WIĘCEJ O FILMIE: Ponad 100 malarzy, ponad 1000 obrazów. Pierwszy taki film na świecie powstał w Gdańsku
Anna Umięcka: - Kiedy rozmawiałyśmy dwa dni temu, była jeszcze Pani w Nowym Jorku. Czy podróż do Stanów wiązała się z promocją filmu?
Dorota Kobiela*: - Tak, uczestniczyliśmy w 44. Festiwalu Filmowym w Telluride**, w Colorado. Ten festiwal owiany jest pewną tajemnicą, chociaż odbywa się już od ponad 40 lat. Selekcjonuje się niewiele tytułów, a program ogłasza na dzień przed rozpoczęciem, więc kinomaniacy kupując karnet nie wiedzą nawet co zobaczą, ale zawsze są to ciekawe i różnorodne filmy. Nie miałam jeszcze okazji mówić o tym w mediach. Do Telluride najnowszy film "First They Killed My Father” przywiozła Angelina Jolie, a "The Shape of Water" Guillermo del Toro miał tu amerykańską premierę. Festiwal był też częścią naszej trasy promocyjnej, być może przedoskarowej, kto wie? Amerykańska premiera kinowa “Loving Vincent” odbędzie się w Nowym Jorku, 22 września. Potem film zobaczą widzowie kin studyjnych różnych miast i na podstawie ich zainteresowania określa się skalę większej dystrybucji. Jaka ona będzie, trudno przewidzieć.
Premiery “Loving Vincent” w Europie odbędą się w niezwykłych miejscach - najsłynniejszych galeriach: w Amsterdamie - w Muzeum Van Gogh, paryskim Muzeum d'Orsay. To musi być wielkie przeżycie dla reżyserki, która jest również malarką.
- Dla nas wszystkich! Dla mnie jako reżyserki i malarki to wielki zaszczyt, ale i wielka trema, ponieważ tamtejsza publiczność potrafi odebrać ten film nie tylko pod kątem opowiadania filmowego, ale też rozpoznać - jak sądzę - każdy z 80. obrazów van Gogha, który został wykorzystany w filmie jako inspiracja. Tak zdarzyło się już w Muzeum Getty'ego w Los Angeles.
I jakie były reakcje?
- To była najcieplejsze przyjęcie jakie miałam w Stanach.
O co pytano?
- Często o szczegóły techniczne, ale większość składała nam gratulacje, przeżywała, dziękowała, padło wiele serdecznych słów.
Dystrybutorzy ze 154 krajów świata kupili już pani film. Co jest jego siłą?
- Myślę że może być intrygujący z kilku powodów. Na przykład niecodziennej techniki - każda z 65 tysięcy klatek została namalowana farbą olejną na podobraziu, choć to oczywiście tylko ciekawostka techniczna. Po drugie, chociaż powstało już wiele filmów biograficznych o Vincencie, my jednak podeszliśmy do tematu inaczej. Pokazaliśmy artystę przez jego sztukę, która była dla nas oknem, sposobem wejścia do jego rzeczywistości. Nie śledzimy tylko jego biografii, ale patrzymy na świat tak jak go przestawił, jego oczami. A jego twórczość była bardzo osobista i szeroka.
Kolejna rzecz - van Gogh był wyjątkową osobą w świecie sztuki. Drogę artystyczną rozpoczął dopiero w wieku 28 lat, po wielu nieudanych próbach innych karier, do których namawiała go rodzina. Traktuję go jak bohatera. Kiedy pisał: ”chciałbym pokazać, co ta denerwująca osoba ma w swoim sercu” - dotykało mnie to, bo wiem, że mu się udało. Ale czy do końca? W przestrzeni funkcjonuje jego fragmentaryczny obraz: genialny szaleniec, który odciął sobie ucho, a w końcu popełnił samobójstwo. A ja uważam, że był nie tylko geniuszem - wykonał ciężką, metodyczną pracę, by dojść do takiego mistrzostwa. I wciąż fascynuje ludzi, którzy tworzą nowe teorie na temat jego życia. Ta historia żyje.
Nasz film ma też wiele ciekawych aspektów: widzimy obrazy poruszone ręką malarza, namalowane krok po kroku, farbą olejną, pieczołowicie uruchamiane wszystkie pociągnięcia pędzla - tu nie ma tu żadnego oszustwa.
Można powiedzieć, że ten film to praca hand made...
- Tak, sekwencje, które są uruchomione obrazami van Gogha okupione były wielkim trudem i znajomością rzemiosła.
A do czego w produkcji potrzebny był olejek goździkowy?
