Kraków, bajkowe miasto. Wydawać by się mogło, że świetne miejsce do życia. A państwo decydują się na przeprowadzkę. Skąd taka decyzja?
- Kraków to piękne miasto, ale Gdańsk jest równie piękny i ma w sobie to „coś”. Przenieśliśmy się tutaj, ponieważ nabraliśmy przekonania, że Gdańsk będzie dla nas lepszym miejscem do życia. My nazywamy siebie „uchodźcami ekologicznymi”. Kraków ma straszny problem ze smogiem. To według badań jedno z najbardziej zanieczyszczonych miast w Europie - z dziesięciu stacji pomiarowych, notujących najwyższe zanieczyszczenie na naszym kontynencie, trzy są właśnie w Krakowie, z czego jedna sto metrów od naszego dawnego mieszkania. To, że nie kłamią, zaczęliśmy odczuwać na własnym zdrowiu, więc uznaliśmy, że najwyższy czas od tego uciec. Ale to oczywiście nie jedyny powód.
Jaki jest ten drugi?
- Przeludnienie Krakowa. Gdańszczanina może dziwić, że ktoś cieszy się, że zmieścił się do tramwaju czy autobusu, ale ja to naprawdę doceniam. W Krakowie nie raz zdarzało mi się zostać na przystanku. Zresztą tłok panował tam nie tylko w komunikacji. Zatłoczone są knajpki, sklepy, w urzędach też są kolejki. I to przez cały rok, a w Gdańsku więcej osób jest tylko latem. W Krakowie do wszystkiego jest dużo większa konkurencja. W dodatku nie za bardzo jest dokąd uciec - gęsta zabudowa, niewiele miejsc zielonych. W Gdańsku wystarczy chwila, by uciec nad morze albo do lasów i na morenowe wzgórza pięknego Parku Krajobrazowego. Można się wyciszyć, wyluzować. Można po prostu iść do restauracji i usiąść bez wcześniejszej rezerwacji stolika. To dla nas bardzo ważne i bardzo nam tego w Krakowie brakowało. Mieszkamy w Gdańsku od roku, a jeszcze tyle mamy pięknych i ciekawych miejsc do odwiedzenia.
Coś jeszcze?
- Rzeczywiście, jest też trzeci powód: położenie Gdańska, paradoksalnie o wiele korzystniejsze niż Krakowa. Tu krzyżują się różne szlaki komunikacyjne - są promy, samoloty, pociągi, połączenia autobusowe. Interesujące nas kierunki, czyli Skandynawia czy Niemcy, są łatwo dostępne. W Krakowie dominują dwa połączenia - to wywożące Polaków na emigrację i to przywożące tłumy turystów złaknionych zabawy i imprez. To drugie rzutuje zresztą na ceny - w Krakowie jest drożej, bo ceny są ustalane pod zagranicznych turystów.
Trudno się dziwić turystom. W końcu Kraków to najbardziej europejskie z polskich miast. Najbardziej rozpoznawalne.
- Zgoda, ale nie może być tak, że całe miasto jest skupione tylko na tych turystach. To dobrze, że Kraków dba o wizerunek, ale w Krakowie praktycznie cała para (czyli przede wszystkim pieniądze na inwestycje) idzie w infrastrukturę przeznaczoną głównie dla turystów. W upiększanie centrum. Tam są ładnie brukowane uliczki, najbardziej nowoczesne tramwaje i autobusy. W pierwszej kolejności myśli się o tym, jak coś będzie służyło turystom. Tymczasem poza centrum dużo mniej się dzieje - peryferyjne ulice są od lat dziurawe, a najnowocześniejsze tramwaje i autobusy już tam nie docierają. Niestety, w Krakowie czuliśmy się trochę jak dostawcy podatków, które w dodatku raczej do nas nie wracały. W Gdańsku jest inaczej, tutaj mam poczucie, że jako mieszkaniec dużo bardziej się liczę.
