że pstryk i gwiazdą jestem, i to ja decyduję o losach meczu. Ale wyprostowałem parę sytuacji i moja forma jest coraz lepsza, co chyba każdy widzi. I mam nadzieję, że wkrótce to Lechia będzie w lidze nadawać ton, a inne drużyny będą czuły przed nami respekt.
Jak na razie, Lechia skończyła rundę jesienną na 10. miejscu: 6 zwycięstw, 6 remisów i 9 porażek. Bramki: 25-27. Oględnie mówiąc, nie jest rewelacyjnie. To w końcu drużyna z reprezentantami Polski: Jakubem Wawrzyniakiem, Sebastianem Milą czy właśnie Sławkiem Peszką. Z obiecującymi młodymi graczami.
Na pewno Peszce nie brakuje ambicji i chęci walki. Przed meczem ze Śląskiem Wrocław mówił nam, że nie do końca rozumie termin „mecz przyjaźni” (tak określa się mecze Lechii ze Śląskiem i Wisłą Kraków): - Jak grałem w Bundeslidze przeciwko Robertowi Lewandowskiemu, z jego Borussią Dortmund, to jeszcze bardziej się starałem, żeby mu pokazać, że na boisku między rywalami przyjaźni nie ma...
Musi zbierać minuty
O przydatność Peszki dla Lechii Gdańsk i reprezentacji Polski zapytaliśmy Marcina Bratkowskiego, dziennikarza „Przeglądu Sportowego”, zajmującego się piłką nożną.
- Peszko to facet, który nie ma wybitnego talentu - ocenia Bratkowski. - Zawsze bazował na dobrym przygotowaniu fizycznym, szybkości i waleczności. Nigdy nie miał wielu asyst czy goli, ale zawsze robi dużo wiatru na skrzydle, biega, robi zamieszanie.
Jego przydatność dla Lechii Gdańsk? - Trudno mi to oceniać, bo Lechia jest dziwnym klubem, w którym i najlepszy piłkarz by przepadł - uważa dziennikarz. - To, że Peszce mogło nie iść w Lechii, to nie jest dowód niczego, bo w tym klubie wciąż się wymieniają trenerzy, jest stado piłkarzy, więc nie jest to normalnie zarządzana drużyna. Ale generalnie na ekstraklasę to jest dobry piłkarz.
A reprezentacja? - Myślę, że pojedzie na Euro do Francji - przewiduje Bratkowski. - Pojedzie nie dlatego, że jest wybitny, ale dlatego, że jest lubiany w grupie i jest najlepszym kumplem Roberta Lewandowskiego, a nawet najbardziej asertywny selekcjoner nie chciałby podpaść swojej największej gwieździe. Z drugiej strony, Nawałka ma dobrą rękę do takich piłkarzy, jak Peszko. W meczu z Irlandią w Dublinie Peszko dużo biegał, był chaotyczny, miał dużo niecelnych podań i głupich strat, ale strzelił bardzo ważnego gola! To będzie argument za jego wyjazdem na Euro. Na pewno Nawałka nie chce sobie teraz narobić bałaganu w drużynie.
Marcin Bratkowski mówi, że Peszko wcale nie musi wiosną grać w Lechii wybitnie: - Nie zostanie gwiazdą ekstraklasy, może zagrać kilka meczów dobrych i kilka przeciętnych, ale musi być w grze i minuty na boisku zbierać, bo to dla Nawałki „podkładka” do powołań. A w Lechii nigdy nie wiadomo, kto będzie grał. Peszko musi unikać kontuzji i nie robić żadnych głupot, jak wtedy, gdy znalazł się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym stanie. Pewnie jest wielu piłkarzy polskich, którzy balują więcej niż on, ale nikt ich na tym nigdy nie złapał. Jego podstawowym problemem wcale nie są imprezy, on nie jest przecież jakimś przepitym talentem.
- On wyciska, co może. 95 procent. Jeśli pojedzie na Euro, to będzie dla niego fajne spięcie kariery faceta, który wycisnął maks z tego, co natura mu dała w talencie piłkarskim - dodaje Bratkowski. - Zrobi wszystko, żeby tak się właśnie stało, bo na niego już raczej nie czeka wielka kariera zagraniczna. On wie, że Euro we Francji to dla niego ostatni wielki moment w karierze. Bazuje na motoryce, więc dla niego każdy upływający miesiąc, każdy kolejny rok, będzie mocno ważący, bo jak straci szybkość, to nie zostanie mu wiele.
U mnie liczy się sukces
Czy sam Peszko wierzy, że Lechia na wiosnę się przebudzi i że czeka go dobry rok piłkarski z reprezentacją Polski?
- Przed przyjazdem do Gdańska znajomi wysyłali mi esemesy, że to fajnie, że w Trójmieście będę mieszkał z żoną i dwójką dzieci [Wiktoria ma sześć lat, Marcel półtora roczku - red.]. „Będziecie bardzo zadowoleni” - pisali. I jesteśmy, bo to supermiejsce do życia - ocenia stolicę Pomorza. - Ale mój esemes zwrotny do tych ludzi był zawsze taki sam: „U mnie liczy się przede wszystkim sukces sportowy”. Gdziekolwiek byłem, to wszędzie coś dobrego się działo. Czy to w Wiśle Płock, z którą zdobyłem Puchar Polski, czy to w Lechu Poznań, z którym miałem mistrzostwo Polski i Superpuchar. To się dla mnie liczy: puchary, zwycięstwa, dobra gra. I mam nadzieję, że z Lechią Gdańsk i reprezentacją wkrótce to osiągnę. Po to tu jestem. Bo każdy lubi być oklaskiwany, a ja to już najbardziej - śmieje się Peszko na koniec.