- A to ciekawe, że Pani o tym wie. Nie opowiadaliśmy nikomu [śmiech]. Rzeczywiście, mieliśmy taki technologiczny problem - w animacji można malować szybko, tak jak Vincent, który malował jeden albo nawet dwa obrazy dziennie, ale dla nas jeden obraz to była tylko pierwsza klatka! Potem trzeba było wracać do oryginału i malować następną. Praca nad ujęciem trwała od tygodnia, aż do kilku miesięcy.
Przy najdłuższym ujęciu, tym rozpoczynający, gdzie kamera jedzie z “Gwiaździstej nocy” do “Nocnej kawiarni” [od red.: tytuły obrazów] pracowaliśmy aż osiem miesięcy! Chodziło więc o to, by obraz był wciąż mokry i miękki, farby nie zastygały, by można było je zdejmować. Bartosz Armusiewicz i Marlena Jopyk-Misiak, świetna malarka podzielili się ze sobą i szpachelką ściągali ją po każdym ujęciu i kładli nową warstwę. Olejek właśnie pozwala zachować taką konsystencję.
Kiedy się dobrze przyjrzeć, widać nawet w animacji plamy, szczególnie przy błękicie pruskim, na ciemnych częściach obrazu. To farba schnie w czasie.
Jak wpadliście na takie rozwiązanie?
- Jerzy Lisak, jeden z naszych malarzy testował różne sposoby, werniksy, ale olejek goździkowy sprawdził się najlepiej. A kiedy konsultowaliśmy to z Muzeum van Gogha okazało się, że Vincent też go używał! Są nawet takie jego obrazy, jeden z okresu holenderskiego kiedy mieszkał w Nuenen (malował wtedy wieśniaków z ziemniakami, tkaczy), który do tej pory nie schnie! To znaczy, ma pewną warstwę stałą, taką skorupkę, ale pod spodem farba wciąż pracuje, a z powodu grawitacji nawet przesuwa się nieco w dół!
Nasza produkcja nie pachniała więc terpentyną czy jej alkoholowymi oparami (używaliśmy bezalkoholowej), ale właśnie olejkiem goździkowym [śmiech].
|
Mówi pani o tym z taką pasją, że muszę zapytać, czy jakiś inny malarz fascynuje panią na tyle, żeby stać się bohaterem następnego filmu?
- W taki sam sposób opowiedzieć kolejną historię byłoby ciężko. Jestem fanatyczką muzealną, kocham malarstwo: minimalistyczne butelki Morandiego, obrazy de Staëla, Tarasewicza, fascynuje mnie Goya... ale jestem też rozdarta - ta produkcja zabrała tyle czasu i energii! [od red.: praca trwała w sumie 9 lat] Chociaż z drugiej strony stworzyliśmy tak wielką siatkę malarzy, wiemy jak to robić, że aż szkoda byłoby tego nie wykorzystać. W mojej głowie wciąż pojawiają się nowe pomysły. Pociągają nas z mężem [od red.: Hugh Welchmanem] mroczne klimaty - horrory, kino noir, więc może będzie to Goya? Jego “Okropności wojny” są wciąż aktualne.
Na pewno byłby to film malarski, ale utrudnimy sobie pracę, podniesiemy poprzeczkę - użyjemy więcej klasycznej animacji, bo lubimy wyzwania.
Program Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych
“Loving Vincent” zdobywa już świat, ale przed wami polska premiera i to na festiwalu w Gdyni. Jak się pani czuje na chwilę przed tym wydarzeniem?
- To dla mnie wielkie emocje, ale i wielkie nerwy. Zawsze chodziłam na ten festiwal, kupowałam karnet i oglądałam filmy marząc, że może kiedyś też taki zrobię? Cieszę się też bardzo, że spotkamy się znowu: twórcy, malarze, będzie kostiumograf Dorota Roqueplo, która wiele dała naszemu filmowi.
Film widziała już publiczność we Wrocławiu, podczas festiwalu Nowe Horyzonty. Jak go przyjęła?
- Bardzo dobrze. Film pokazywano w wersji oryginalnej, ale jest on tak wizualnie bogaty, że napisy mogły utrudniać odbiór. W poniedziałek po raz pierwszy usłyszymy go z polskim dubbingiem. To dla mnie wielki zaszczyt, że w “Vincencie” wystąpił Jerzy Stuhr. Wspaniałą rolę wykreował też Jerzy Bończak, zaskakującą i nieoczywistą Maciej Stuhr i inni.
Na koniec poplotkujmy trochę - ten film przyniósł pani nie tylko splendor zawodowy, ale też miłość.