No, właśnie. Poznaliśmy się na jednym ze spotkań organizowanych przez prezydenta Gdańska. Na takie spotkania przychodzą zazwyczaj osoby mieszkające w Gdańsku od lat czy nawet całe życie. Dużo jest osób stowarzyszonych, działających w jakichś strukturach okołomiejskich. Co pana skłoniło, by też się tam pojawić?
- Na razie należę do tych niestowarzyszonych. Od samego początku podoba mi się to, że w Gdańsku ktoś się liczy z moim zdaniem, że mogę się wypowiedzieć i władze miasta chcą mnie wysłuchać. Mieszkając tutaj, jestem zapraszany na warsztaty, konsultacje - czuję wyraźne komunikaty ze strony władz miasta: przyjdź, wypowiedz się, podziel się pomysłami. Ja to odbieram jako zaproszenie, a skoro mam możliwość zabrania głosu, to chętnie z tego korzystam. I nie chodzi o to, żeby przyjść i narzekać, wylać żale. Można przedstawić własne pomysły i o nich podyskutować. W Krakowie nie czułem takiego zainteresowania opinią mieszkańców ze strony władz miasta. Kiedy planowano jakieś działanie, nie proszono mieszkańców o konsultację, tylko raczej komunikowano im już podjętą decyzję.
Trochę mnie dziwi, że tak mało gdańszczan uczestniczy w tych spotkaniach, a jeśli nawet już są, to bardzo łatwo okopują się na swoich pozycjach i nie chcą dyskutować nad alternatywnymi opcjami. Naprawdę warto przyjść, bo ja ze strony władz miasta czuję chęć do rozmowy i wspólnego rozwiązywania problemów. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, ale to świetny początek.
Na przykład?
- Weźmy choćby sprawę nowego tramwaju na Piecki-Migowo. Teraz wiele osób narzeka na to nowe rozwiązania. Mnie też one dotyczą, bo również muszę się przesiadać w drodze do centrum, a wcześniej miałem szybkie, bezpośrednie połączenie. Jak wygląda sytuacja? Z jednej strony mamy urzędników przekonanych, że ich pomysł jest jedyny słuszny i najlepszy, z drugiej - mieszkańców, którzy narzekają na wprowadzone zmiany. Trzeba spotkać się gdzieś pośrodku. Co ciekawe, pretensje o wprowadzenie zmian mają nie tylko osoby mieszkające w pobliżu nowych tras, ale i w wielu innych częściach miasta. Wielu mówi o przesiadce do samochodu. Jak przekonać pasażerów, żeby korzystali z komunikacji, skoro nie czują skoku jakościowego? System przesiadkowy, który jest tak forsowany, musi dawać realną i odczuwalną poprawę oferty komunikacji miejskiej.
A przecież można wprowadzić ułatwienia. Na przykład pozwolić, by na bilecie jednoprzejazdowym można było jechać również z przesiadką przez określony czas. Takie rozwiązanie funkcjonuje choćby w Krakowie, gdzie bilet jednorazowy w przypadku przesiadki zachowuje ważność przez 40 minut. Albo wprowadzić linie bezpośrednie, tak jak chcą tego mieszkańcy, ale na okres próbny, i potem sprawdzić, czy istnieje istotna grupa pasażerów, której takie połączenie jest realnie potrzebne. Ale niestety mam wrażenie, że wiele osób narzeka tylko po to, żeby narzekać, albo nie bierze pod uwagę, że z tych samych połączeń korzystają też inni, którzy być może mają inne potrzeby.
Korzysta pan z komunikacji. Czy pod tym względem Gdańsk wypada lepiej niż Kraków?
