Sebastian Łupak: Co to jest latte feminizm?
Olivia Kłusek, zwyciężczyni konkursu Medi@stery 2016: Latte-feminizm to tzw. feminizm białych kobiet z klasy średniej, posiadających wolny zawód, mających czas i pieniądze na drogą, dobrą latte w kawiarni, od czego wzięła się nazwa. Stereotypowo latte-feministki zajmują się obrazem kobiety w kulturze, seksualnością kobiet i zjawiskami dyskryminacji w polityce i miejscu pracy, np. nierównościami płacy na stanowiskach menedżerskich, przebijaniem tzw. szklanego sufitu czy parytetami na listach wyborczych.
To świetnie, że są kobiety, które mają czas, pieniądze i władzę, a poza tym chęci, żeby o to walczyć!
- Tak, to bardzo dobrze! Ale minusem jest to, że przez wysoką pozycję latte-feministek i ich stałą obecność w mediach, giną gdzieś postulaty kobiet mniej zamożnych, słabiej wykształconych, które bardziej niż końcówki rzeczowników - polityczka, psycholożka - interesuje brak żłobków, przedszkoli czy choćby zatrudnianie ich „na czarno” w roli pomocy domowych. Latte feminizm to za mało, żeby zainteresować ruchem zwykłe kobiety, które nie są polityczkami, ale np. sprzątaczkami. Problemy kobiet w radach nadzorczych, gdzie zresztą wciąż jest ich za mało, są jak najbardziej realne, ale na tym feminizm się nie kończy. Walka o prawa reprodukcyjne kobiet, dostęp do antykoncepcji, w tym „tabletki po” czy in vitro, jest szlachetna, podobnie jak walka o zmianę stereotypowego obrazu kobiety w reklamie. Ale to nie wystarczy.
Przecież Polki nie są wcale tak bogate i wyemancypowane, jak Amerykanki, Szwedki czy Niemki. Dlaczego więc w Polsce latte-feminizm jest tak silny?
- Feminizm w Polsce jest jeszcze stosunkowo młody. Nie mieliśmy nigdy tradycji studiów feministycznych czy gender studies. Pierwsze polskie feministki, które pogardliwie określa się latte-feministkami, spotkały się z tym ruchem na stypendiach na Zachodzie. Tam zetknęły się z feminizmem amerykańskim i uznając jego słuszność, po powrocie do Polski chcą przenosić tamte tradycje na polski grunt, co nie zawsze się sprawdzało. Nie chcę ich oceniać, ale żeby odnieść sukces w promowaniu feminizmu w Polsce, trzeba się też skupić na innych aspektach życia kobiety. Mówić o świecie pań profesorek i dyrektorek, ale też o świecie gospodyń domowych. Kobiecych doświadczeń jest dużo więcej, są różne głosy, bo są różne kobiety. Panie w wielkiej polityce i radach nadzorczych - tak; ale pamiętajmy też o opiekunkach do dzieci bez umów i ubezpieczenia i dajmy im szansę na rozgłos. Są kobiety, które mają po prostu zbyt mało pieniędzy, zbyt mało czasu, nie mają dostępu do mediów i nie mają władzy. One czują się słabe, ale liczą, że ich głos i ich postulaty też będą usłyszane.
A czym jest feminizm dla Pani?
- Gdy pisałam pracę magisterską o trywializacji feminizmu, to pytano mnie, czy już nienawidzę mężczyzn, bo przecież feministki ich nienawidzą, prawda? Albo pytano, po co ja się zajmuję jakąś kobiecą fanaberią, czyli feminizmem, zamiast jako kobieta walczyć o więcej miejsc w żłobkach. Ludzie to oddzielają: zajmowanie się feminizmem, w ich przekonaniu, jest oderwane od codzienności. Ludzie nie rozumieją, że zajmowanie się feminizmem to również walka o otwieranie większej ilości żłobków.
Feminizm dla mnie jest czymś poważnym. Powinien być ruchem wszystkich kobiet, bo tylko taki będzie miał moc zmiany społecznej i politycznej. Dlatego artykuł prasowy pod tytułem „Czy feministka może powiększyć sobie piersi?” to dla mnie trywializacja tego ruchu i jego zdobyczy oraz samych feministek. Jest we współczesnym feminizmie nurt, który mówi, że feminizm właściwie już mamy, że został osiągnięty, wywalczony, że kobieta może być, kim chce: baletnicą czy inżynierem. Stary feminizm odszedł rzekomo do przeszłości, a teraz dajemy wam, kobietom, feminizm w wersji młodej i seksownej, z powiększonymi piersiami! Według tego modelu Beyonce jest modelową feministką...
Bo jest! Śpiewa piosenki o niezależnych kobietach, które nie potrzebują faceta do szczęścia! Agnieszka Graff i Magdalena Środa robią swoje, a Beyonce też robi swoje w walce o równouprawnienie!
- Nie odmawiam Beyonce poczucia bycia feministką. Ale nie wystarczy nucenie jej piosenek i naśladowanie jej, żeby samej nią być. Jeśli młode dziewczyny sądzą, że feminizm ogranicza się do tańca w skąpym stroju wśród napalonych mężczyzn, to, przyzna pan, nie jest to cała prawda o tym ruchu. Na pewno nie będę jednak zabraniać nikomu - w tym fankom muzyki pop i dance - mówić, że są feministkami. Uważam, że już samo przyznawanie się do tego jest siłą i odwagą.
Dlaczego?
- Bo zaraz są wzgardliwe uwagi, uśmieszki politowania, mówienie o wściekłych feministkach czy wspomnianej już nienawiści. Kobiety boją się nawet chodzić na Manify, żeby tylko ktoś nie skojarzył ich z ruchem LGBT, homoseksualizmem, nie wytykał palcami na ulicy etc.
Siostry powinny być odważniejsze! Jak, Pani zdaniem, wygląda przyszłość tego ruchu, skoro same kobiety boją się używać terminu „feministka”?
- Ludzie pytają mnie, po co właściwie mi ten feminizm, skoro wszystko już mam i nie ma już o co walczyć. Chodzę przecież do pracy, zarabiam swoje pieniądze, mam prawo do wolnej wypowiedzi...
Czyli jednak została już tylko walka o słowa: socjolożka i polityczka.
- Na pewno nie! Jeśli kobieta osiąga sukces, wciąż mówi się, że ktoś jej to załatwił, albo dywaguje się, że to pewnie przez łóżko. Wciąż przy zatrudnianiu patrzy się, czy kobieta jest atrakcyjna fizycznie. Ocenia się mnie po wyglądzie. Mówi mi się, że powinnam znaleźć dobrego męża. Dobrego, czyli takiego, który mnie utrzyma. Bo to przecież mężczyzna utrzymuje rodzinę i musi dużo zarabiać. On - a nie ona - jest gwarantem stabilności rodziny. A niby dlaczego?
Mam nadzieję, że kiedyś dojdziemy do momentu, gdy będę mogła tłumaczyć moim dzieciom: „Słuchajcie, jak mama była młoda, istniała taka teoria i praktyka, zwana feminizmem, i niestety wtedy była potrzebna, bo kobiet nie traktowano jak ludzi, na równi z mężczyznami. Na szczęście to już za nami”.
Praca magisterska Olivii Kłusek zatytułowana „Latte-feminizm, pop-feminizm i girl power. Trywializacja pojęcia feminizmu w kobiecej prasie ilustrowanej segmentu luksusowego”, w ramach nagrody Medi@stery 2016 zostanie wydana jako książka.