- [śmiech] Rzeczywiście. Początkowo miał to być film autorski, krótki metraż, 7- minutowy. Malować obrazy planowałam sama. Złożyłam więc wniosek o dofinansowanie, a ponieważ na odpowiedź trzeba czekać, a ja nie lubię siedzieć na miejscu, pojechałam do Łodzi i zatrudniłam się w studiu, gdzie pracował Hugh i... zakochaliśmy się w sobie. On potem przyglądał się temu, co robię i zaczęła go ta historia wciągać. Przeczytał dziesiątki książek o Vincencie i pewnego dnia zaproponował: “zróbmy film pełnometrażowy”. W pierwszej chwili wystraszyłam się: “przecież będę to malować do 70-tki!”, bo policzyłam to sobie na kalkulatorze [śmiech]. Ale oczywiście on miał już plan.
Pobraliśmy się, a na planie “Loving Vincent” stanęliśmy jako para reżyserów. To musiało być trochę straszne dla członków ekipy [śmiech].
A będzie kolejny Oskar dla filmu polskiego?
- Bardzo trudno to przewidzieć. Chociażby z powodów proceduralnych ciężko ten film sklasyfikować, ale gdyby się udało, już sama nominacja byłaby dla mnie wielkim szczęściem.
*DOROTA KOBIELA - jest malarką, ukończyła ASP w Warszawie z nagrodą rektora, reżyserką i czterokrotną laureatką stypendium ministra kultury i sztuki za wybitne osiągnięcia w dziedzinie rysunku i malarstwa. To nie jest pierwszy jej film. Na koncie ma m.in. krótkometrażowy film „Mały listonosz” o harcerzu, który nosi listy w trakcie powstania warszawskiego i film „Harcerz” wyróżniony na Festiwalu Filmów Polskich w Los Angeles.
Do premiery "Twojego Vincenta" zostały tylko trzy tygodnie, w kinach będzie od 6 października. Jako drudzy, po Nowych Horyzontach, w Polsce zobaczą go uczestnicy Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, ponieważ obraz jest filmem otwarcia na Festiwalu w Gdyni. Projekcja towarzyszy uroczystości otwarcia, ale o godz. 22 będzie można go już zobaczyć w dwóch salach w Multikinie i Gdyńskim Centrum Filmowym (Sala Warszawa).
"LOVING VINCENT" reżyseria: Dorota Kobiela, Hugh Welchman scenariusz: Dorota Kobiela, Hugh Welchman, Jacek Dehnel zdjęcia: Tristan Oliver, Łukasz Żal muzyka: Clint Mansell produkcja: BreakThru Films producenci: Hugh Welchman, Sean Bobbitt, Ivan Mactaggart koprodukcja: Trademark Films, Loving Vincent Ltd., Miasto Wrocław, Odra-Film, CeTA Centrum Technologii Audiowizualnych
Film ma międzynarodową obsadę. W roli Vincenta van Gogha wystąpił Robert Gulaczyk, aktor teatralny, debiutujący w roli filmowej, w pozostałych Saoirse Ronan, Helen McCrory, Jerome Flynn i Adeline Ravoux, która zagrała Eleanor Tomlinson. Aktorka znana jest między innymi z filmów ‘Poldark – Wichry losu” czy „Jack, pogromca olbrzymów”. W polskiej wersji językowej głosu postaciom użyczyli wybitni polscy aktorzy: Jerzy Stuhr jako listonosz Joseph Roulin, Danuta Stenka, Maciej Stuhr, Robert Więckiewicz, Zofia Wichłacz, Olga Frycz, Jerzy Pawłowski czy Jerzy Bończak.
Nagrody: Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych Annecy 2017: Nagroda Publiczności i kilkunastominutowe brawa MFF Szanghaj 2017: Nagroda dla najlepszego filmu animowanego |
**44. Festiwal Filmowy w Telluride (Kolorado, USA) nie ma formuły konkursowej, prezentuje najnowsze dokonania i tendencje światowego kina. Podczas czterech dni festiwalu (1 - 4 września 2017) zaprezentowano ponad 50 tytułów, w tym 30 filmów w głównej sekcji imprezy. Wśród nich dwa obrazy polskie: "Twój Vincent" w reżyserii Doroty Kobieli i Hugh Welchmana oraz koprodukcja gruzińsko-rosyjsko-polska "Zakładnicy" ("Hostages") Rezo Gigineishvilego.
W 2011 r. w Telluride prezentowano "W ciemności" Agnieszki Holland, natomiast w 2013 w programie znalazła się "Ida" Pawła Pawlikowskiego.