- Jeśli chodzi rozbudowę sieci i o tabor, to moim zdaniem zdecydowanie tak. Buduje się dużo więcej nowych, szybkich i przede wszystkim sensownych tras, a tabor jest bardzo nowoczesny. W Krakowie oprócz nowych wozów dużą część tramwajów stanowią pięćdziesięcioletnie wagony sprowadzane z Wiednia, które, choć poddawane liftingowi, w dalszym ciągu są wysokopodłogowe i rozklekotane.
Ale są rzeczy które można z powodzeniem z Krakowa zapożyczyć. Na przykład: bilety w Gdańsku są tańsze, ale nie ma możliwości kupienia biletu na okres dłuższy niż miesiąc. A dlaczego? W Krakowie można kupić bilet nawet na kwartał albo na pół roku i im ten czas jest dłuższy, tym bilet proporcjonalnie tańszy. Jest więc premia dla pasażera, ale też zysk dla przewoźnika, który od razu zainkasował pieniądze i wie, że związał ze sobą pasażera na dłużej.
Coś jeszcze można poprawić w kwestii biletów?
- Oczywiście, że tak. Byłem przyzwyczajony w Krakowie, że bilet okresowy kupuję na pełny miesiąc, czyli nowy będzie mi potrzeby w ten sam dzień w kolejnym miesiącu. W Gdańsku bilet okresowy wydawany jest na 30 dni, dlatego ze względu na różną liczbę dni w różnych miesiącach koniec jego ważności wypada za każdym razem w inny dzień. To może drobiazg, ale łatwo się pogubić. Wygodne jest też to, że w Krakowie można po prostu przykładając kartę miejską do dowolnego kasownika w pojeździe, sprawdzić, czy bilet jest aktualny i kiedy straci ważność. Albo bilety kilkuprzejazdowe: jeden druczek można przecież skasować z dwóch, a nawet z czterech stron. Bilety dwuprzejazdowe dwukrotnego kasowania funkcjonują od jakiego czasu w Krakowie. Z jednej strony mamy więc niższy koszt druku i dystrybucji, a z drugiej pasażer nie musi co chwila kupować nowych biletów, szukać punktów sprzedaży, fatygować motorniczego itp.
Co jeszcze można by poprawić na wzór Krakowa?
- Jest kwestia wizerunku. W Krakowie wynika to z tradycji, ale wszyscy kierowcy i motorniczowie mają jednolite mundury. Może to drobiazg, ale wydaje mi się, że jednak podnosi rangę komunikacji miejskiej. Dodaje prestiżu. A przez to pasażerowie też czują się poważnie traktowani. Taki wygląd rzutuje nie tylko na wizerunek firmy przewozowej, ale pośrednio też miasta. Przecież gdy idziemy do banku czy urzędu, chcemy być obsługiwani przez elegancko i profesjonalnie wyglądające osoby.
Myślę, że warto też skupić uwagę na kierowcach. Transport indywidualny to naturalny przeciwnik, z którym komunikacja miejska powinna konkurować. Także dlatego, że z reguły kierowcami są osoby zdolne do płacenia za przejazdy. Obecnie z perspektywy komunikacji miejskiej generują one zerowy przychód. A gdyby dać im możliwość, że w zamian za pozostawienie aut poza jakąś strefą, mają tańsze przejazdy komunikacją po strefie, gdzie chcemy ograniczyć ruch kołowy? Zmniejszyłoby to liczbę aut na ulicach, a do systemu przyniosło większe niż obecnie dochody z biletów. Tych pomysłów jest dużo więcej i mam nadzieję, że jeden po drugim będą w sensowny sposób adaptowane w Gdańsku.
Jak ocenia pan Gdańsk jako rowerzysta?
- O, tu jest o niebo lepiej niż w Krakowie. To też jest dla mnie bardzo ważne. Jest gdzie i po czym jeździć. Choć przydałaby się większa integracja tras rowerowych np. z komunikacją miejską. Owszem, są parkingi rowerowe na kilku nowych węzłach, ale brakuje stojaków na pozostałych przystankach. A zapewniam, że byłyby wykorzystywane.
Niemniej po raz kolejny muszę to przyznać: widać w Gdańsku myślenie perspektywiczne. Trasy rowerowe, tak samo jak nowe drogi, tunele, rozwój komunikacji szynowej - to wszystko pokazuje, że ktoś myśli o mieście długofalowo, że skupia się na perspektywie rozwoju. Bardzo to doceniam i szanuję. Brakowało mi tego w Krakowie.
Czy są jakieś rzeczy w Gdańsku, które pana zaskoczyły in minus albo wręcz zniechęciły?
- Przeraża mnie ruch samochodowy, szczególnie na Grunwaldzkiej i na obwodnicy. Ja jestem bardzo przepisowy za kółkiem. Tymczasem w Gdańsku kierowcy jeżdżą strasznie agresywnie. Pchają się, wymuszają pierwszeństwo i trąbią. Robią rzeczy, od których jeży mi się włos na głowie. W Krakowie było dużo spokojniej mimo większego ruchu.
Zresztą taki pośpiech zauważam nie tylko na drogach. Gdańszczanie zawsze bardzo się spieszą. Jakby miało zabraknąć dla nich miejsca w autobusie, w sklepie czy nawet w parku. Biegają przez przejścia dla pieszych, jakby ta minuta czekania miała coś zmienić. Krakowianie są spokojniejsi. Nie wykonują tylu nerwowych ruchów.
To ciekawe. Zauważa Pan jakieś różnice na korzyść gdańszczan?
- W Gdańsku ludzie są na przykład znacznie bardziej otwarci i bezpośredni. Szybciej nawiązują kontakt, chętniej rozmawiają, szybciej przechodzą „na ty”. W Krakowie wszystko jest bardziej na dystans i formalnie. W Krakowie jest też dużo większe przywiązanie do tytułów od magistra po profesora - nie tylko na wizytówkach czy na pieczątkach, ale nawet w kontaktach między ludźmi.
W Gdańsku nowym i dość gorącym tematem jest też Budżet Obywatelski. Jak pan porównuje ten gdański z krakowskim?
- Szczerze mówiąc, gdy mieszkałem w Krakowie, słyszałem o BO tylko w kontekście innych miast. Po prostu w Krakowie temat ten przez długi czas w ogóle nie istniał. Zresztą teraz też można mieć wrażenie, że został wprowadzony z dużą ostrożnością. Myślę, że władze Krakowa mają jednak mniejsze niż władze Gdańska zaufanie do swoich mieszkańców. Nie kojarzę żadnej istotnej inwestycji, która powstałaby w Krakowie w tym trybie, ale mam nadzieję, że szybko się to zmieni. I mam nadzieję, że ten pomysł będzie rozwijany z sukcesami w obu miastach.
Czyli wypadamy dobrze?
- Tak, ale można to wykorzystać jeszcze lepiej. Skoro system się sprawdza, mamy narzędzia, a ludzie zabierają głos, to moim zdaniem można go stosować również w innych sytuacjach, gdzie partycypacja byłaby dobrym pomysłem. Można np. pytać mieszkańców o inwestycje planowane z inicjatywy władz miasta: co ma być na początku, co w jakiej kolejności realizować, jakie rozwiązanie problemu z kilku możliwych wybrać. Owszem, są spotkania i warsztaty, ale czemu by tego też nie poddawać pod głosowanie w Internecie?
Reasumując: planuje pan zostać w Gdańsku dłużej czy jest to tylko jakiś etap w życiu?
- Na pewno zawsze chcę tu mieć swój dom. Nie ma innego miasta w Polsce, w którym czułbym się równie dobrze jak w Gdańsku. Nie mówię o sobie jako o gdańszczaninie, bo zawsze będę z Krakowa. Ale zdecydowanie mówię, że Gdańsk to moje miasto. Cieszę się, że tu jestem.